Rząd centralny powinien przejąć inicjatywę w „kwestii Tybetu”
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Rząd centralny powinien przejąć inicjatywę w „kwestii Tybetu”

***

Przed kilkoma dniami Dalajlama wygłosił kolejne przemówienie z okazji rocznicy „10 marca”. Niezależnie od tego, czy uważamy, że data ta ma jakieś szczególne znaczenie, nie ulega wątpliwości, iż przy okazji „tybetańska diaspora” – za pośrednictwem otaczanego najwyższym szacunkiem Dalajlamy – raz jeszcze jednoznacznie określiła swoje stanowisko i cel: „zabieganie nie o niepodległość, lecz o autonomię narodową”. Stanowisko to z całą pewnością leży w najlepszym i najbardziej podstawowym interesie wszystkich grup etnicznych w Chinach, w tym także Tybetańczyków, i zasługuje na ciepłe przyjęcie oraz konstruktywną odpowiedź. Tymczasem machina propagandowa rządu centralnego dzień w dzień krytykuje „niepodległość pod płaszczykiem autonomii”, „pełzającą niepodległość” czy „awangardę zachodnich sił antychińskich”, zaprzeczając istnieniu jakiejkolwiek „kwestii Tybetu” poza „separatystycznym spiskiem” knutym przez „tybetańską diasporę”. Utrwala to błędne przeświadczenie przytłaczającej większości Chińczyków (i Tybetańczyków), że „kwestia Tybetu” i jego „niepodległość” są synonimami, powodując ostrożne milczenie lub napędzając retorykę „strzeżenia narodowej jedności” i walki z groźbą „konfliktów etnicznych”. W ten sposób zaostrza się wewnętrzny (narodowy) i zewnętrzny (międzynarodowy) „problem Tybetu” oraz komplikuje i pogłębia kryzys. Z drugiej strony, „kwestia Tybetu” zyskuje tym samym, zwłaszcza w regionach tybetańskich, wymiar społeczny. Tyle że nie ma dla niej przestrzeni prawnej ani możliwości prowadzenia racjonalnych analiz. A przy tym nadal jesteśmy w punkcie wyjścia negocjacji, który określił Deng Xiaoping, stwierdzając, że „można rozmawiać o wszystkim poza niepodległością”.

W Chinach zachodzą obecnie głębokie zmiany. Na arenie światowej przeszliśmy od gospodarczego obstrukcjonizmu i politycznego internacjonalizmu propagowania rewolucji przez „łączenie reform i otwarcia” na progu stulecia Igrzysk Olimpijskich do międzynarodowej gospodarki rynkowej i głównego nurtu cywilizacji. W wymiarze wewnętrznym planowanie centralne zastąpiła gospodarka rynkowa, totalitaryzm – konstytucjonalizm, idealizm – doświadczenie (czytaj: pragmatyzm). Kiedy Chiny stały się ważnym członkiem strzegącej prawa społeczności międzynarodowej, Chińczycy zaczęli korzystać z bezprecedensowych (choć ciągle daleko nam do doskonałości i wymaga to dalszej, systematycznej walki) i coraz bardziej praktycznych praw obywatelskich – zwłaszcza dzięki zwiększeniu dostępu do informacji za pośrednictwem Internetu (aczkolwiek i sieć podlega wszelkim przepisom). Właśnie za sprawą Internetu Chińczycy mają bardziej realistyczny obraz „Tybetu na wychodźstwie”. Dla części opinii publicznej podstępni „zdrajcy”, „separatyści”, ciemni „odwetowcy”, okrutni „terroryści” i liche „narzędzia antychińskiego spisku” odchodzą w przeszłość. Zastąpiła ich pluralistyczna grupa, która nie kwestionuje jedności Chin, domaga się jednak – co rozumie większość Chińczyków – gwarancji równych praw dla wszystkich grup etnicznych oraz, doceniając postępy, jakich już dokonano, demokracji, która spełniałaby międzynarodowe standardy konstytucjonalizmu, systemu oświaty, który chroniłby i promował unikalną kulturę tybetańską obok innych kultur grup etnicznych w Chinach, zgodnego z zasadami buddyzmu i etyką niestosowania przemocy pacyfizmu i wreszcie ochrony środowiska naturalnego Płaskowyżu Tybetańskiego, co leży w interesie Chin i równowagi ekologicznej na całej planecie.

Oczywiście, nawet poszerzenie przestrzeni praw obywatelskich nie musi całkowicie wyeliminować retoryki „samostanowienia” grup etnicznych i nawoływania do „niepodległości Tybetu”. Ale czy rzeczywiście takie słowa muszą budzić przerażenie i świadczyć o „zacofaniu”? Czy mogą doprowadzić do konfliktów etnicznych i otwartego separatyzmu? Osobiście uważam, że niczym się nie różnią od słów i czynów propagatorów „wszechchińskości”, którymi posługuje się komunistyczny aparat kontroli. Alternatywą dla nich jest proces nieuchronnych przemian, które przeobrażą Chiny w normalne, nowoczesne państwo prawa.

Z dialektycznego punktu widzenia „renesans” podobnych trendów jest prawdziwym początkiem ich końca. Niemniej rządowi centralnemu i partii rządzącej nadal daleko do głównego nurtu praw człowieka narodu chińskiego, w tym prawa do autonomii grup etnicznych. Na przeszkodzie rozwoju regionów i różnych narodowości stoi głęboka przepaść gospodarcza. Jedyny plan polega na stosowaniu drastycznych środków w sytuacjach nadzwyczajnych i zwalczaniu wszelkich ekstremizmów – również nacjonalistycznych. O skuteczności środków doraźnych decyduje jednak dalekowzroczność.

Skoro tybetańska „diaspora” nie zabiega o „niepodległość”, a rząd centralnych pozostaje wierny zasadzie rozmawiania o „wszystkim” poza nią, dlaczego kontakty dwustronne nie przyniosły żadnych konkretnych rezultatów? Władze centralne wciąż próbują mobilizować opinię publiczną skrajnymi opisami „wychodźców”, opóźniając – o ile, nie odrzucając – w ten sposób proces dialogu. Chińczykom, a zwłaszcza Tybetańczykom, którzy stopniowo zaczynają rozumieć, że diaspora nie knuje niepodległościowych spisków, coraz trudniej pojąć konieczność odcinania się od niej. Sprawy kontrowersyjne, takie jak uchodźcy, równe prawa dla słabych grup etnicznych, zachowanie i rozwój ich tradycyjnych kultur, poszanowanie dla godności i wierzeń mniejszości, ochrona środowiska narodowego i promowanie światowego pokoju, budzą coraz większą sympatię i są coraz lepiej rozumiane. Subiektywnie uwarunkowane zmiany stanowiska opinii publicznej w sprawach wewnętrznych i międzynarodowych dają rządowi centralnemu niezbędną, bezprecedensową siłę, pewność siebie i elastyczność. Wymagają też od niego przyjęcia nowego myślenia, nowej polityki, nowych działań, nowych inicjatyw – pozytywnego, szerokiego i konstruktywnego podejścia do „kwestii Tybetu” oraz autentycznych postępów, dla którego podstawą są historyczne relacje między władzami centralnymi i partią rządzącą a XIV Dalajlamą. Historia stwarza sposobność dla Chin i partii rządzącej. To również okazja dla Chin i Tybetu, które łączy długa przyjaźń, oraz dla wszystkich mieszkańców całego kraju. Deng Xiaoping mawiał: „Historyczne sposobności pojawiają się na chwilę, a potem nagle znikają”, dodając, że „ci, którzy je zaprzepaszczają, są winni zbrodni wobec narodu”. Mamy pozytywne deklaracje tybetańskiej „diaspory” i optymistyczne zmiany w łonie społeczności międzynarodowej, która popiera aspiracje narodów. Jak długo jeszcze możemy pozwalać sobie na bierność i niezdecydowanie?

Niepokoją mnie trzy rzeczy. W tej sytuacji, po pierwsze, nie da się utrzymać ani wzmocnić władzy rządu centralnego i jego pozytywnego wizerunku. Po usunięciu kwestii „niepodległości” interesy Chińczyków i Tybetańczyków nie są sprzeczne w żadnym punkcie. W tej sytuacji trudno zrozumieć, dlaczego Dalajlama i inni „wychodźcy” nie mogą wrócić do kraju, co raz na zawsze rozbroiłoby tykającą – od upadku dynastii Qing – bombę „tybetańskiej niepodległości”. Zaprzepaszczenie takiej szansy – i dzieła sprawiedliwości – bez dania jej choćby szansy woła o pomstę do nieba.

W ten sposób, po drugie, rząd centralny i partia rządząca mogą okazać się winne „historycznej zbrodni” umiędzynarodowienia, przewlekania i brutalizacji „problemu Tybetu”. Status i wpływy Dalajlamy ukształtowała historia. W sferze tybetańskiej religii, kultury i duchowości jest on niezastąpiony i sprawuje ogromną, jedyną w swoim rodzaju władzę, która daje mu ogromne możliwości polityczne. Od czasów dynastii Qing po republikę ludową, od V do XIV Dalajlamy historia potwierdza jedno: poprzez „szacunek” „obracamy wszystko na swoją korzyść”, a „zakazy” i „niszczenie wrogów” okazują się na dłuższą metę nieskuteczne. Poza Dalajlamą mamy jeszcze „politykę wobec Dalajlamy” i „politykę wobec Tybetu”. Ta pierwsza musi być osią tej drugiej, ponieważ Dalajlama jest sercem cywilizacji tybetańskiej.

Sędziwy XIV Dalajlama postępuje zgodnie z duchem czasów i nie zważa na osobiste korzyści czy straty, kiedy oświadcza publicznie z całą stanowczością, że jest zainteresowany powrotem i autonomią, a nie – co leży w strategicznym interesie Chin – niepodległością. Czyż nie jest to właśnie „obracaniem wszystkiego” na korzyść kraju? Dlaczego zamyka się na to oczy? Dlaczego nie wykorzystać, w duchu „frontu jedności”, szczerej deklaracji człowieka XX wieku do zainicjowania prawdziwego renesansu w kolejnym stuleciu? Jeśli pozwolimy umknąć tej sposobności, Chiny staną w przyszłości nie przed „Tybetem jednego Dalajlamy” lecz „niezliczonymi Tybetami niezliczonych Tybetańczyków”. Innymi słowy, „wielkiego niebiańskiego mędrca”, z którym można było rozegrać tę partię szachów, zastąpią szeregi szarpiących w swoją stronę małpek, które nie będą się oglądać na interesy ogółu, tylko martwić słoną wodą, gdy ta znajdzie się już w ich ustach. Ta konstatacja naprawdę nie wymaga ponadprzeciętnego ilorazu inteligencji. „Afganistanizacja” sytuacji w Tybecie po śmierci Dalajlamy nie jest bajką. Wpłynie nie tylko na proces odbudowy Chin – i, ma się rozumieć, Tybetu – lecz może wywołać efekt domina w etnicznej beczce z prochem, zagrażając fundamentalnym interesom wszystkich mieszkańców kraju. Ci, którzy ponoszą winę za przeoczenie historycznej sposobności, faktycznie staną się wówczas winni zbrodni przeciwko własnemu narodowi.

Po trzecie wreszcie, pozwalając tybetańskiej diasporze malować obraz własnej szczerości i odwagi w poszukiwaniu kompromisowego rozwiązania, przysparza się tylko większej sympatii w kraju i za granicą.

Czengdu, 11-15 marca

Artykuł pojawił się niedawno na chińskojęzycznym portalu newtibet.com, który – jak wynika z doniesień rządowych mediów – cieszy się poparciem władz ChRL.