Czekając na nieuchronne
strona główna

Teksty. Z perspektywy Chińczyków

 

Czekając na nieuchronne

Ma Jian

W 1985 roku, po trzech latach podróżowania przez pokryte pyłem Chiny, dotarłem wreszcie do Tybetu. Miałem nadzieję, że znajdę tu schronienie przed bezdusznym, materialistycznym społeczeństwem, którym stają się Chińczycy. W dzieciństwie karmiono mnie komunistyczną propagandą „pokojowego wyzwolenia” Tybetu, nie spodziewałem się więc żadnej niechęci.

Lhasa „obchodziła” akurat dwudziestą rocznicę Tybetańskiego Regionu Autonomicznego. To była farsa. Na ulice nie mógł wyjść nikt poza wybrańcami rządu, których zadanie polegało na maszerowaniu lub staniu na chodniku i powiewaniu flagą. Drugiego dnia miałem tak dość zamknięcia, że wymknąłem się na nocną przechadzkę i zostałem natychmiast zatrzymany przez lokalną policję. Kiedy skończyło się oblężenie, zacząłem jeździć od wioski do wioski, odwiedzając świątynie i klasztory, w których traktowano mnie obojętnie lub z otwartą wrogością. Od czasu do czasu obrzucano mnie kamieniami. Im dłużej jednak przyglądałem się Tybetowi i zniszczeniom, jakie przyniosły temu krajowi chińskie rządy, tym lepiej rozumiałem wrogie nastawienie Tybetańczyków. Po raz pierwszy w życiu czułem, że wędruję przez część świata, w której nie mam prawa być. Dwa lata później (mieszkałem już wtedy w Hongkongu) nie byłem więc zaskoczony na wieść, że opór wobec chińskich rządów, którego wrzenie wyczuwałem podczas tamtych podróży, eksplodował gwałtownymi protestami. Podziwiałem odwagę tybetańskich lamów, demonstrujących przeciwko komunistycznym kolonizatorom. Miałem nadzieję, że uda się im wywalczyć większą autonomię dla Tybetu, co zainspiruje chińską opozycję demokratyczną do podjęcia równie śmiałych działań. Brutalna rozprawa z Lhasą i krwawa masakra na Tiananmen, do których doszło po kolejnych dwóch latach, pokazały, jak bardzo byłem naiwny, sądząc, że partia komunistyczna może tolerować jakikolwiek otwarty sprzeciw wobec swoich rządów.

W ciągu ostatnich piętnastu lat protesty polityczne w Tybecie oraz w Chinach właściwych były słabe i sporadyczne. Chiński rząd odkrył, że prosperity skuteczniej ucisza powszechne wołanie o demokrację lub autonomię regionalną niż karabiny maszynowe i wojskowe czołgi. Dziś ludzi w Chinach i Tybecie jednoczy wspólne pragnienie szybkiego dorobienia się. Nikt nie ma czasu ani ochoty na myślenie o polityce. Nawet jeśli Tybetańczycy znów zaczną nagle otwarcie domagać się niepodległości, będą mieli przeciwko sobie nie tylko chiński rząd, ale i dziewięćdziesiąt dziewięć procent Hanów, którzy nie ufając już partii komunistycznej, połknęli przecież jej nacjonalistyczną propagandę strzeżenia „terytorialnej integralności macierzy”.

Czy w takich okolicznościach jest jakaś szansa na skuteczny opór przeciwko chińskim rządom w Tybecie? Większość chińskich dysydentów doszła do wniosku, że otwarta opozycja jest bezskuteczna i że partię komunistyczną mogą zreformować jedynie zmiany w jej łonie. Nowe pokolenie liberalnych, wykształconych za granicą profesjonalistów powoli przenika do rządu i być może w następnej dekadzie pomoże przeprowadzić reformy polityczne, które dadzą większą autonomię kontrolowanym przez Chiny Tybetańczykom, Ujgurom i Mongołom. Chińczycy powiadają, że „to, co zjednoczone, zostanie w końcu rozdzielone, a to, co rozdzielone, znowu się zejdzie”. Jeśli przyjmiemy ten punkt widzenia, to oderwanie zespolonego obecnie z Chinami Tybetu jest nieuchronne. Ale kiedy i jak do tego dojdzie? Mam nadzieję, że pokojowo i szybko – zanim kolejne aspekty unikalnej kultury i tradycji Tybetu zostaną bezpowrotnie stracone.

Ma Jian pochodzi z Pekinu. Jest pisarzem (nazywa się go chińskim Kerouackiem), malarzem i fotografem. W 1987 roku wyjechał z Chin do Hongkongu. Wkrótce potem jego książki znalazły się w Chinach na indeksie. Po przekazaniu Hongkongu ChRL przeniósł się do Europy.
International Campaign for Tibet, Incomparable Warriors: Non-violent Resistance in Contemporary Tibet, 2005.