Wasza nacja nie korzysta z internetu
strona główna

Teksty. Z perspektywy Chińczyków

 

Wasza nacja nie korzysta z internetu

Kurbandziang Saimati

 

Wczoraj po raz pierwszy w życiu przyjechałem do Shenyangu. Przywitano mnie tak gorąco, że mało brakowało, a spałbym na ulicy.

 

Byłem wykończony po całym dniu bieganiny i chciałem jak najszybciej znaleźć się w hotelu, tyle że po trzech godzinach szukania, nie udało mi się znaleźć żadnego, który chciałby mnie. Najpierw dzwoniłem. Wszyscy zapewniali, że mają wolne pokoje, ale gdy stawałem przed recepcją, nieodmiennie słyszałem, że nie przyjmują nikogo z Xinjiangu. Nie pomagało nawet okazanie wszystkich dokumentów. Zapytałem, kto wydał takie rozporządzenie. Biuro Bezpieczeństwa Publicznego. Byłem wściekły! Zwiedziłem kilkanaście hoteli i w każdym mówili to samo. Żadnego zrozumienia. Jakbym był jakimś złodziejem. Chciało mi się rzygać na miasto, które w pierwszej chwili zrobiło na mnie całkiem dobre wrażenie. W końcu poprosiłem, żeby wezwali policję. Tamci skserowali mój dowód. Podejrzewali, że jest fałszywy. Po dłuższej wymianie zdań pozwolili mi w końcu się zameldować. Nagrałem rozmowę między recepcjonistką a policjantami i chciałem ją tu zamieścić, ale doszedłem do wniosku, że to niepotrzebne. Pocieszenie znalazłem dopiero we „wzajemnym zrozumieniu". Ja w końcu pojąłem, o co w tym szło, ale gdyby trafiło na kogoś mniej domyślnego? Co chcą w ten sposób uzyskać? Ile to jeszcze potrwa? Ja przynajmniej mówię po chińsku i mogłem się z nimi porozumiewać. Ale co z mieszkańcami Xinjiangu, którzy przyjechaliby tu prosto z domu na wycieczkę albo w interesach? Mają spać na ulicy? Czy rząd rzeczywiście ogłosił taki przepis? Wydaje mi się, że władze lokalne nie grzeszą skłonnością do myślenia.

 

Uspokoiłem się dopiero w łóżku. Przemyślałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że w takim, a nie innym momencie działanie służb jest zrozumiałe, niemniej nie tłumaczy to wcale postępowania władz, które biorą na celownik cały naród.

 

Rankiem spotkało mnie coś jeszcze śmieszniejszego. W związku ze zobowiązaniami zawodowymi musiałem odpowiedzieć na maila. Znalazłem kawiarenkę i podszedłem do kontuaru. „Muszę skorzystać z internetu - powiedziałem. - Jaką bierzecie kaucję?". „Dziesięć juanów", odparł chłopak, nie podnosząc nawet głowy. Podałem mu dowód. „Przepraszam, wasza grupa etniczna nie może korzystać z internetu". „Dlaczego?", spytałem. „Bo tak stanowią przepisy".

 

Mogłem tylko wyjść. Z uśmiechem. W następnej kawiarence usłyszałem dokładnie to samo.

 

3 października 2009

 

 

 

Władze chińskie ogłosiły pierwszy zakaz meldowania Tybetańczyków i Ujgurów w roku olimpijskim. Najwyraźniej restrykcje zaostrzono po lipcowych zamieszkach w Urumczi, w Turkiestanie Wschodnim (chiń. Xinjiang). W Lhasie krąży nawet anegdota o grupie aparatczyków z Tybetańskiego Regionu Autonomicznego, których odesłano z kwitkiem z kilku pekińskich hoteli. Post wywołał gorącą dyskusję w chińskim internecie; autor - Ujgur, fotograf rządowej telewizji CCTV - usunął go po trzech dniach, pisząc, że nie chciał, by „wykorzystywano to za granicą".