Noworoczna edukacja patriotyczna
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Noworoczna edukacja patriotyczna

Njal Meczak

 

Lubię słuchać piosenek i oglądać w telewizji tańce, zawsze więc niecierpliwie czekam na program sylwestrowy. Tym razem jednak dostałem po nim ciężkiego kaca. Wszystkie elementy spektaklu, od początku do końca, miały jeden wspólny element - edukację patriotyczną, i jeden motyw wiodący - wynoszenie pod niebiosa dobrodziejstw i dostatków, jakie przyniosły Tybetowi tak zwane pokojowe wyzwolenie i reforma demokratyczna. Podkreślam: były one obecne właściwie w każdej scenie, jak gdyby w naszych sercach zabliźniły się już wszystkie rany rewolucji kulturalnej.

 

Jasna rzecz, wiele zasługuje na uznanie, ale mamy też liczne problemy, o których należy publicznie dyskutować. Tekściarze i scenarzyści nie powinni zachowywać się jak żrące trawę jednookie krowy i opowiadać tylko części historii. Ci wszyscy samozwańczy postępowcy, głosy mas i inżynierowie ludzkich dusz, uciekając od rzeczywistości w tak tragicznym okresie naszej historii, najwyraźniej zapomnieli, że ich naczelnym obowiązkiem jest mówienie prawdy.

 

Język i pismo to dusza narodu. Naród, który nie potrafi ich zachować, używać na co dzień i uczynić medium ojczystej kultury, musi w końcu zginąć, zostawiając po sobie tylko pustą nazwę. Serce mi się kraje, gdy Tybetańczycy są zmuszani do posługiwania się językiem obcym, jakby nie mieli własnego.

 

Każdy przyzna, że programy telewizyjne w Tybecie powinny być adresowane do Tybetańczyków. W ich języku. Tymczasem w tym roku zafundowano nam głównie piosenki i skecze po chińsku, co uważam za zniewagę dla języka tybetańskiego. Ludzie, którzy zaangażowali się w to przedsięwzięcie, przypominają mi idiotów, którzy okładają się po głowach, żeby zapomnieć kim są.

 

Tybetańczycy schodzą na dziady. Choć w naszych żyłach płynie krew narodu o czerwonych licach, a szpik w kościach jest zrodzony z górskiego śniegu, namawiamy własne dzieci do nauki chińskiego i angielskiego, a nie ojczystego języka. Wielu wręcz nadyma się, przetykając swoje perory chińskimi słowami.

 

Co rusz zapominamy o własnych priorytetach. Wszyscy sylwestrowi artyści śpiewali po chińsku. Osiem na dziesięć piosenek. Bodaj najobrzydliwszy był skecz, już zgadliście po jakiemu, wyśmiewający tybetańskie słowa i uwłaczający pięknu naszego języka. Warto zacytować puentę: „Nam, Tybetańczykom, wstyd nie mówić po chińsku". W dodatku przetłumaczyli to coś na tybetański, wątpię jednak, by komuś było do śmiechu.

 

Co jeszcze smutniejsze, autorem tego wątpliwego żarciku jest znany pisarz tybetański, który najwyraźniej nie czuje żadnej odpowiedzialności wobec własnego narodu. Dla mnie to zwykły bandyta, kalający nasz język.

 

 

 

23 marca 2009

 

Njal Meczak - pseudonim tybetańskiego blogera.