Alai i język tybetański
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Alai i język tybetański

Kjabczen Dedrol

 

Alai, pisarz cieszący się pewną popularnością w ChRL, dorastał w środowisku zdominowanym przez kulturę chińską; jego pisanina budzi zainteresowanie z powodu doboru tematów, które sam, z prostoduszną egzaltacją, nazywa „transformacją społeczeństwa tybetańskiego" i „zrywaniem maski tajemniczości" na użytek czytelników niemających pojęcia o naszym kraju. Może z tego wyżyć dzięki swemu teatralnemu „Tybetowi" oraz chińskim wielbicielom - dwóm czynnikom, z których zbudowany jest jego rynek.

 

Wielu czytelników zastanawia się zatem, dlaczego Alai nie opisuje naszego życia w języku tybetańskim. Autor nie ma żadnego problemu z udzieleniem odpowiedzi na to pytanie: okoliczności sprawiły, że się go po prostu nie nauczył. Tę ignorancję przekuwa jednak w atut, utrzymując (w wywiadzie dla amerykańskiej gazety i przed kilkoma dniami w państwowej telewizji), że mówiony i pisany tybetański są językami przestarzałymi, które nie nadają się do opisu nowoczesności, oraz że w naszej kulturze nie ma tradycji literackiego realizmu. To oświadczenie jest jednocześnie obelgą i kłamstwem. Szczególnie ciekawie brzmi w ustach człowieka, który wyjaśnia, że „Gjalmo Całarong" (nazwa okręgu w południowo-wschodnim Tybecie i miejsce akcji jego najpopularniejszej powieści) oznacza „nizinną dolinę w pobliżu Chin". Tylko podobne brednie mogą tłumaczyć „niedostosowanie" tybetańskiego do „nowoczesności".

 

Taka ignorancja irytuje i rodzi podejrzenie, że Alai celowo obraża kulturę tybetańską, niemniej po chwili zastanowienia dochodzi się do wniosku, że on i jemu podobni po prostu nie mają innego wyjścia. Po pierwsze, adresatami ich twórczości nie są Tybetańczycy, po drugie, nawet jeśli potrafią zachować dystans wobec obcego audytorium, i tak nie odnajdą się w rodzimej społeczności. Gdyby nasz język był powszechnie używany, zniknąłby rynek na prozę pisaną w ciemnych okularach, a Alai mógłby co najwyżej narzekać, że „języki są wyłącznie narzędziami, których znaczenie sprowadza się do jednego". (Przy okazji wyrwało mu się, że „chiński jest doskonałym środkiem wyrazu", z czym też można by długo dyskutować.)

 

Ponieważ nasze społeczeństwo modernizuje się nieco wolniej od innych, rzeczywiście nie ma standardowych tybetańskich nazw niektórych nowoczesnych produktów. Ale nawet jeśli reszta świata tak bardzo nas „wyprzedza", twierdzenie, że język tybetański nie nadąża za tym procesem czy nie jest w stanie go opisać, przywodzi na myśl przysłowiowe pasienie kulawego jaka. Język tybetański jest częścią współczesnego Tybetu i potrafi go doskonale oddać. W końcu, do diabła, sam to robię.

 

Czeski pisarz Kundera przestrzegał przed schlebianiem marności, co wydaje się doskonale pasować do Alaia i pozostałych potomków piewcy rewolucji kulturalnej Guo Moruo oraz pisarzy, którzy obściskiwali się ze Stalinem, gdy Sołżenicyn siedział w łagrze. Przerażają mnie artyści ocierający się o nogi władzy. Przypominają nasze bóstwa o wielu głowach i rękach, tyle że w ich przypadku służą one wyłącznie zwodzeniu otoczenia.

 

Mamy nowoczesną literaturę tybetańską, lecz wciąż brakuje nam dyskusji o tym, co to znaczy być pisarzem tybetańskim. Uważam, że powinniśmy ją podjąć przez wzgląd na ludzi pióra. Moim zdaniem pisarz tybetański powinien zajmować się przede wszystkim trudnym położeniem historycznym naszego narodu, a gdy zagrożony zagładą jest nawet jego język, posługiwać się właśnie nim.

 

 

 

Wpis z tybetańskiego bloga, 2009. Alai, były redaktor chińskiego magazynu science fiction, autor między innymi „Czerwonych maków" (Zysk i S-ka, 2005), jest jedynym tybetańskim (właściwie półtybetańskim; jego ojciec należy do etnicznie chińskiej, muzułmańskiej mniejszości Hui) laureatem państwowej nagrody literackiej Mao Dun.