Bez sprawiedliwości w Tybecie
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Bez sprawiedliwości w Tybecie

Oser

 

Przed świtem 18 maja 2008 roku władze odcięły od świata senne miasteczko, blokując telefonię stacjonarną i komórkową, internet, a nawet okoliczne szosy. Około szóstej rano ponad tysiąc żołnierzy Armii Ludowo-Wyzwoleńczej i Ludowej Policji Zbrojnej oraz funkcjonariuszy lokalnej i tajnej policji szykowało się do ataku na mały dom. W tym samym czasie czterokrotnie silniejsze oddziały otaczały dwa pobliskie żeńskie klasztory.

 

Na kogo polowali? Na Phurbu Rinpocze, opata żeńskich klasztorów Pangri i Jaceg w Kardze, tybetańskim okręgu prowincji Sichuan. Historia tego duchowego nauczyciela, który założył dom starców, opiekował się sierotami i upośledzonymi dziećmi, doskonale obrazuje twardogłową politykę Pekinu wobec Tybetańczyków. I wyjaśnia, dlaczego trudno spodziewać się rychłego rozwiązania tak zwanego problemu Tybetu.

 

Siły policyjno-wojskowe z łatwością wtargnęły do domu, w którym, jak utrzymują władze, znaleziono ukryty pod łóżkiem pistolet i ponad sto sztuk amunicji. Lamę aresztowano pod zarzutem nielegalnego posiadania broni. Później dorzucono jeszcze oskarżenie o zagarnięcie mienia państwowego.

 

Znacznie bardziej prawdopodobny wydaje się związek tej operacji z wydarzeniami wcześniejszymi o cztery dni, kiedy to na ulice miasta wyszło w pokojowym proteście przeciwko „edukacji patriotycznej", która polega na zmuszaniu Tybetańczyków do lżenia ich duchowego przywódcy, żyjącego na wygnaniu Dalajlamy, kilkadziesiąt mniszek z klasztorów Pangri i Jaceg. Kobiety spokojnie rozdawały ulotki i skandowały swoje hasła, ale według naocznego świadka, z którym rozmawiałam, rzucono przeciwko nim tysiące uzbrojonych ludzi. Podczas pacyfikacji protestu brutalnie pobito wiele mniszek.

 

Władze najwyraźniej uznały, że duchowne wykonywały polecenie Rinpocze, bo to on odpowiada za obie świątynie. Od tego dnia był więc bezustannie śledzony.

 

Po zatrzymaniu lamę przewieziono do okręgowego aresztu śledczego w Draggo, gdzie, jak utrzymuje jego adwokat, przykuto go kajdankami do kraty i przez cztery dni i noce nie pozwalano zasnąć. Podczas tortur grożono mu uwięzieniem żony i syna, jeśli nie przyzna się na piśmie do nielegalnego posiadania broni. Lama złożył podpis i odcisk kciuka pod zeznaniem, które odwołał potem w sądzie.

 

Krewni wynajęli dla niego dwóch adwokatów z Pekinu - Li Fangpinga i Jiang Tianyonga, którzy występowali w wielu sprawach związanych z naruszeniami praw człowieka. Jiang był jednym z dwudziestu jeden chińskich prawników, którzy 1 kwietnia 2008 roku publicznie zadeklarowali gotowość reprezentowania Tybetańczyków aresztowanych za udział w protestach, które miesiąc wcześniej rozlały się po całym Tybecie. Human Rights Watch ujawnił, że władze groziły tym ludziom zamknięciem kancelarii i odebraniem licencji, jeśli nie dadzą sobie spokoju z Tybetem.

 

Rozprawa zaczęła się rankiem 21 kwietnia w odległym o dwa dni drogi od „miejsca zbrodni" Darcedo. To posunięcie miało zapewne zapobiec protestowi mnichów i świeckich przed budynkiem sądu. Rinpocze miał na sobie żółto-bordowe szaty mnicha. Na sali było jego siedmioro krewnych, w tym żona i syn. Niektórzy cały czas płakali. Lama mówił po chińsku. Odrzucił wszystkie zarzuty, podkreślając, że broń i amunicję podrzucono, by go wrobić.

 

Jego adwokaci twierdzą, że przed procesem ograniczano ich kontakt z klientem i nie umożliwiono im wglądu we wszystkie dokumenty, co utrudniło przygotowanie pytań do świadków. Mimo to zauważyli, że sąd nie okazał żadnego zainteresowania pochodzeniem broni, z której nie zdjęto nawet odcisków palców. W pokoju, w którym znaleziono pistolet, przyjmowano mnóstwo gości i interesantów - każdy z nich, utrzymują prawnicy, mógł tam coś podrzucić. Przejrzawszy papiery, stwierdzili też, że użytkowana jakoby nielegalnie ziemia, na której znajduje się dom starców, nie jest własnością państwa.

 

Adwokaci powtarzają oskarżenia o cztery doby tortur i wymuszenie podpisu pod zeznaniem, co czyni je bezużytecznym procesowo. Po zakończeniu rozprawy sąd oświadczył, że ogłosi wyrok w innym terminie. Jeśli lama zostanie uznany winnym, grozi mu od pięciu do piętnastu lat więzienia.

 

Pekin jest jednak w błędzie, jeśli sądzi, że to zamknie sprawę. Incydent wzburzył Tybetańczyków z Kardze. W dniu aresztowania Rinpocze protestowali tam duchowni i świeccy, którzy, jeśli wierzyć wspomnianemu świadkowi demonstracji mniszek, zostali otoczeni i pobici przez policję. Protestować próbowali też starcy, ale ich schronisko otoczył uzbrojony kordon. Przeciwko uwięzieniu lamy demonstrowano też w czerwcu - znów pobito więc i zatrzymano wiele osób.

 

Phurbu Rinpocze jest pierwszym znanym duchownym, który staje przed sądem po wybuchu zeszłorocznych protestów w Tybecie. Mało to pocieszające, ale jego proces przynajmniej jest jawny - tyle że nie przyniesie spokoju w regionie. Wystąpienie mniszek, które stało się katalizatorem opisywanych wydarzeń, miało charakter całkowicie spontaniczny. Kobiety, jak wszyscy Tybetańczycy, chciały po prostu sprawiedliwości. Uwięzienie Rinpocze spotęguje tylko to pragnienie.

 

 

26 kwietnia 2009

 

 

Kilka dni później sąd „odroczył"ogłoszenie wyroku, co wielu obserwatorów uznało za sukces i skutek zaangażowania chińskich adwokatów.