Czego chcą Tybetańczycy
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Czego chcą Tybetańczycy

Cering Topgjal

 

 

Chiny wyraziły gotowość „kontaktu i konsultacji z osobistymi przedstawicielami Dalajlamy", na co zachodnie rządy wydały zbiorowe westchnienie ulgi. Szczyt UE-USA ogłosił deklarację, w której wezwał do „rozmów zorientowanych na wypracowanie rezultatów". Doświadczenie nauczyło Tybetańczyków większej ostrożności. Dalajlama czeka na „poważny" dialog, a nie puste gesty. Samdong Rinpocze, premier na wychodźstwie, uznał propozycję Pekinu za „dobry znak", wkrótce jednak dodał, że widzi „niewielkie szanse na porozumienie w kluczowych kwestiach".

 

Ta powściągliwość jest najzupełniej zrozumiała. Pekin wciąż stawia warunki wstępne, które Dalajlama dawno wypełnił. Nie zabiega o niepodległość, potępia przemoc i popiera pekińskie igrzyska, zaś organ rządu Chin oświadcza, że tybetański przywódca „wymiotuje kłamstwami", i oskarża go o zaplanowanie powstania tudzież zarażenie „separatystycznymi myślami" mnichów aresztowanych pod zarzutem rzekomego „powodowania wybuchów" w Czamdo. Co więcej, Pekin przełożył zaplanowaną na 11 czerwca siódmą rundę rozmów, uzasadniając to akcją ratunkową po trzęsieniu ziemi. Nie przeszkodziło ono jednak chińskim przywódcom w przyjęciu choćby prezydenta Miedwiediewa, trudno więc dociec, jak pojawienie się trzech czy czterech Tybetańczyków w stolicy mogłoby zakłócić pracę ratowników w Sichuanie.

 

Czy strona chińska jest zainteresowana poważnym dialogiem? To ważne pytanie, ponieważ zawiedzenie rozbudzonych oczekiwań czyni rozmowy niebezpiecznymi. Kiedy pojawiają się one na horyzoncie, Tybetańczycy zaczynają wierzyć w rychły koniec politycznej bezradności, kulturowej zapaści i marginalizacji ekonomicznej. Wizja zjednoczenia z Dalajlamą dodaje im ducha. Dlatego właśnie, co wiemy z doświadczenia, załamanie dialogu wywołuje ich protesty.

 

W latach 1987-92 w Lhasie doszło do 140 demonstracji i protestów, a w 1989 roku ogłoszono tam stan wojenny. Wielu Tybetańczyków straciło życie, inni trafili na długie lata do więzień i obozów pracy. Niepokoje zaczęły się po załamaniu nawiązanych w 1978 roku kontaktów chińsko-tybetańskich.


Między 1979 a 1985 rokiem Dharamsala wysłała do Tybetu cztery misje oraz przeprowadziła dwie rundy rozmów sondażowych z Pekinem. Dialog spełzł na niczym, ponieważ obie strony dzieliła przepaść, niemniej na poszukiwaniu kompromisu zyskały wyłącznie Chiny. Dalajlama zrezygnował z zabiegania o niepodległość, natomiast one nie uznały nawet istnienia problemu Tybetu.

 

Euforia wywołana nawiązaniem kontaktów i - namacalną na początku lat osiemdziesiątych - obietnicą większej autonomii przerodziła się w rozpacz i gniew, gdy rozmowy utknęły w martwym punkcie, a Pekin uznał, że najlepszym panaceum na niezadowolenie Tybetańczyków będzie rozwój gospodarczy. W 1984 roku, mimo obiekcji najwyżej postawionych tybetańskich kadr, region otwarto dla chińskich imigrantów. Ich napływ wywoływał powszechne oburzenie. Oczywiście istniały głębsze przyczyny polityczne, kulturowe i ekonomiczne, niemniej załamanie dialogu i zawiedzenie nadziei walnie przyczyniło się do wybuchu protestów.


Obecna i wciąż trwająca fala już ponad stu demonstracji i rozruchów ma podobne korzenie. Chińska polityka twardej ręki, zalew imigrantów i przeciągające się wygnanie Dalajlamy pogłębiają poczucie marginalizacji Tybetańczyków. Nawet drakońska cenzura i wizja surowych kar nie jest w stanie ich powstrzymać przed publicznym wyrażaniem obaw o zachowanie tożsamości narodowej w obliczu kulturowego i politycznego imperializmu Chin.


Ta rozpacz była tłem procesu dialogu, który nawiązano ponownie we wrześniu 2002 roku. Od samego początku Pekin dawał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany rzeczowymi negocjacjami, kwestionując status wysłanników Dalajlamy i wyśmiewając jego ideę „Drogi Środka". W 2005 roku Zhang Qingli, lokalny sekretarz partii, ogłosił zaostrzenie kampanii przeciwko Dalajlamie, nazywając go „fałszywym przywódcą religijnym". Rok później chińscy żołnierze zastrzelili dwoje uciekinierów z Tybetu.


Ogłoszone 18 lipca 2007 roku „Zarządzenie nr 5" zabrania tybetańskim lamom odradzania się bez „uprzedniej zgody" Pekinu. Brzmi to śmiesznie, ale i nie pozostawia złudzeń, że chińscy przywódcy przymierzają się już do wyboru następnego Dalajlamy. Łatwo sobie wyobrazić, jak wpływa to na nastroje Tybetańczyków.


Sześć rund rozmów, które strona tybetańska prowadziła bardzo rozważnie, nie przyniosło zupełnie nic. W orędziu z 10 marca 2008 roku Dalajlama stwierdził, że w „kwestii zasadniczej nie osiągnięto absolutnie żadnych rezultatów". Po tych słowach w Lhasie przez kilka dni protestowali mnisi i mniszki. Choć robili to pokojowo, władze odpowiedziały biciem i aresztowaniami.


Wreszcie 14 marca część demonstrantów zaatakowała symbole chińskiego kolonializmu (a nie kapitalizmu czy nowoczesności, jak usiłują nam wmówić lewaccy pandici) - w tym imigrantów.


Czyny, ulotki i skandowane przez demonstrantów hasła są potężnym echem słów Dalajlamy. Nie ulega wątpliwości, że myśleli oni o dogorywającym dialogu. Tragedią jest to, że brutalna odpowiedź chińskich władz kosztowała życie wielu z nich.


W obliczu takich cierpień rozpoczęcie kolejnej rundy kontaktów bez autentycznej woli naprawienia krzywd Tybetańczyków byłoby ze strony Pekinu skrajną nieodpowiedzialnością. Do tej pory, fakty mówią za siebie, dialog był dla Chin wyłącznie sztuczką propagandową, mającą poprawić ich wizerunek w oczach świata. Teraz muszą one zrozumieć, że jego załamanie jest tak samo wybuchowe, jak nieprowadzenie żadnych rozmów. Niech pan pamięta o marcowych protestach, panie prezydencie Hu. O zabitych Tybetańczykach i chińskich imigrantach. Dialog jest dziś równie ważny jak akcja ratunkowa.

 

 

 

 

czerwiec 2008







 

 

 

 

Cering Topgjal - tybetański badacz, doktorant London School of Economics.