Bojkot na polach
strona główna

Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

 

Bojkot na polach

Oser

 

Coraz więcej mówi się o wiejskich regionach Tybetu, których mieszkańcy „bojkotują pracę w polu", czyli nie uprawiają własnej ziemi. W zeszłym roku w północnym Khamie aresztowano mnóstwo osób w sile wieku i w niezliczonych gospodarstwach zostali jedynie starcy oraz dzieci. Tych, którzy wpadli w łapy policji, ukarano drakońskimi grzywnami lub zamknięto w więzieniach na długie lata. Są i tacy, o których wciąż nie wiadomo zupełnie nic - równie dobrze mogą nawet nie żyć. Kiedy byłam tam po raz ostatni, na każdym kroku widziałam listy gończe. Trzydzieści na trzydzieści sześć poszukiwanych osób miało od kilkunastu do czterdziestu lat, co daje wyobrażenie o konsekwencjach tego pogromu. Teraz, na znak protestu, okaleczone rodziny gremialnie odmawiają uprawiania pól.

 

Jedną z przyczyn jest, rzecz jasna, brak siły roboczej, niemniej moim zdaniem działa tu ten sam mechanizm, który stał za decyzją niewitania Losaru. Innymi słowy, mamy kolejny etap kampanii „obywatelskiego nieposłuszeństwa". Nasi starcy i wieśniacy - chłopi i pasterze niestanowiący dla nikogo żadnej „siły" i żyjący od roku z przystawionym do głowy karabinem - uparcie, konsekwentnie, bez słowa odmawiają współpracy i trwają w biernym oporze. Bojkot pól i uroczystości noworocznych łączy wspólny mianownik: zwykli ludzie wyrzekają się części własnego życia, wręcz szkodzą sobie, by pokazać swój sprzeciw. Ten protest jest jednak znacznie kosztowniejszy od poprzedniego, który sprowadzał się do odmowy świętowania w czasie żałoby. Tu ludzie kładą na szali podstawowe środki do życia, jak zeszłego maja, gdy w Dału, Draggo oraz innych regionach Khamu na znak protestu stanęły setki prywatnych ciężarówek i samochodów transportowych.

 

„Do wszystkich Tybetańczyków z trzech dzielnic - wołały ulotki kolportowane w wigilię Losaru - do mnichów, mniszek i świeckich o wspólnych korzeniach i jednej krwi, zjednoczmy siły, dajmy odpór, nie poddawajmy się reżimowi, który najechał naszą ojczyznę. Musimy być razem w doli i niedoli. Nie wolno nam zapomnieć o rodakach, którzy oddali życie za wolność narodu i sprawiedliwość. Dlatego pod żadnym pozorem nie będziemy świętować Nowego Roku". Niedawno w Draggo policja zakatowała Phuncoga, dwudziestosiedmioletniego mnicha, który rozlepiał ulotki takiej treści: „Niech będzie, co ma się wydarzyć, możemy nawet umrzeć z głodu, ale na znak szacunku, żałoby i solidarności z torturowanymi, rannymi, uwięzionymi i pomordowanymi za udział w zeszłorocznych pokojowych protestach nie powinniśmy uprawiać naszych pól". Wspólny mianownik. Odmowa współpracy, bierny opór i upór.

 

Po co zresztą cofać się do ubiegłego roku? W zeszłym miesiącu Tybetańczycy z Kardze wychodzili na ulice niemal codziennie, za kraty trafiło ponad sześćdziesiąt osób. Według świadków wszyscy doskonale znają konsekwencje podniesienia ręki czy głosu, lecz mimo to jeden po drugim wołają o wolność i prawa. Niektórzy, z premedytacją, przed frontem uzbrojonych policjantów i żołnierzy. Żaden nie uniknął bicia i zatrzymania, ale to oprawcom trzęsły się ręce ze strachu przed „wypełnionymi więzieniami", które zgodnie z wizją Martina Luthera Kinga trzeszczą dziś w szwach od Tybetańczyków. „Odpowiemy na waszą zdolność zadawania cierpień naszą zdolnością ich znoszenia - nauczał wielki pionier biernego oporu. - Na siłę fizyczną odpowiemy siłą ducha. Nie popadniemy w nienawiść do was, lecz nie będziemy przestrzegać waszych niesprawiedliwych praw".

 

Bojkot pól jest manifestacją siły bezsilnych. Władze chwytają więc za kije i marchewki, rozsyłając w teren grupy robocze i uzbrojone hordy, by zagnać Tybetańczyków na rolę i wybić im z głów kolejny, jasna sprawa, „separatystyczny spisek kliki Dalaja". Tradycyjną metodą zastraszania jest zamykanie najbardziej aktywnych. Głos, obelżywy, zabrali też członkowie partii „pięćdziesięciu groszy": „Bojkot pracy w polu to proces zbyt powolny. Lepiej przestańcie pić i jeść. W ten sposób skuteczniej dowiedziecie swojej determinacji i osiągnięcie jeszcze więcej". Mało wam Tybetańczyków, których pchnięto już do samobójstwa? Dziś przystępujemy kolejno do kampanii pokojowego nieposłuszeństwa, aby świat zrozumiał, że Komunistyczna Partia Chin może od pół wieku kontrolować Tybet, ale nie jego dzieci.

 

Pekin, 31 marca 2009

 

 

 

Chińscy internauci nazywają „partią pięćdziesięciu groszy" ludzi, którym władze płacą za zostawianie „prawomyślnych" wpisów na blogach i forach dyskusyjnych. Samdong Rinpocze, premier gabinetu Centralnej Administracji Tybetańskiej w Indiach, obawiając się „brutalnych represji", 6 kwietnia wezwał Tybetańczyków do zakończenia bojkotu.