Rukhag 3
Mniszki z więzienia Drapczi

Steven D. Marshall
Tibet Information Network



WPROWADZENIE

W czerwcu 1998 roku w Drapczi, więzieniu nr 1 TRA, zmarło pięć maltretowanych od ponad miesiąca mniszek. Miały one popełnić samobójstwo w magazynie bloku mieszkalnego, wieszając się lub dusząc. Wszystkie były bliskimi przyjaciółkami, miały po dwadzieścia parę lat i odbywały wyroki za udział w pokojowych protestach. Do wyjścia na wolność nie pozostało im wiele – gdyby przeżyły, ostatnia opuściłaby mury więzienia w lutym 2000 roku.

Ich śmierć można uznać za kulminację dekady brutalności wobec politycznych więźniarek rukhagu (oddziału) 3 Drapczi. Raport ten dokumentuje mechanizmy oporu i represji w latach 1992-1999 w dwóch częściach rukhagu 3, w których osadzone są same kobiety, głównie więźniarki polityczne. Zebrane przez TIN relacje naocznych świadków rzucają nowe światło na okoliczności, w jakich doszło do śmierci mniszek po protestach z maja 1998, i inne akty oporu w Drapczi.

Władze chińskie robiły wszystko, by świat nie dowiedział się o sytuacji w Drapczi. W maju 1998 roku odizolowano więźniów nie tylko po to, by ich ukarać, ale i przeciąć przepływ informacji. Przez ponad rok skazani nie opuszczali cel; przez wiele miesięcy nie mogli przyjmować odwiedzin, władze starały się ograniczyć do minimum nawet kontakty między samymi więźniami. Mimo tej blokady, z Tybetu nadal napływają nowe informacje o majowym proteście i jego konsekwencjach.

Następstwa indywidualnych i zbiorowych protestów, o których mówi ten raport, świadczą o gotowości władz do systematycznego stosowania najbrutalniejszych represji. Ofiarą owego mechanizmu padły niemal wszystkie więźniarki rukhagu 3. Wszystko wskazuje na to, że od 1987 roku okrutne tortury i podnoszenie wyroków są metodą karania jednostek i zastraszania społeczności w więzieniu i poza jego murami.

Przypadki maltretowania więźniów nie są wybrykami niezdyscyplinowanego personelu, któremu brakuje przeszkolenia lub nadzoru przełożonych. Pema Butri, oddziałowa (tyb. tutrang; chiń. duizhang) rukhagu 3 kierowała znęcaniem się nad więźniami – jako aktywna uczestniczka i przykład dla podwładnych. Szkoleni w sztukach walki policjanci i funkcjonariusze służby bezpieczeństwa najczęściej biją w głowy i nerki. Elektryczne pałki służą nie tylko do kontrolowania więźniów, ale i zadawania tortur. Prądem razi się najwrażliwsze części ciała: język, uszy, a w przypadku kobiet – przede wszystkim narządy płciowe.

Bije się wtedy, gdy chce się zadać poważne lub trwałe obrażenia. Często na oczach innych więźniów – karząc w ten sposób i bitego, i obserwujących. Mniszka, która była w Drapczi od 1994 do 1998 roku, powiedziała TIN: „Jeszcze gorsze od samego bicia był moment, kiedy przychodzili po koleżankę. Jeśli cierpiała jedna z nas, inne krzyczały. I tak zaczynały się kłopoty”.

Cytowane tu relacje świadczą o duchu wspólnoty wśród mniszek rukhagu 3. Ten raport nie powstałby bez poczucia solidarności i szczegółowych relacji mniszek z Drapczi, którym udało się uciec z Tybetu.

 Zgony więźniów w rukhagu 3

Liczba więźniów Drapczi zwiększyła się dramatycznie po fali niepodległościowych protestów, do których dochodziło w Lhasie w latach 1987-1989. Pierwsze polityczne więźniarki tego okresu pojawiły się w Drapczi w marcu 1989 roku, po ogłoszeniu w mieście stanu wojennego. W roku następnym stworzono oddział trzeci, w którym osadzono dwadzieścia kobiet. Cztery lata później było ich już ponad 160, a rukhag 3 podzielono na dwie części: „starą” i „nową”. W maju 1998 roku w oddziale przebywało 130 więźniarek politycznych. Od tego czasu zwolniono około stu, które odbyły swoje wyroki. Pozostały 32 – trzy świeckie i 29 mniszek. Z danych TIN wynika, że dwie z nich trafiły do więzienia w 1997 i jedna w 1999 roku; żadna w 1998.

Z raportu opublikowanego przez TIN w zeszłym roku („Wrogie elementy: Studium politycznych uwięzień w Tybecie w latach 1987-1998”) wynika, że w Drapczi ginie jedna na dwadzieścia więźniarek politycznych. Za wystarczająco pełne i wiarygodne uznano informacje dotyczące ośmiu zgonów na 164 skazane. Z nowych raportów wynika, że Czoekji Łangmo udało się przeżyć. Mamy więc do czynienia z siedmioma zgonami na około 190 osadzonych: jeden do 27. Jeżeli ten trend się utrzyma, jedna z pozostałych w Drapczi 32 kobiet zginie na skutek tortur.

Nie można kategorycznie stwierdzić, że śmierć pięciu mniszek, które zginęły w czerwcu 1998 roku, była skutkiem wyłącznie brutalnych tortur, jakim poddawano je do przedostatniego dnia życia. Po proteście, do którego doszło miesiąc wcześniej, każda z nich była bita, przesłuchiwana i rażona prądem. Choć zwykle ciała zmarłych więźniów wydawane są krewnym, ich szczątki spalono, by zapobiec ustaleniu przyczyny zgonów.

Brutalność funkcjonariuszy kosztowała życie nie tylko pięciu mniszek, ale i trzech mnichów oraz więźnia kryminalnego. Z niektórych raportów wynika, że zginęła jeszcze jedna osoba, ale tych doniesień nie udało się jeszcze potwierdzić. Za udział w majowym proteście ukarano podniesieniem wyroków – od 18 miesięcy do sześciu lat; średnio o trzy lata i dziewięć miesięcy – co najmniej jedenaścioro więźniów: pięć mniszek i sześciu mnichów.

Rukhag 3 i rukhag 5 więzienia Drapczi

Więźniowie mówią o dwóch częściach oddziału trzeciego: „starej” i „nowej” (idzie tu o staż więźniów, a nie wiek budynków). Nowszą, większą strukturę wznoszono od początku 1995; rok później osadzono tu pierwszych więźniów. Po proteście, do którego doszło wiosną 1996 roku, „stare” więźniarki, odbywające dłuższe wyroki, przeniesiono do nowego bloku. W starszym, mniejszym budynku osadzono świeżo skazane mniszki. Gdy więźniarki zamieniły się miejscami, „zabrały” ze sobą nazwy bloków. TIN zdaje sobie sprawę, że nazywanie nowego bloku „starym”, a starego „nowym rukhagiem 3”, może wprowadzać pewne zamieszanie, ale w raporcie zachowano tę terminologię, ponieważ takimi określeniami posługują się byli więźniowie.
Dzięki nowym doniesieniom TIN może przedstawić szczegółowy raport na temat oddziału trzeciego, niemniej nadal brakuje informacji o rukhagu 5, w którym przebywa większość więźniów politycznych. Nie będziemy więc omawiać tu protestów – i ich konsekwencji – do których dochodziło w oddziale męskim. Choć więźniów politycznych, głównie mnichów, jest niemal dwa razy więcej niż więźniarek, o ich losie wiadomo niewiele. W 1996 roku rukhag ten również podzielono na dwie części. Po majowych protestach więźniowie polityczni nie opuszczali cel przez ponad rok. Choć wymaga to czasu i wiąże się z ogromnym ryzykiem, z pewnością świat uzyska szczegółowe informacje i o sytuacji w rukhagu 5.
 

WIĘŹNIARKI POLITYCZNE W DRAPCZI: POWSTANIE RUKHAGU 3

1990: Powołanie rukhagu 3

Niepodległościowe protesty z lat 1987-1989, na czele których stali z reguły młodzi mnisi i mniszki, rozpoczęły nową erę politycznych sprzeciwów w Tybecie. Władze musiały się jakoś uporać z rosnącą liczbą więźniów politycznych – na początku 1990 roku było ich już około stu, głównie mężczyzn. W Drapczi powstały dwa nowe bloki (oddziały): rukhag 3 dla więźniarek i rukhag 5 dla więźniów politycznych. Władze wyciągnęły wnioski z lekcji, jaką odebrały pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to do inicjowanych przez mnichów demonstracji natychmiast dołączali świeccy, i odseparowały więźniów, rozpowszechniających „kontrrewolucyjną propagandę”. Nie wystarczyło zabrać z ulic dysydentów i protestujących – trzeba ich było jeszcze oddzielić od więźniów kryminalnych. Jednym z celów chińskiego systemu penitencjarnego jest „reforma zachowania przestępczego”, co nastręcza pewnych trudności, gdy zbrodnia polega na wyznawaniu poglądów, które nie podobają się partii i państwu. Przepełnienie i trudne warunki w więzieniu mogły sprzyjać szerzeniu antychińskich i niepodległościowych nastrojów. Z danych TIN wynika, że pod koniec 1990 roku w Drapczi znajdowało się około 120 więźniów politycznych, w tym 24 kobiety.
Tylko pierwszy z niepodległościowych protestów, jakie przetoczyły się przez Lhasę między 27 września 1987 a 5 marca 1989, nie zakończył się brutalnym biciem i mordowaniem demonstrantów. Do największych wystąpień, w których brało udział wielu świeckich, doszło 1 października 1987, 5 marca 1988, 10 grudnia 1988 i 5 marca 1989. Nie udało się ustalić dokładnej liczby zabitych, ale z bardzo ostrożnych szacunków wynika, że tylko 5 marca 1989 roku zginęło od 50 do 80 osób. Manifestacja szybko przerodziła się w zamieszki, niemniej sytuacja powoli uspokajała się. 7 marca ostrzeżono jednak, że każdy człowiek na ulicy zostanie zastrzelony bez ostrzeżenia. Wieczorem, gdy miasto opustoszało, w telewizji ogłoszono stan wojenny w Lhasie, który obowiązywał do 1 maja 1990.
Aresztowane podczas demonstracji kobiety nie trafiały do Drapczi, klasyfikowanego do marca 1989 jako laogai, „ośrodek reformy przez pracę”. Większość mniszek przetrzymywano kilka miesięcy bez postawienia im żadnych zarzutów, a następnie wypuszczano. Te, które otrzymały wyroki, skazywane były w trybie administracyjnym przez „komitety reedukacji przez pracę” i zsyłane do laojiao. 15 marca 1989 zatrzymano trzydziestoparoletnią Czungdag z lhaskiego Barkhoru i skazano na siedem lat w Drapczi. Z danych TIN wynika, że była ona pierwszą kobietą, która trafiła tu po fali niepokojów zapoczątkowanych w 1987 roku. Zwolniono ją wcześniej, w listopadzie 1994, kiedy to starające się o przystąpienie do WTO Chiny poprawiały swój wizerunek na arenie międzynarodowej. (ChRL nie udało się zostać członkiem-założycielem tej organizacji, którą powołano do życia 31 grudnia 1994.) Drugą więźniarką w Drapczi była Ngałang Judron, czterdziestoparoletnia gospodyni domowa, aresztowana dwa tygodnie po Czungdag i skazana na sześć lat więzienia.
Nawet represje stanu wojennego nie powstrzymały małych grup mniszek z lhaskich klasztorów. Wiadomo o niemal 30 mniszkach, aresztowanych za organizowanie demonstracji i rozlepianie plakatów niepodległościowych w czasie obowiązywania przepisów o stanie wojennym. Niemal wszystkie skazano na więzienie. Pierwszą grupę – z klasztoru Czubsang na północnych rubieżach Lhasy – zatrzymano na początku września 1989 i skazano w trybie administracyjnym na dwa do trzech lat więzienia. Niektóre przewieziono do Guca, aresztu śledczego Biura Bezpieczeństwa Publicznego Miasta Lhasa (chiń. shi), położonego o sześć kilometrów na wschód od centrum miasta. Te, które skazano na trzy lata, kończyły wyroki w więzieniu Trisam (potoczna nazwa Centrum Reedukacji Przez Pracę TRA), oddalonym o 14 kilometrów (na zachód) od centrum Lhasy. (Trisam uzyskało status laojiao w 1992 roku.)
Trzy tygodnie później demonstrowała na Barkhorze grupa mniszek z klasztoru Szugsib, położonego w okręgu Czuszur. Wszystkie – z wyjątkiem Rinczen Czoenji, skazanej na siedem lat w Drapczi, gdzie była trzecią więźniarką polityczną i pierwszą duchowną – wysłano w trybie administracyjnym do Trisam. Trzy tygodnie później, w połowie października 1989, demonstrację zorganizowały mniszki z klasztoru Miczungri, położonego na północno-wschodnich przedmieściach Lhasy. Cztery zesłano do Trisam. Dwie otrzymały wyższe wyroki i trafiły do Drapczi. Jedna z nich, Phuncog Pema, została zwolniona w 1997 roku, ale druga, Phuncog Njidrol, nadal przebywa w Drapczi, gdzie odbywa wyrok podniesiony do 17 lat w 1993 roku. Jako czwarta skazana – i druga mniszka – w Drapczi po 1987 roku jest najdłużej więzioną kobietą w Tybecie. Ma wyjść na wolność w 2006; jedyna więźniarka, która opuści Drapczi po niej – to Ngałang Sangdrol.
Stan wojenny zniesiono po 14 miesiącach, 1 maja 1990. Nieco wcześniej utworzono w Drapczi rukhagi 3 i 5. Władzom udało się powstrzymać falę protestów – ale tylko w 1991 roku. (Potem, do 1995 roku, było ich całkiem sporo, zmienił się tylko mechanizm uczestnictwa.) Doniesienia mediów o lhaskich demonstracjach w marcu 1989 i ogłoszeniu stanu wojennego pokazały światu, jak ryzykowne jest rzucenie rękawicy partii i państwu, na trzy miesiące przed stłumieniem studenckich protestów na Tiananmen. W Lhasie miało nie być już wielkich demonstracji, prowadzonych przez mnichów i mniszki. Do masowych protestów dochodziło później tylko w małych, prowincjonalnych miastach. Obywały się tam bez rozlewu krwi i fali aresztowań, towarzyszących wcześniejszym wystąpieniom w stolicy.
W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych mnisi i mniszki organizowali niewielkie, krótkie demonstracje lub rozlepiali plakaty w klasztorach albo na bramach i murach budynków rządowych i partyjnych. Drukowano i rozpowszechniano ulotki, niemal nieodmiennie mówiące o oddaniu dla Dalajlamy, niepodległości i powrocie Chińczyków tam, skąd przyszli. Zapewne zainteresowanie świata sprawą Tybetu sprawiło, że zaczęto domagać się również praw człowieka i ochrony środowiska naturalnego. Demonstracje pozostawały pokojowe – nigdy nie atakowano ludzi, mienie niszczono sporadycznie i właściwie tylko wtedy, gdy w klasztorze pojawiały się oddziały policji lub urzędnicy, prowadzący kampanię edukacji politycznej. Po zwykłych protestach rutynowo wymierzano wyroki od trzech do pięciu lat Drapczi za „kontrrewolucyjne podżeganie”. Osoby uznane za prowodyrów skazywano na siedem-osiem lat i więcej.
 

Precedensy: Protest i kara

1987-1991: Protesty więźniów w Drapczi i Sitru

Izolowanie więźniów politycznych w oddziałach 3 i 5 oraz poddawanie ich reedukacji politycznej nie zdało się na wiele. Ograniczono wpływ „politycznych” na innych skazanych, ale nie zmieniono ich poglądów – nawet jeśli nie dawali im wyrazu. Do protestów politycznych doszło w Drapczi wkrótce po osadzeniu uczestników manifestacji z końca lat osiemdziesiątych. Pierwszy miał miejsce w grudniu 1989 w rukhagu 5, w którym przebywało wówczas ponad 90 więźniów. Siedemnastoletni Lhakpa Cering, zatrzymany w październiku 1989, został oskarżony – wraz z czterema innymi uczniami – o „spiskowanie w celu utworzenia grupy kontrrewolucyjnej”. Uczniowie założyli „Młodzieżową Organizację Śnieżnego Lwa”, drukowali ulotki, plakaty i flagi niepodległego Tybetu. Skazany na trzy lata Lhakpa, bity i torturowany, zmarł w więzieniu 15 grudnia 1990. Więźniowie zaczęli protestować tego samego dnia; władze wezwały oddział Ludowej Policji Zbrojnej (LPZ) i zaczęło się bicie. Jeden ze skazanych, Sonam Łangdu, trafił do szpitala. Ludzie, którzy następnego dni przyszli do Drapczi na widzenia, zostali, ku ich zdumieniu, poczęstowani herbatą i poproszeni o nierozmawianie na temat „sińców i spuchniętych twarzy”, jakie zobaczyli. Sonam Łangdu został zwolniony, z paraplegią, w 1993 roku; zmarł w marcu 1999.
A więc już w 1990 roku władze Drapczi pokazały, że są zdolne do brutalnego pobicia całej grupy więźniów, by ukarać i zastraszyć osoby, nadal okazujące opór, za który trafiły do więzienia.
Podnoszono również wyroki. Tanak Dzigme Sangpo, pięćdziesięciosiedmioletni nauczyciel, który w 1983 roku po raz trzeci trafił do więzienia za działalność kontrrewolucyjną, w ciągu dziewięciu lat był w ten sposób karany – za indywidualne protesty – dwukrotnie. W 1983 roku skazano go na 15 lat więzienia również za działalność indywidualną. Wyrok mówił o „ostentacyjnym nalepieniu własnoręcznie napisanego plakatu, krytykującego władze kraju, na południowej ścianie Cuglhakhangu [świątynia Dżokhang]”. Z sentencji wyroku wynika, że władze przywiązywały większą wagę do konsekwentnego oporu, niż tego akurat wydarzenia, podkreślając, iż Dzigme Sangpo „odbył już dwa wyroki za kontrrewolucyjne zbrodnie, ale nigdy ich nie przemyślał”. „Podejrzany propagował reakcyjne poglądy nawet po aresztowaniu – napisali sędziowie. – Wznosił reakcyjne hasła, śpiewał hymn Tybetu i w dodatku twierdził, że nadal będzie walczyć o niepodległość”.
Wyrok Dzigme Sangpo podniesiono o pięć lat 30 listopada 1988 – ponad rok po incydencie z 5 października 1987, kiedy to więźniowie dowiedzieli się o demonstracji w centrum Lhasy, zaledwie o dwa kilometry na południe od Drapczi. Dzigme Sangpo postanowił najwyraźniej poprzeć demonstrantów, organizując własny protest, który tak opisano w sentencji wyroku: „Rankiem 5 października 1987 podsądny Dzigme Sangpo zaczął wznosić reakcyjne okrzyki, gdy więźniowie ustawili się po jedzenie. Biegnąć wzdłuż kolejki skazanych, odczytywał następujące slogany z trzymanego w rękach plakatu: Komunistyczna Partia Chin uciska Tybet, Komunistyczna Chińska Armia Okupacyjna musi wrócić do domu”. Sędzia zauważył, że skazany nie odbył jeszcze wyroku, „a już ponownie pogwałcił i przeciwstawił się socjalistycznemu systemowi demokratycznemu, dyktaturze proletariatu i jej terytorialnej integralności, próbując podzielić macierz”. Na drugie podniesienie wyroku nie musiał czekać tak długo – ukarano go już w cztery miesiące po incydencie z 6 grudnia 1991, kiedy to wizytę w Drapczi składała szwajcarska delegacja z ambasadorem na czele. Dzigme Sangpo zaczął skandować hasła ze swojej celi. Delegaci usłyszeli krzyki. Dzigme Sangpo został potem pobity i zamknięty w karcerze. Ta sentencja świadczy o irytacji władz: „Sąd stwierdza, że oskarżony Dzigme Sangpo zawsze podążał reakcyjną ścieżką, bezustannie podżegając i szerząc kontrrewolucyjną propagandę. Wznosząc reakcyjne okrzyki, takie jak „Tybet jest niepodległy” oraz „Chińskie siły okupacyjne precz z Tybetu”, okazał się niebezpiecznym kontrrewolucjonistą”. Wyrok odsłania znacznie poważniejsze zagrożenie dla systemu, które kryje się za pozornie błahym wystąpieniem: „Co więcej, uznaje się go winnym ciężkiej zbrodni długotrwałej opozycji wobec socjalistycznego systemu demokratycznego i dyktatury proletariatu, uważania socjalizmu za wroga oraz podważania jedności narodowości i macierzy”.
Kara, wymierzona Dzigme Sangpo za indywidualne wypowiedzi, które mniej zalękniona administracja uznałaby za zupełnie nieszkodliwe, świadczy o determinacji, z jaką chińskie władze próbują uciszyć niepokornych, nie poddających się resocjalizacji ideologicznej. Dzigme Sangpo odbywa obecnie łączny wyrok 28 lat więzienia, który po raz ostatni podniesiono, gdy miał 66 lat. Władze dały przykład czytelny dla innych skazanych.
Kara Dzigme Sangpo za incydent z października 1987 była pierwszym podniesieniem wyroku za protest w więzieniu. 28 września 1991 podniesiono wyroki czterem kolejnym więźniom Drapczi. 20 maja 1991, trzy dni przed 40. rocznicą podpisania „Siedemnastopunktowej Ugody”, gdy służby bezpieczeństwa w Lhasie postawiono w stan podwyższonej gotowości, grupa co najmniej dwunastu więźniów politycznych z Seitru przekazała komendanturze petycję, w której dowodziła, że Ugoda, dokument o kluczowym znaczeniu dla legitymizacji chińskich roszczeń wobec Tybetu, została narzucona Tybetańczykom siłą, a więc nie może być wiążąca. Wszyscy protestujący, odbywający trzyletnie wyroki administracyjne, zostali pobici i zamknięci na trzy tygodnie w karcerach. Dziesięciu otrzymało wyroki od roku do sześciu lat więzienia. Czterech, ukaranych podniesieniem wyroku o dwanaście i osiemnaście miesięcy, przeniesiono do Trisam. Sześciu, skazanych za cztery-sześć lat, przewieziono do Drapczi. Wydaje się, że wszystkich zwolniono po odbyciu kar.
 

Pierwsze protesty w rukhagu 3: Losar 1992 i czerwiec 1993

Więźniarki polityczne, jako grupa, zetknęły się z brutalnością władz podczas obchodów losaru, Nowego Roku kalendarza tybetańskiego, w 1992 roku. Pierwszy dzień trzydniowych uroczystości, związanych z kalendarzem księżycowym, przypadał w tym roku 5 marca – w trzecią rocznicę lhaskich demonstracji z 1989 roku, które zakończyły się ogłoszeniem stanu wojennego, i czwartą rocznicę manifestacji z 1988, podczas której oddziały LPZ wtargnęły do Dżokhangu, najbardziej czczonej świątyni w sercu Lhasy. Do tej pory skazanym pozwalano na obchodzenie losaru – zmianę więziennych uniformów na tradycyjne ubranie i spożywanie specjalnych potraw, przynoszonych przez krewnych. W 1992 roku w oddziale 3 pojawili się funkcjonariusze i kazali więźniarkom przebrać się w nowe więzienne drelichy, które tak opisuje Rinczen Czoenji z klasztoru Szugsib, pierwsza mniszka w Drapczi po 1987 roku: „Strażnicy weszli nagle do cel z nowymi, niebieskimi uniformami. Na rękawach i nogawkach były żółte pasy. Przyszli 5 marca, bo dokładnie rok wcześniej Tybetańczycy zorganizowali w Lhasie wielką manifestację. Chcieli nas upokorzyć, przynieśli więc te ubrania”.
Więźniarki uznały to polecenie za prowokację; rozżalone odebraniem im jednego z nielicznych przywilejów, odmówiły nałożenia nowych drelichów. Wezwano funkcjonariuszy LPZ – kobiety były bite pięściami, kopane, rażone pałkami elektrycznymi i okładane sprzączkami wojskowych pasów. Rinczen Czoenji, której złamano wtedy nogę, powiedziała później TIN: „Każdą mniszkę biło pięciu żołnierzy [LPZ]. Nic nie czułyśmy i nic nie widziałyśmy przez zalewającą oczy krew. To był najgorszy dzień z siedmiu lat, jakie spędziłam w więzieniu”.
Podobną relację zdała Czungdag, pierwsza polityczna więźniarka Drapczi tego okresu. Po noworocznym biciu przewieziono ją do pobliskiego więzienia Utritru i na kilka dni zamknięto w karcerze. Kiedy pojawił się strażnik, zaczęła protestować przeciwko brutalnej, niesprawiedliwej karze, gdyż skazane „niczego nie ukradły ani nikogo nie zabiły”. Kazano ją skuć, a potem bito elektryczną pałką, dopóki nie straciła przytomności. Ocucono ją, podano leki i zamknięto w izolatce na jedenaście dni. Później opisywała te wydarzenia jako „niewyobrażalne”.
Według Rinczen Czoenji, w 1992 roku w Drapczi przebywały 23 więźniarki polityczne. Jej relacja jest bardzo zbliżona do danych TIN, z których wynika, że przed losarem 1992 wysłano do Drapczi trzy świeckie i 22 mniszki (średnia wieku wynosiła 23 lata, a przeciętny wyrok –pięć lat i dwa miesiące).
Choć z relacji pobitych więźniarek wynika, że incydent z 1992 roku był dla nich wielkim wstrząsem, z całą pewnością nie złamał ich ducha. W czerwcu 1993 czternaście mniszek, czwarta część rosnącej grupy więźniarek politycznych Drapczi, podjęło bezprecedensowa próbę przekazania światu przesłania nadziei, a nie rozpaczy, z rukhagu 3. Każda z nich nagrała na taśmę magnetofonową pieśń i krótki apel. Taśmę przeszmuglowano za mury więzienia; kopia trafiła do TIN. Mniszki, mimo trudnych warunków, starały się uśmiechać, dedykując swoje pieśni krewnym lub przyjaciołom. Odwołując się do tradycyjnej pieśni ze wschodniej części kraju, porównującej Dalajlamę do wody, w której żyją ryby, jedna z mniszek śpiewała:

Karmią nas gorzej niż świnie
I brutalnie biją,
Ale to nigdy nie złamie
Ducha narodu tybetańskiego.
Pozostaniemy nieugięte.

Inna melancholijnie spoglądała za kraty:

Patrząc w okno,
Widzę tylko niebo
I płynące po nim obłoki.
Chciałabym, żeby były moimi rodzicami,
Zniewolone bratnie dusze,
Moglibyśmy wspólnie zdobyć klejnot.
Nieważne, jak bardzo biją,
Nic nie rozłączy naszych splecionych dłoni.

Chmura ze wschodu
Nie jest z kamienia.
Nadejdzie czas,
Gdy zza chmur wyjdzie Słońce.

Władze dowiedziały się o taśmie i w październiku 1993 podniesiono wyroki wszystkich kobiet. Do pierwotnych wyroków – od trzech do dziewięciu lat – dodano nowe: od pięciu do dziewięciu lat. Łączne wyroki wynosiły od ośmiu do siedemnastu lat; najwyższy otrzymała Phuncog Njidrol z klasztoru Miczungri. Władze chińskie mogły uznać ją za prowodyrkę, gdyż w klasztorze pełniła funkcję mistrza recytacji. Jak już wspomniano, z wyrokiem kończącym się w 2006 roku, powinna opuścić Drapczi jako przedostatnia mniszka. Dłużej przebywać będzie za kratami tylko Ngałang Sangdrol, której wyrok podniesiono w 1993 roku z trzech do dziewięciu lat. Jej wyrok, podnoszony później dwukrotnie, w 1996 i 1998 roku, opiewa łącznie na 21 lat. Wyrok Gjalcen Czoezom podniesiono do dziewięciu, Gjalcen Drolkar – do dwunastu, Dzigme Jangczen – do dwunastu, Lhundrup Sangmo – do dziewięciu, Namdrol Lhamo – do dwunastu, Ngałang Czoekji – do trzynastu, Ngałang Czoezom – do jedenastu, Ngałang Loczoe – do dziesięciu, Ngałang Camdrol – do dziesięciu, Palden Czoedron – do ośmiu, Rigzin Czoenji – do dwunastu, i Tenzin Thubten – do czternastu lat.
Palden Czoedron z klasztoru Szugsib, którą zwolniono jako pierwszą z tej grupy w październiku 1998, została zatrzymana kilka miesięcy później za próbę ucieczki z Tybetu. Z napływających do TIN informacji wynika, że obecnie odbywa trzyletni wyrok administracyjny w Trisam. Gjalcen Czoezom z klasztoru Garu i Lhundrup Sangmo z Miczungri zostały zwolnione po odbyciu wyroków w 1999 roku. Zdążyły wziąć udział w strajku głodowym w kwietniu 1996. Jedenaście pozostałych mniszek nadal przebywa w „starym rukhagu 3”.
 

Napływ nowych więźniarek, wojskowy dryl, podział rukhagu 3 i strajki głodowe

1994: LPZ wprowadza wojskową musztrę

W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych liczba więźniarek politycznych gwałtownie rosła. W 1995 roku kary w Drapczi odbywało już ponad sto kobiet, skazanych za przestępstwa polityczne – cztery razy więcej niż przed trzema laty, gdy LPZ biła 25 więźniarek rukhagu 3. Władze szukały nowych metod nakłonienia kobiet do „resocjalizacji”. Z napływających do TIN raportów wyłania się obraz wycieńczających musztr, nadzorowanych przez więzienny oddział LPZ. Wymagania instruktorów były bardzo wysokie – często nieosiągalne dla osłabionych więźniarek. Rinczen Czoenji tłumaczy złudną prostotę tych zajęć: „Podczas ćwiczeń więźniowie mieli wiernie naśladować prowadzących zajęcia żołnierzy. Ci, którzy nie potrafili dokładnie powtórzyć ich ruchów, byli brutalnie bici”.
Większość takich doniesień dotyczy okresu po 1995 roku, ale z relacji Trinlej Czoedron z klasztoru Miczungri, którą aresztowano podczas demonstracji w 1992 i zwolniono z Drapczi w 1996 roku, wynika, że musztry rozpoczęły się w roku 1994: „Potem przyszli ci z Ludowej Policji Zbrojnej i powiedzieli, że nauczą nas wojskowych ćwiczeń. Bardzo bili, nawet bardziej niż w śledztwie. Zimą musiałyśmy pracować, a latem, mniej więcej od czwartego do dziewiątego miesiąca kalendarza tybetańskiego [od czerwca do listopada], były te ćwiczenia. Zaczęły się jakoś w 1994 roku. (...) Wstawałyśmy o szóstej rano i od razu były trzy obowiązkowe okrążenia, nie zaliczane jednak do formalnych ćwiczeń, które zaczynały się po śniadaniu, czyli około siódmej, i trwały do południa. O dwunastej dawali obiad i była chwila wytchnienia. Druga runda ćwiczeń zaczynał się o czternastej i mogła się wlec w nieskończoność. Raz kończyła się o zmroku, innym razem o drugiej w nocy”.
We wszystkich doniesieniach na temat ćwiczeń pojawiają się te same elementy: po długich okresach wzmożonego wysiłku następuje długotrwały, wymuszony bezruch – często połączony ze staniem w słońcu, deszczu lub na mrozie. „Kiedy miałyśmy stać prosto, wkładali nam pod pachy gazety – wspomina była więźniarka. – Potem kazali wyciągnąć przed siebie ręce. Jeśli któraś się poruszyła, była bita. Czasem podchodzili od tyłu i kopali w nerki albo w nogi. Jeżeli się upadło lub zachwiało – bicie. Musiałyśmy też stać na słońcu, jakieś dwie godziny, z książkami na głowach. Gdy padał grad, wyganiali nas na dziedziniec i kazali podnosić głowy. Stałyśmy tak, póki nie przestało padać. Kiedy któraś zemdlała albo zasłabła, próżno wołałyśmy o pomoc. Żadna z nas też nie mogła pomóc. Często bili jedną, dwie osoby. Bardzo mocno. To LPZ, oni wiedzą, jak bić. Czasem bita wymiotowała krwią, a oni i tak nie udzielali pomocy. Podczas ćwiczeń naprawdę zmuszali do biegania. Nawet mocne buty starczały ledwie na pięć dni”.
Osłabienie, choroby i obrażenia nie zwalniały z udziału w ćwiczeniach: „Gdy kończyła się sesja, mniszki odnosiły do cel te, które zasłabły lub zostały pobite do nieprzytomności. Nie było żadnej opieki lekarskiej. Następnego ranka LPZ wywlekała mniszki z prycz i zmuszała do kolejnych ćwiczeń”.
Norzin Łangmo, mniszka z Szugsib, aresztowana w grudniu 1993 za udział w demonstracji na lhaskim Barkhorze, została skazana na pięć lat i przeniesiona z Guca do Drapczi we wrześniu 1994. „Musiałyśmy ćwiczyć od piętnastego dnia czwartego miesiąca [początek lata] do miesiąca dwunastego [koniec zimy] kalendarza tybetańskiego – wspomina. – Kazali nam biegać, biegać bez końca, a sami jeździli obok na rowerach. Mówili, że to dla naszego zdrowia, ale to była kara. Zdawałyśmy sobie z tego sprawę, nie jesteśmy głupie. W ten sposób chcieli nas ukarać. Traciłyśmy przez to zmysły. Każda padała, puchły nam nogi i całe ciała. A oni kazali wstawać i bili. Byli strasznie brutalni. Przez dwie godziny nie można było prosić o zgodę na pójście do toalety, nawet gdy pękał pęcherz i żołądek. Żyłyśmy w bólu. Zmuszali nas do stania w słońcu, w śniegu, na deszczu. Kiedy lało, wypędzali nas na dwór. Gdy prażyło słońce, kazali stać, stać i stać. A i tak byłyśmy osłabione, bo dostawałyśmy tylko kapustę i wrzątek”. LPZ nie brakowało wyobraźni. „Jak padał grad, kazali nam otwierać usta. Bardzo bolało. Kiedy świeciło słońce, miałyśmy stać bez ruchu. Dwie godziny i więcej. Z wyciągniętymi rękoma, z książkami na dłoniach i głowie. Wszystkie od tego puchłyśmy. Bili w twarz, żeby sprawdzić, czy nabrzmiały żyły. Wtedy nie mogłyśmy poruszyć rękoma, nawet jeśli chciałyśmy. Potem bili i zostawiali na słońcu. Byłam strasznie słaba. Dwa razy krwawiłam”.
Podobnie opisuje ćwiczenia kobieta zatrzymana w 1993 roku i skazana za rozprowadzanie niepodległościowych ulotek: „Żołnierze [LPZ] torturowali nas również ćwiczeniami. Mówili zagranicznym delegacjom, że uczą więźniów politycznych ćwiczeń, by byli zdrowi. W gruncie rzeczy nie szło tu jednak o zdrowie, a o wyrafinowane tortury. Jeżeli nie udawało się nam naśladować żołnierzy, bili nas bambusowymi kijami i swoimi ciężkimi pasami. Kazali godzinami siedzieć w palącym słońcu. Wielu więźniom szła krew z nosów i z ust. Niektórzy padali nieprzytomni. (...) Nie wolno nam było nikomu pomagać. Groziło za to bicie”.
Śmierć dwudziestopięcioletniej Gjalcen Kelsang, mniszki z klasztoru Garu, łączy się właśnie z owymi ćwiczeniami. Aresztowano ją w czerwcu 1993 i skazano – wyjątkowo łagodnie – na dwa lata więzienia. Pod koniec 1994 upadła w trakcie musztry. Według mniszki, która brała udział w tej samej demonstracji, ale nie została skazana, Gjalcen Kelsang trafiła do szpitala ze sparaliżowanymi nogami. Zwolniono ją warunkowo, ze względów zdrowotnych; zmarła w rodzinnym domu w lutym 1995 roku.
Wydaje się, że „ćwiczenia” w Drapczi wprowadzono najpierw na oddziale 3. LPZ stawiała kobietom takie same wymagania, jak mężczyznom. Phuncog Gompo, mnich z Drepungu, został zwolniony z Drapczi we wrześniu 1996 po odbyciu pięcioletniego wyroku. „Od 1992 do 1995 roku więźniowie musieli ćwiczyć tylko wczesnym rankiem – powiedział TIN. – Biegali albo maszerowali wokół dziedzińca. Ale w 1995 roku zaczęły się znacznie cięższe i bardziej skomplikowane ćwiczenia. (...) Przez niemal cały 1996 rok musieliśmy ćwiczyć od dziewiątej do dwunastej i po obiedzie, od drugiej do szóstej”.
Wydaje się, że zaostrzony tryb ćwiczeń obowiązywał również więźniarki, których liczba była najwyższa właśnie w 1995 roku.

Sierpień 1995: podział rukhagu 3

Z danych TIN wynika, że w 1996 roku przebywało w Drapczi około 460 więźniów politycznych (kobiet i mężczyzn). Nie wszyscy spędzili tu cały rok, niemniej w tym właśnie czasie liczba więźniów politycznych była najwyższa. W roku 1995 przez Drapczi przewinęło się 440 więźniów politycznych, a w 1997 – 430. Później ich liczba zaczęła gwałtownie spadać.
28 procent więźniarek z Drapczi – w sumie 53, same mniszki – ujętych w bazie TIN, trafiło za kraty w pierwszym kwartale 1995 roku. 43 z nich zatrzymano w lutym. W tym okresie największą polityczną aktywność wykazywały dwa klasztory: Gjabdrag (dziewiętnaście) i Szar Bumpa (siedem aresztowanych) z dystryktu Phenpo w okręgu Lhundrup. Nowa fala protestów i aresztowań miała zmienić oblicze Drapczi.
Rosnąca liczba więźniów zmusiła władze do zbudowania dwóch nowych bloków mieszkalnych w Drapczi: dla mężczyzn i dla kobiet. Latem 1995 roku przewieziono z Guca do Drapczi około sześćdziesięciu więźniarek politycznych. Transport przekładano miesiącami, czekając na wykończenie nowego budynku, który stanął przy południowej ścianie starego oddziału. (Nowy blok męski wzniesiono obok starego rukhagu 5.)
Przed transportem z Guca w Drapczi przebywało około stu więźniarek politycznych. 160 było liczbą najwyższą, która utrzymywała się przez cały 1996 rok i zaczęła spadać w roku 1997.

Pierwsze więźniarki „nowego rukhagu 3”; więcej ćwiczeń

Czoejing Gjalcen, mniszka, którą przeniesiono z Guca do Drapczi jeszcze przed głównym transportem, na początku 1995 roku, powiedziała TIN: „Kiedy trafiłam do Drapczi był tu tylko rukhag 3, jeszcze nie podzielony. Nowy budynek dopiero wznoszono. Później przywieziono wiele mniszek i oddział podzielono na dwie części: starą i nową”.
Kiedy „nowy blok rukhagu 3” przyjmował pierwsze więźniarki, brakowało w nim podstawowych rzeczy. Jedna z mniszek tak opowiada o stopniu „wykończenia” budynku: „Na nowym bloku nie było żadnej toalety. Wieczorem opróżniałyśmy wiadra, które przynoszono nam codziennie, w toaletach starego rukhagu”.
Te braki okazały się niczym w porównaniu z innymi problemami, przed którymi stanęły nowe więźniarki. Mieszkanki „starego” bloku miały już doświadczenia z „ćwiczeniami”, ale kobiety, które miesiącami słabły, chudły i chorowały w Guca, nie były przygotowane na spotkanie z LPZ.
TIN otrzymał niedawno relacje, które rzucają nowe światło na los pierwszych mieszkanek drugiego bloku rukhagu 3.  Do Drapczi przewieziono je 31 lipca 1995. Następnego dnia był Bayi, 1 sierpnia, Święto Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, którą utworzono 1 sierpnia 1949. Tę rocznicę uczczono specjalnymi „ćwiczeniami” dla nowo przybyłych. „Kazali nam stać przez cały dzień, od rana do wieczora – wspomina jedna z nich, Czoejing Kunsang z klasztoru Szar Bumpa, zatrzymana w lutym 1995 za udział w demonstracji na lhaskim Barkhorze. – W południe pozwolono nam raz pójść do toalety. Musiałyśmy trzymać papiery pod pachami i między kolanami. Powiedzieli nam: „Nie pracowałyście w Guca, więc wasze żyły zesztywniały. Musicie postać, żeby odzyskać sprawność”. Niektóre padały, bo były słabe – wcześniej pobrano od nich krew. Nie mogłyśmy pomagać upadającym. Jeśli któraś podtrzymywała albo podnosiła koleżankę, bito obie. Krzyczeli, że symulujemy. Stawiali nam na głowach szklanki wody. Tym, które padały, przywiązywali do nóg deski [wzdłuż nogi, od biodra do stopy], żeby stały. Mówili, że nauczą je stać, jak należy”.
Takie „zajęcia” trwały przez trzy miesiące, do listopada, kiedy to instruktorzy LPZ zaczęli wprowadzać nowe „ćwiczenia”. Komendy wykrzykiwano po chińsku – większość więźniarek, pochodzących z regionów wiejskich i nie uczęszczających do żadnych szkół, nie mówiła jednak po chińsku i nie rozumiała poleceń. Karano je za to biciem – elektrycznymi pałkami lub wojskowymi pasami. Raz rozdrażnieni instruktorzy ukarali je długotrwałym bieganiem po skopanej ziemi – „tam, gdzie rosną kwiaty”. Następnego dnia mniszki również spodziewały się wyczerpujących biegów, nałożyły więc lekkie ubrania. Funkcjonariusze kazali im zdjąć buty, polali beton wodą i zmusili je do stania bez ruchu na mrozie.
W styczniu, pięć miesięcy po przeprowadzce do nowego rukhagu, zapowiedziano zawody z Więzieniem Lhaskim, nazywanym przez Tybetańczyków Utritru (chiń. wuzhidui) i oddalonym o jakiś kilometr od Drapczi. Więźniowie mieli popisywać się znajomością musztry. Rytm ćwiczeń wyznaczał czterosylabowy chiński slogan. W pierwszej chwili mniszki wykrzykiwały podane im hasło, ale szybko zorientowały się, co znaczy: „wyznaję moje zbrodnie i pracuję nad sobą, by wrócić do społeczeństwa jako nowy człowiek”. I wszystkie zamilkły.
Instruktorzy LPZ wpadli w furię. Uznali, że kobiety kłamały, twierdząc, iż nie znają chińskiego. Kazali więźniarkom biegać i zagrozili, że nie zatrzymają się, póki nie zaczną recytować. Mniszki odmówiły – nie popełniły żadnych przestępstw, a więc nie miały się do czego przyznawać. „Wymyślali coraz to nowe kary – powiedziała TIN jedna z nich. – Kazali stać na polewanym wodą betonie, kładli na stopach cegły, zmuszali do biegania. Przesłuchiwali i bili każdą z osobna. Mimo to żadna nie powtórzyła ich sloganu”.
Później więźniarki albo pracowały w gręplarni, będącej częścią więziennej fabryki dywanów, albo ćwiczyły. Podział był prosty: latem wełna, zimą musztra. Byli więźniowie zgodnie twierdzą, że najgorzej znosili ćwiczenia. Czoekji Łangmo, mniszka z klasztoru Szar Bumpa, którą zwolniono w grudniu 1999 po odbyciu wyroku, podniesionego za udział w proteście w maju 1998, jest w bardzo złym stanie na skutek obrażeń, jakich doznała podczas owych „ćwiczeń”. „Bicie i kary, jakie wymierzają więźniom, są najczęściej związane z ćwiczeniami – mówi Czoejing Kunsang. – Musztra jest najgorszą częścią więziennego życia. Idziesz do więzienia zupełnie zdrowa, wychodzisz chora na wszystko”.

Kwiecień 1996: strajk głodowy „starych” więźniarek

Po miesiącach ćwiczeń i zawodach z Utritru nowe więźniarki zaczęły pracę przy wełnie. Nadal mieszkały w nowym bloku oddziału 3. Pierwszy blok zaczęto nazywać „starym rukhagiem 3”, a drugi – „nowym”. Niemal rok po przybyciu nowych więźniarek, wiosną 1996, skazane z największym stażem ze „starej” części oddziału przystąpiły do strajku głodowego. Wtedy też więźniarki zamieniły się budynkami, a bloki nazwami. Ten incydent i represje, jakimi się skończył, miały wyznaczyć pewien schemat, który powtórzył się w maju 1998.
TIN informował wcześniej o tych wydarzeniach, ale napływające do tej pory informacje rzucają na nie nowe światło i wskazują na to, że wszystko zaczęło się od wizyty partyjnych dygnitarzy. Z pierwszych relacji wynikało, iż poszło o czystość w celach mniszek i Ngałang Sangdrol, mniszkę z klasztoru Garu, która nie wstała, gdy do jej celi weszła funkcjonariuszka. Dziś wydaje się, że nierówno ułożone koce były tylko pretekstem – władze wywierały na więźniów coraz większą presję, by zmusić ich do spełnienia kluczowych wymagań kampanii edukacji patriotycznej: wyrzeczenia się Dalajlamy, uznania mianowanego przez Chiny Panczenlamy i przyznania, że Tybet był od wieków integralną częścią chińskiej macierzy. Z innych raportów wynika, że podobną „strategię ideologiczną” realizowano w tym samym czasie na oddziale 5 – z równie tragicznymi konsekwencjami.
Mniszki, którym udało się uciec z Tybetu, twierdzą, że „1 marca 1996” (choć niemal na pewno było to 18 kwietnia) stary blok rukhagu 3 odwiedziła delegacja Komunistycznej Partii Tybetu z sekretarzami Tenzinem, Pasangiem oraz „Phangme Konczogiem Pemo” na czele. „Kiedy weszli do rukhagu, kazano nam wstać, by okazać szacunek gościom – powiedziała TIN Czoejing Gjalcen z klasztoru Szar Bumpa, którą aresztowano w czerwcu 1994. – Powiedziałyśmy, im że nie możemy wstać, i nie wstałyśmy. Pracowałyśmy wtedy przy wełnie. Wtedy powiedzieli, że nasze cele są brudne i wezwali wojsko [LPZ]. Bili nas i mówili, że nie umiemy ułożyć koców. Żołnierze wyprowadzali nas z cel pojedynczo i każdą strasznie bili”.
Ngałang Sangdrol i Phuncog Pemę (jedną z mniszek z Miczungri, aresztowaną razem z Phuncog Njidrol w 1989 roku) uznano za winne „podżegania” do manifestowania lekceważenia wobec przywódców partii i „zbiorowego aktu oporu”, który, zdaniem władz, symbolizowały źle ułożone koce. Mniszki odpierały oskarżenia, twierdząc, że odpowiadają tylko za siebie i że nikogo do niczego nie namawiały. Władze zarządziły bicie i umieszczenie obu kobiet w karcerach, w których spędziły ponad sześć miesięcy.
TIN otrzymał szczegółową relację z tych wydarzeń w 1997 roku od innej byłej więźniarki, która była ich naocznym świadkiem. Daty się zgadzają, ale na ma w niej mowy o delegacji, tylko o edukacji politycznej i źle posłanych pryczach jako pretekście do wymierzenia surowych kar. Według tej relacji, 20 kwietnia (dwa dni po wspomnianej wizycie) więźniów wezwano na wiec, na którym powiedziano im, że muszą uznać mianowanego przez Chiny Panczenlamę. Niektóre skazane miały zacząć krzyczeć, że „Dalajlama wie wszystko i nigdy nie popełniłby błędu, rozpoznając [chińskiego] Panczenlamę. Powiedziałyśmy, że uznajemy tylko decyzję Dalajlamy”. Po tym incydencie zarządzono codzienne inspekcje cel. Mniszkom powiedziano, że źle układają koce, ale skazane uznały, że wszystko to jest skutkiem odrzucenia przez nie chińskiego Panczenlamy. Strażnicy ostrzegali, że „jeśli nie zaczną dbać o czystość”, słać prycze „nauczy” je LPZ.
24 kwietnia 1996 wezwano do oddziałowej „starsze” mniszki, między innymi Ngałang Sangdrol i Phuncog Pemę, i oskarżono je o to, że nie zadbały o poprawne ścielenie prycz. Zaczęło się bicie – zwłaszcza Ngałang Sangdrol. Inne mniszki usłyszały krzyki, przerwały pracę i przybiegły do dyżurki, protestując przeciwko biciu i mówiąc, że maltretowane nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za wygląd cel. Ich prośby zirytowały oddziałową, która wezwała innych funkcjonariuszy i kazała im bić dwie mniszki. Lała się krew, a zebrane kobiety „zaczęły strasznie krzyczeć, protestując przeciwko torturom”. Wściekła oddziałowa wezwała LPZ i oddział straży [guanzhaoke]. Uzbrojeni żołnierze, w hełmach, wyprowadzili Ngałang Sangdrol, Phuncog Pemę i Norzin Łangmo i zamknęli je w karcerach. Według tej relacji, dwie pierwsze miały pozostać w izolatkach sześć i pół miesiąca. W lipcu Ngałang Sangdrol zawieziono do Pośredniego Sądu Ludowego w Lhasie, gdzie jej wyrok podniesiono po raz drugi – o osiem lat. Łącznie opiewał teraz na 17.
Następnego dnia w starej części oddziału inspekcje cel prowadzili funkcjonariusze LPZ. „Mieli w rękach bambusowe pałki i pasy – wspomina była więźniarka. – Prycze były naprawdę dobrze posłane. Duizhang [oddziałowa] pokazała palcem jedną z prycz i żołnierze zaczęli bić. Bili strasznie mocno”.
Połączone z biciem inspekcje LPZ trwały do 30 kwietnia. Tego dnia kobiety ze „starego rukhagu 3” postanowiły zaprotestować przeciwko brutalności władz strajkiem głodowym. W strajku wzięło udział „około 87 więźniarek politycznych z naszego rukhagu”. Zgadza się to z danymi TIN, z których wynika również, że przeciętny wiek protestujących wynosił 25 lat, a średni wyrok – sześć lat.
Następnego dnia, 1 maja, funkcjonariusze LPZ znów prowadzili inspekcję cel. Była więźniarka wspomina, że „Ani [mniszka] Dekji-la, zajmująca niższą pryczę, została tak pobita, że krew płynęła jej z nosa, uszu i ust”. Inne źródła TIN identyfikowały tę mniszkę jako Ngałang Como [imię świeckie: Dekji] z klasztoru Gjabdrag, która po tym pobiciu straciła władzę w nogach i miała uszkodzone nerki.
I tak osłabione więźniarki błyskawicznie zapadały na zdrowiu. Zaniepokojone władze oskarżyły kobiety o „chęć zaszkodzenia Chinom”. „Czwartego dnia strajku przybyli do Drapczi przedstawiciele administracji i powiedzieli, że mamy przerwać głodówkę. Mówili, że więźniowie polityczni chcą zniszczyć swoim strajkiem reputację kraju. Powiedzieli, że mogą zakończyć ten protest środkami medycznymi. Obiecali, że żołnierze przestaną nas torturować, jeśli zaczniemy jeść”.
Widząc, że nie mają innego wyjścia, kobiety przerwały strajk.
Relacja Czoejing Gjalcen różni się datami. Mniszka najwyraźniej posługuje się kalendarzem tybetańskim, mówiąc o wizycie sekretarzy „1 marca 1996”, biciu „3 marca” i rozpoczęciu strajku dzień później. Według niej strajk trwał „od czwartego do dziewiątego” – czyli 27 kwietnia kalendarza zachodniego. Ona również przedstawia w znacznie lepszym świetle urzędników administracji niż władze więzienne. „Po pięciu dniach zjawili się przywódcy TRA i powiedzieli komendantom rukhagu, że w przyszłości nie wolno nas tak traktować. To ci rukhagu pastwili się nad nami. Kiedy mogli, bili nas sami. Jak nie mogli, wzywali wojsko [LPZ]”.
Skazane tłumaczyły urzędnikom, że protestowały przeciwko brutalnemu karaniu za błahe naruszenie regulaminu. „Mówiliśmy im, że muszą obiecać, że w przyszłości nie będziemy tak maltretowane, bo znowu przestaniemy jeść. Powiedzieli, że nie będą już wzywać armii z powodu źle złożonych koców”.
TIN nie otrzymał żadnych informacji, z których wynikałoby, że do strajku przyłączyły się więźniarki z nowego bloku. Jedno ze źródeł TIN twierdzi, iż mogły w ogóle nie wiedzieć, że w „starym” bloku dzieje się coś niezwykłego.

Zamiana bloków mieszkalnych: stare jest nowe, a nowe stare

Kiedy latem 1995 przywieziono do Drapczi około 60 więźniarek politycznych z Guca, umieszczono je w nowym, nie wykończonym bloku mieszkalnym. Pierwsze lokatorki Drapczi, do których dołączono kilka kobiet skazanych po 1994, pozostały w bloku starym. „Stary rukhag 3” był wtedy pierwszym blokiem, a „nowy rukhag 3” blokiem drugim, w którym osadzono grupę z Guca.
Sytuacja zmieniła się na początku maja 1996, zaraz po strajku głodowym. Czoejing Gjalcen, która trafiła do Drapczi w styczniu 1995 i została skierowana do starego bloku, wyjaśnia: „Po tych kłopotach wszystkie mniszki z nowego rukhagu przeniesiono do rukhagu starego, a mniszki ze starego – do nowego. To było w 1996 roku”.
Dokładna data przeprowadzki, „24 marca 1996”, odpowiada zapewne 11 maja kalendarza zachodniego. Więźniowie natychmiast zaczęli nazywać nowy blok, w którym przebywały teraz najstarsze „lokatorki” Drapczi, „starym rukhagiem 3”, a blok stary, z nowo osadzonymi mniszkami – „nowym rukhagiem 3”. Nagła zmiana nazw może być przyczyną nieporozumień, niemniej od maja 1996 określenia „stary” i „nowy” rukhag 3 odnoszą się do stażu więźniarek, a nie historii budynków. Pytana o to Czoejing Gjalcen odpowiada jednoznacznie: „Tak. Stary rukhag jest teraz w nowym budynku, a nowy rukhag w starym”.
Przeprowadzka nie musiała mieć związku ze strajkiem. Nowy blok jest o połowę większy od starego i lepiej nadawał się dla setki „starych” więźniarek, przebywających w Drapczi przed podziałem rukhagu, niż dla sześćdziesięciu nowo przybyłych.
W 1996 roku podzielono również męski oddział 5. Więźniowie także wprowadzili nazwy „stara” i „nowa”, ale tu nie było żadnych przeprowadzek. Nowi więźniowie trafiali po prostu do nowego budynku mieszkalnego, a starszy zostali u siebie.
W 1998 roku „stary” i „nowy” rukhag 3 przemianowano formalnie na „oddział 6” i „oddział 7”, a bloki męskie stały się „oddziałem 8” i „oddziałem 9”. Nazw tych używa się tylko przy okazji „oficjalnych” wydarzeń, na przykład „zawodów” między różnymi rukhagami lub więzieniami. Więźniowie polityczni nieodmiennie posługują się podziałem na oddziały „stary” i „nowy”.

Losar 1997: strajk głodowy w „nowym rukhagu 3”

Wydaje się, że do pierwszej politycznej konfrontacji „nowych” więźniarek z władzami doszło podczas losaru 1997, pierwszego Nowego Roku kalendarza tybetańskiego, który przyszło im obchodzić w Drapczi. Jak w 1992 roku, strażnicy kazali więźniom politycznym śpiewać chińskie pieśni patriotyczne. Jesze Kunsang, przebywająca dziś w Indiach mniszka z klasztoru Szugsib, którą przeniesiono do Drapczi latem 1995 i zwolniono w grudniu 1997 roku, tak wspomina wydarzenia z trzeciego dnia nowego roku kalendarza tybetańskiego (10 lutego 1997): „Trzy mniszki, które władze uważały za „zreformowane”, poproszono o zaśpiewanie pieśni ku czci Mao. Obok stały dwie inne mniszki, osiemnastoletnia Nima z klasztoru Phenpo Phodo w Phenpo Lhundrup Dzong i dwudziestotrzyletnia Dzamdrol z klasztoru Phenpo Gjabdrag też w Phenpo Lhundrup Dzong, które w tej samej chwili zaczęły śpiewać tybetańską pieśń niepodległościową, przekrzykując tamte. Natychmiast je wyprowadzono, przesłuchano i strasznie zbito. Kiedy zamknęli je w karcerach, wszystkie mniszki zażądały ich zwolnienia. Wezwano LPZ, bo sytuacja wymykała się spod kontroli. Żołnierze znów pobili Nimę i Dzamdrol, a resztę zamknęli w celach. Przy okazji kilka pobito”.
Następnego ranka więźniarki wezwano na poranne ćwiczenia, a następnie pozwolono im zjeść śniadanie. Wszystkie z wyjątkiem trzech, które śpiewały maoistowską pieśń, odmówiły jedzenia, dopóki Nima i Dzamdrol nie opuszczą izolatek. Strażnik powiedział kobietom, że ich koleżanki nie zostaną zwolnione, ale dostaną – wbrew regulaminowi – pełne porcje jedzenia. Więźniarkom to nie wystarczyło i ogłosiły strajk głodowy. TIN dysponuje danymi 80 więźniarek politycznych, przebywających w tym czasie w „nowym rukhagu 3”. Tylko jedna z nich, Ceten, nie była mniszką; druga świecka, Cering Lhamo uważała się za mniszkę. Średnia wieku wynosiła 24 lata, przeciętny wyrok – prawie pięć lat.
Od podobnego protestu mniszek oddziału 3 nie upłynął jeszcze rok. Po trzech dniach, gdy stan głodujących wyraźnie się już pogorszył, podjął z nimi negocjacje ten sam funkcjonariusz. Według Jesze Kunsang, miał zapewnić mniszki: „Zajmiemy się wszystkimi problemami, które popchnęły was do podjęcia głodówki. Zacznijcie jeść! Jeżeli jesteście niezadowolone z administracji więziennej, zwrócimy się do wyższych władz”. Kobiety nie były przekonane, ale piątego dnia obietnice i kleik ryżowy zrobiły swoje. Strajk przerwano. Dopiero wtedy więźniarki dowiedziały się, że Nima i Dzamdrol nie zostaną – jak się obawiano – ukarane podniesieniem wyroków, ale że do końca pobytu w Drapczi nie opuszczą izolatek.
Inna relacja, dziewiętnastoletniej wówczas Lobsang Czoezin z klasztoru Szar Bumpa, przynosi więcej szczegółów. Kiedy więźniom kazano śpiewać chińskie pieśni, w rukhagu nie było nikogo spoza Drapczi. „Pieśń niepodległościowa” mówiła o tym, że „Jego Świątobliwość Dalajlama ma w Tybecie swój dom. Że powinien tu być, ale Chińczycy zmusili go do ucieczki. Że Tybetańczycy są panami Tybetu i że jeśli się zjednoczą, odzyskają wolność”. Inne mniszki przyłączyły się do Nimy i Dzamdrol, ale w karcerach zamknięto tylko dwie pierwsze. Według Lobsang Czoezin, mniszki miały mówić władzom, że skoro też śpiewały, to i one powinny trafić do izolatek. Zirytowani funkcjonariusze zagrozili podniesieniem wyroków Nimy i Dzamdrol. „Dwie z nas zaczęły śpiewać pieśń wolności, potem wszystkie do nich dołączyłyśmy. Zabrali jednak tylko te dwie. Pytałyśmy, gdzie są, i mówiłyśmy, że nas też powinni tam zabrać, bo przecież wszystkie popełniłyśmy to samo przestępstwo. (...) Mówiłyśmy, że jeśli przedłużą ich wyroki, to muszą podnieść i nasze. I tak zaczęłyśmy strajk głodowy trzeciego dnia pierwszego miesiąca [kalendarza tybetańskiego]. Musieli obiecać, że nie zmienią wyroków tych dwóch mniszek, albo podnieść wyroki nam wszystkim. Powiedzieli, że ich los nie powinien nas interesować. Odparłyśmy, że to nasza sprawa, że razem siedzimy w więzieniu i razem śpiewałyśmy. I dlatego zaczęłyśmy głodówkę”.
Jesze Kunsang i Lobsang Czoezin mówią, że głównym celem strajku była walka o wyroki Nimy i Dzamdrol. Funkcjonariusze powiedzieli, że ich wyroki nie zostaną podwyższone, ale za to pozostaną w izolatkach do końca kary. Pięcioletni wyrok Nimy kończył się w maju 1999; skazana na siedem lat Dzamdrol powinna wyjść na wolność w lutym 2002.
Obie mniszki pozostały w karcerach do grudnia 1998 – niemal dwa lata. Ich zwolnienie zbiegło się z powrotem do cel trzynastu innych mniszek, które przesiedziały w izolatkach siedem miesięcy za udział w proteście z 1 maja 1998. Powrót do starych cel nie oznaczał jednak „normalności”. Do końca 1998 więźniowie oddziałów 3 i 5 nie opuszczali swoich bloków. Nima została zwolniona po odbyciu wyroku. Dzamdrol nadal przebywa w więzieniu.
 

RUKHAG 3 I PROTESTY W MAJU 1998

Z napływających do TIN relacji wynika, że w maju 1998 w „starym rukhagu 3” było „ponad 50” więźniarek politycznych, a w „nowym” – „więcej niż 60”. Zgadza się to z innymi danymi, które mówią, że 3 maja 1998 w Drapczi przebywało 120-130 kobiet, o 30-40 mniej niż w okresie „szczytowym”, czyli pod koniec 1995 i na początku 1996 roku. Tylko dwie z nich nie były buddyjskimi mniszkami. Trzy skazane z „nowego rukhagu”, zamknięte wcześniej w izolatkach, nie brały w udziału w majowych protestach.
Jak już wspomniano, większość kobiet ze „starego rukhagu 3” trafiła do Drapczi przed 1995 rokiem, a znaczna część skazanych z „rukhagu nowego” – w 1995 lub później. Średni wyrok w bloku „starym” wynosił siedem lat i miesiąc, a w bloku „nowym” – pięć lat i miesiąc. Czternaście mniszek, które ukarano podniesieniem wyroków za nagranie pieśni w czerwcu 1993, przebywało w „rukhagu starym”. Aż 52 kobiety, przebywające w Drapczi w maju 1998, trafiły za kraty w 1995 roku.
Trzecia część więźniarek politycznych, które trafiły do Drapczi po 1987 roku, odbyła wyroki i opuściła mury więzienia przed majem 1998. W tej grupie średni wyrok wynosił cztery lata, a więc znacznie mniej niż w 1998. Do lata 2000 rukhag 3 opuściło kolejnych sto więźniarek. Zostały trzydzieści dwie. Średni wyrok opiewa obecnie na osiem lat i jedenaście miesięcy – niemal dwa razy więcej, niż w przypadku kobiet, zwalnianych przed majem 1998.

1 maja 1998: Międzynarodowe Święto Pracy

Kiedy władze Drapczi pisały scenariusz obchodów Międzynarodowego Święta Pracy w 1998 roku, wyobrażały sobie tłum więźniów śpiewających hymn ku czci partii na tle wciąganej na maszt flagi Chińskiej Republiki Ludowej. Uwaga zebranych miała skupiać się na ogromnym podium, zwieńczonym masztem flagowym. Owo podium jest najważniejszym elementem wielkiego, betonowego placu, przy którym wzniesiono trzypiętrowy budynek, przeznaczony na szkołę dla więźniów kryminalnych. Plac, podium i budynek zbudowano niedawno. Zastąpiły rząd baraków, które zapewne były kiedyś blokami mieszkalnymi.
Nigdy wcześniej więźniowie polityczni nie uczestniczyli w patriotycznym wiecu na tym dziedzińcu. Planujący uroczystości funkcjonariusze nie chcieli żadnych niespodzianek. Więźniowie polityczni z najdłuższym stażem, a zwłaszcza kobiety ze „starego rukhagu 3”, pokazali już, że stać ich na polityczne wystąpienia podczas takich imprez. „Stary rukhag 3” i „stary rukhag 5” miały pozostać w celach, a „nowe” rukhagi 3 i 5 – stawić się na wiecu.
Niektórzy więźniowie polityczni mieli własne obawy. Bali się, że „udane obchody” staną się precedensem, który przyjdzie im powtarzać. Z niektórych raportów wynika, iż mówili, że pewne „zakłócenia” skutecznie zniechęciłyby władze do „zapraszania” więźniów politycznych na podobne imprezy. Jeden z więźniów pamięta, iż w celi mówiło się, „że jeśli nie będziemy krzyczeć teraz, przy pierwszym wciągnięciu na maszt chińskiej flagi, to będą nas zmuszać do udziału w każdym następnym”.
25 kwietnia poinformowano mniszki z „nowego rukhagu 3”, że będą musiały wziąć udział w uroczystości i że wszyscy więźniowie – polityczni i kryminalni – odśpiewają chińską pieśń podczas wciągania flagi. Ktoś powiedział im, że ceremonia będzie również okazją do uczczenia czterdziestolecia Drapczi. Zmuszanie skazanych do obchodzenia „urodzin” ich więzienia byłoby prowokacją. Niemniej w 1998 roku Drapczi nie miało jeszcze 40 lat – utworzono je dopiero po powstaniu z 1959 roku, kiedy to Chińczycy zmienili w więzienie stare baraki tybetańskiej armii.
Tego samego dnia na placu apelowym „nowego rukhagu 3” rozpoczęły się ćwiczenia. Kobiety poinformowały instruktorów, że wezmą udział w przygotowaniach, jeśli nie będą zmuszane do śpiewania „patriotycznych” pieśni. Pema Butri, oddziałowa rukhagu 3, miała powiedzieć mniszkom, że muszą pokazać się na ceremonii, ale to nie oznacza śpiewania, o ile „zachowają się przytomnie”. 30 kwietnia odbyła się próba generalna na głównym dziedzińcu. Wydaje się, że dopiero rozmach planowanej ceremonii przekonał mniszki, że cały ten spektakl trzeba zepsuć politycznymi hasłami.
1 maja, o dziewiątej trzydzieści lub dziesiątej rano na głównym placu zebrano więźniów wszystkich oddziałów Drapczi – w tym „nowej rójki” i „nowej piątki”. Różne źródła szacują, że było ich od kilkuset do tysiąca. Całkiem prawdopodobna wydaje się liczba najwyższa; niezależni obserwatorzy uważają, że w Drapczi jest ponad tysiąc więźniów. Z ceremonii wyłączono tylko „stare” rukhagi 3 i 5, liczące w sumie 150-200 więźniów. Choć oficjalne źródła chińskie podają znacznie niższe liczby, z danych TIN wynika, że w tym czasie przebywało w Drapczi około 350 więźniów politycznych.
Z napływających do TIN raportów wynika, że w uroczystości uczestniczyła większość kobiet z „nowego rukhagu 3”. Trzy mniszki, jak wiadomo, przebywały w izolatkach. TIN zidentyfikował 67 innych więźniarek tego oddziału, które musiały wziąć udział w ceremonii, choć nie wiadomo, czy stawiły się wszystkie. Przed zajęciem miejsc zostały starannie zrewidowane. Szukano zapewne ulotek, które można by rozrzucić podczas takiego wiecu. Na środku dziedzińca, tuż przed podium, ustawiono więźniów kryminalnych – kobiety po jednej, mężczyzn po drugiej stronie. Więźniów politycznych poddano szczególnej kontroli: „Na każdego z nas przypadał jeden funkcjonariusz BBP; za nami ustawili się uzbrojeni w karabiny żołnierze LPZ”.
Jeśli idzie o nadzór nad kobietami, źródła TIN nie są zgodne. Były więzień ze „starego rukhagu 5”, który nie brał udziału w wiecu, mówi, że „to była rutyna, zwykłe straże. Na dziedziniec nie wyprowadzono żadnych żołnierzy”.
Czoejing Kunsang twierdzi, że „szyk wyglądał tak: po jednej stronie, bliżej, męski rukhag polityczny i rukhag kryminalny, po drugiej – kobiecy polityczny”. Mężczyźni stali więc w zachodniej części dziedzińca, bliżej bramy i „starego rukhagu 5”. Nie wiadomo, czy więźniowie z tego oddziału mogli obserwować dziedziniec, ale wydaje się to mało prawdopodobne. Kobiety stały w części wschodniej, widocznej ze „starego rukhagu 3”, ale nie z „piątki”. Więźniowie polityczni, oddzieleni od kobiet setkami kryminalistów, mogli ich w ogóle nie widzieć. Więźniarki musiały jednak przejść obok więźniów politycznych i kryminalnych, żeby zająć swoje miejsca „po drugiej stronie dziedzińca”.
Uroczystość rozpoczęła się odśpiewaniem pieśni „Socjalizm jest dobry”; kilka minut później wciągnięto flagę i odśpiewano hymn ChRL. Wszystkie źródła są zgodne – pierwsze okrzyki wznieśli więźniowie kryminalni. Dwaj mężczyźni zaczęli skandować hasła niepodległościowe i popierające Dalajlamę. Protestowali też przeciwko obecności chińskiej flagi. Jeden lub dwóch więźniów kryminalnych rozrzuciło ulotki – zapisane ręcznie skrawki papieru, które musieli ukryć pod ubraniem. Do okrzyków natychmiast przyłączyli się więźniowie polityczni – mężczyźni i kobiety. Tłum ruszył ku podium, zapewne po to, by zerwać chińską flagę, ale protest stłumiono zanim do tego doszło.
Ponieważ wszystkie więźniarki polityczne miały indywidualnych „opiekunów”, ich udział w proteście skończył się w jednej chwili: „Przy każdej stał funkcjonariusz BBP [strażnik]. Natychmiast rzucili się na nas i zatkali usta. Po chwili wkroczyła LPZ i zaczęło się straszne bicie”.
LPZ oddała strzały ostrzegawcze. Nie mierzono jednak w tłum więźniów politycznych, wśród których kłębili się strażnicy. Potencjalne wichrzycielki ze „starego rukhagu 3” oglądały ceremonię z okien cel, wychodzących na północną część placu. Czoejing Gjalcen potwierdza, że protest rozpoczęli więźniowie kryminalni, wznosząc okrzyki i rozrzucając ulotki. Kiedy padły pierwsze strzały, kobiety skuliły się na ziemi, by ich twarzy nie zarejestrowały policyjne kamery. Tego dnia na „starej trójce” było spokojnie.
Po stłumieniu protestu służby bezpieczeństwa pognały kobiety na oddział, ale nie do cel. Według Czoejing Kunsang, ustawiono je na małym placu apelowym, gdzie funkcjonariusze LPZ lub policji nadal strzelali w powietrze. Ze wszystkich relacji wynika, że mniszki nie stawiały żadnego oporu – strzały nie były więc potrzebne. Kobiety bito kolejno, indywidualnie – pałkami elektrycznymi, plastikowymi rurkami, wypełnionymi piaskiem wężami, sprzączkami pasów i kolbami. Jedna z uczestniczek powiedziała TIN, że „dostałyśmy wszystkie. Tyle że przez to bicie i krew nie było wiadomo, kto jest kto”. „To była poważna sprawa – wspomina Czoejing Kunsang. – Przy bramie zebrało się wielu żołnierzy [LPZ], podjeżdżały samochody. Wojsko strzelało, ale nie do ludzi, bo trzymali nas ci z BBP i armii. Strzelali powietrze. Wszędzie walały się łuski. W końcu zebrali poszczególne rukhagi i popędzili nas do budynku. Na placu przed oddziałem znów zaczęli strzelać. Też nie do nas, w powietrze. Kiedy nas prowadzili, bili metalowymi sprzączkami. Z każdej lała się krew. Jak już byłyśmy na dziedzińcu, zamknęli bramę i zaczęli strasznie bić, takimi czarnymi, plastikowymi pałkami, wszystkie, po kolei”.
To wstępne bicie trwało trzy godziny; potem szesnaście mniszek zamknięto w karcerach. Trzy z nich spędziły w izolatkach trzy miesiące. Do cel mieszkalnych wróciły już z podniesionymi wyrokami. Trzynaście pozostałych trzymano w karcerach przez siedem miesięcy, do grudnia 1998. Różne źródła podają, że inne mniszki nie podzieliły ich losu tylko dlatego, że zabrakło dal nich cel.
Kiedy wyprowadzono tę szesnastkę, reszcie kobiet kazano klęczeć na betonowym placu. Z danych TIN wynika, że było ich 45 – same mniszki.
Wydaje się, że sześć kobiet uniknęło bicia. Więźniowie polityczni poddawani są bezustannej presji; po wyroku, już w więzieniu, co pewien czas muszą powtarzać zeznania, przyznawać się do popełnienia zbrodni politycznych i zapewniać, że pragną stać się „nowym człowiekiem”. „Współpracujący” nie są karani wraz z innymi i mogą liczyć na złagodzenie wyroków. Z raportu opublikowanego w tym roku przez Xinhua wynika, że z Drapczi zwalnia się przedterminowo 35 procent skazanych. Choć tylko nieliczni tybetańscy więźniowie polityczni próbują zostać „nowymi ludźmi”, okazują zrozumienie tym, którzy nie potrafią znieść bicia, karcerów i innych prześladowań.
Na placu pojawiła się Pema Butri, odpowiedzialna za „starą” i „nową” część oddziału 3, i przejęła inicjatywę. Powiedziała, że mniszki mają siły na protestowanie tylko dlatego, że w więzieniu jest im za dobrze: „Komunistyczna Partia Chin daje wam za dużo jedzenia i ubrań. Drzecie się, bo się wam przelewa”. Zaczęło się bicie klęczących mniszek. Do cel wróciły dopiero po zmroku. Spały na betonowej podłodze, nie na pryczach.
Wieczorem w nowym rukhagu 3 zjawili się chińscy robotnicy, którzy przez dwa dni przerabiali „łazienkę”, „sklep” i „salę przesłuchań” na nowe izolatki. Ze „sklepu” wykrojono siedem cel, a z sali przesłuchań – dwie. Wcześniej w obu częściach oddziału 3 były cztery izolatki.
Wieczorem, w proteście przeciwko biciu i zamknięciu ich towarzyszek w karcerach, wycieńczone mniszki postanowiły ogłosić strajk głodowy. Zdenerwowały je słowa Pemy Butri o szczodrości więzienia i partii, dzięki której miały mieć siły na wznoszenie niepodległościowych okrzyków. Do 4 maja kontynuowały normalną pracę przy wełnie, ale nie przyjmowały pożywienia. „Po trzech dniach – wyjaśnia jedna z nich – wyniosłyśmy z cel wszystko poza kocami. Talerze, wszystko. Chciałyśmy, żeby wszyscy widzieli, że nasze cele są puste i że naprawdę prowadzimy strajk głodowy”.
Po pięciu dniach mniszki były już bardzo osłabione. Niektóre wymiotowały krwią. 5 maja – w dzień po kolejnym proteście w Drapczi – władze znalazły kobietom dodatkowe zajęcie. „Piątego dnia wszystkie byłyśmy już bardzo chore i słaniałyśmy się na nogach – wyjaśnia Lobsang Czoezin. – Dali nam szczotki i kazali zamiatać betonowy dziedziniec. Byłyśmy tak słabe, że nie mogłyśmy podnieść tych szczotek. Szóstego dnia najbardziej osłabione nie mogły już utrzymać się na nogach. Wymiotowałyśmy krwią”.
6 maja najsłabsze mniszki dostały kroplówki. Szóstego dnia odwiedził je wysoki urzędnik, „laogaizhu (tyb. lobsotru) odpowiedzialny za wszystkie więzienia”, któremu towarzyszyli oficerowie BBP. „Dlaczego nie jecie? – pytał. – Jeśli nie będziecie jeść, zrobicie sobie krzywdę”. „Powiedziałyśmy mu – wspomina Czoejing Kunsang – że będziemy strajkować, bo i tak nigdy nie jesteśmy tu syte, a mówią nam, że partia za dobrze nas karmi i że dlatego krzyczymy”.
Odpowiedź zaintrygowała dygnitarza, który zaczął wypytywać o szczegóły. Więźniarki opowiedziały o incydencie z Pemą Butri i faktycznej sytuacji – minimalnych racjach. Urzędnik przyznał, że władze Drapczi „popełniły pewne błędy”. „Byli bardzo przyjacielscy – powiedziała TIN jedna z mniszek. – Wlewali wodę do ust tych, które traciły przytomność. Wieczorem przynieśli nam lekką zupę z gotowanego ryżu. Zjadłyśmy ją”. Strajk zaczął się więc i skończył niemal tak samo, jak ten sprzed dwóch lat.
Koniec głodówki nie oznaczał końca problemów mniszek z „nowego rukhagu 3”. 4 maja doszło bowiem w Drapczi do drugiego protestu, który przyniósł tragiczne konsekwencje.

4 maja 1998: Międzynarodowy Dzień Młodzieży

4 maja władze postanowiły powtórzyć ceremonię wciągnięcia flagi. Wrócono do scenariusza z 1 maja – w uroczystości mieli uczestniczyć więźniowie polityczni z nowych rukhagów 3 i 5, a „starzy” pozostać w celach. Władze były przekonane, że zagrożenie stanowią więźniowie z najdłuższym stażem, choć trzy dni wcześniej to właśnie „nowi” zaryzykowali zakłócenie ceremonii. Komendantura postanowiła jednak spróbować jeszcze raz.
„Powiedzieli nam, że musimy iść, nawet jeśli nie chcemy – opowiada Lobsang Czoezin, mniszka z klasztoru Szar Bumpa, która brała udział w obu ceremoniach. – Powiedzieli, że będziemy uczestniczyć [w uroczystym wciąganiu flagi] co tydzień. Wcześniej, przez trzy dni, przesłuchiwali indywidualnie każdą z nas. Mówili o cotygodniowym wciąganiu flagi i powtarzali, że nie możemy wtedy wznosić żadnych okrzyków. Mówili, że krzyczałyśmy 1 maja, bo jest nam za dobrze. Odpowiadałyśmy, że są w błędzie. Kiedy wciągacie chińską flagę na naszej ziemi, mówiłyśmy, tracimy panowanie nad sobą i zaczynamy krzyczeć. Nie możemy więc obiecać, że się to nie powtórzy”.
Nowy rukhag 3 opustoszał po zabraniu szesnastu mniszek do karcerów. 4 maja pozostałe kobiety były wycieńczone biciem i głodem. Do udziału w ceremonii wybrano dwadzieścia z nich. Reszta, około dwudziestu pięciu, miała pozostać w celach. Uczestniczki zaprowadzono na główny plac między dziesiątą a dziesiątą trzydzieści.
„4 maja zaprowadzili nas na plac – opowiada Lobsang Czoezin. – Większość była obolała od bicia, poza tym nic nie jadłyśmy. Właściwie nas tam zawlekli, dwóch, trzech funkcjonariuszy na każdą. Ze starego rukhagu 3 widać podium i maszt. Tym razem, kiedy wciągali flagę, zaczęli krzyczeć mnisi. Zobaczyły to mniszki ze „starej trójki” i dołączyły do nich. My nie wznosiłyśmy żadnych okrzyków. Nic nie jadłyśmy. Byłyśmy słabe i chore”.
Wydaje się, że władze spodziewały się problemów i podjęły nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Choć zmniejszono liczbę więźniów politycznych, na placu był znowu tłum więźniów kryminalnych. „Tym razem – mówi Sonam Cering, mnich z lhaskiego klasztoru Taszigang, który pozostał w celi na starym rukhagu 5 – plac otoczyli wcześniej żołnierze z LPZ w pełnym rynsztunku, z pałkami i karabinami”. Ten protest zainicjowali więźniowie z nowego rukhagu 5. Lobsang Geleg, mnich z klasztoru Khangmar w Damszung, wzniósł pierwsze niepodległościowe hasło i zaprotestował przeciwko obecności chińskiej flagi. Natychmiast dołączyli doń inni „delegaci” nowego oddziału 5. Mniszki z „nowej trójki” były tak osłabione, że stały w milczeniu, natomiast do okrzyków dołączył tłum więźniów kryminalnych.
Według Sonama Ceringa, służby bezpieczeństwa, w tym LPZ, natychmiast zaatakowały więźniów politycznych. Milczące więźniarki odprowadzono do cel, tym razem bez bicia. Zamieszanie na dziedzińcu zauważyły jednak więźniarki ze starego rukhagu 3. „Kiedy zobaczyły chińską flagę – opowiada Czoejing Kunsang – wybiły szyby i zaczęły krzyczeć, że nie chcą chińskich sztandarów na tybetańskiej ziemi”.
Czoejing Gjalcen była zamknięta w celi nr 1. „Z okna miałyśmy doskonały widok na plac. Widziałyśmy, że strasznie biją więźniów, którzy wznosili okrzyki. Straciłyśmy panowanie nad sobą i zaczęłyśmy krzyczeć: Zabijają naszych, Nie chcemy chińskiej flagi na tybetańskiej ziemi, Wolność dla Tybetu, Niech żyje Jego Świątobliwość Dalajlama. Jak zobaczyłyśmy, że ich biją, straciłyśmy głowy. Wybiłyśmy szyby i zaczęłyśmy krzyczeć. Na nic się nie umawiałyśmy. Każda cela zareagowała spontanicznie”.
Strażnicy i LPZ, zajęci tłumieniem demonstracji, odprowadzaniem więźniów do cel i biciem, w pierwszej chwili nie zareagowali na wybite szyby i okrzyki ze starego rukhagu 3. Czoejing Gjalcen uważa, że mniszki krzyczały przez pół godziny: „Zaczęło się o jakiejś dziesiątej trzydzieści, a wojsko [LPZ] i BBP przyszło po nas o jedenastej. Bili przez półtorej godziny. W tym czasie było u nas ponad 50 więźniarek politycznych”.
TIN dysponuje danymi 57 kobiet, które odbywały wyroki w starym rukhagu 3 w maju 1998. Nic nie wskazuje na to, by którejś oszczędzono bicia (jak trzy dni wcześniej na oddziale „nowym”).
Protest z 4 maja miał wiele aspektów. Nie będziemy tu omawiać tych wydarzeń ani konsekwencji, jakie ponieśli więźniowie na placu oraz w obu częściach rukhagu 5. Mnisi ze starego rukhagu 5 zaczęli protestować, gdy zorientowali się, że w nowym bloku bije się ich kolegów – według Sonama Ceringa, „kilka minut po południu”. „Tego dnia wszyscy więźniowie z wysokimi wyrokami zostali zamknięci na starym oddziale. Kiedy usłyszeli krzyki, dobiegające z nowego rukhagu, rzucili się do głównej bramy. Chiński strażnik Zhu Xiaofeng strzelił bez ostrzeżenia. Trafił Ngałanga Sungraba, mnicha z Drepungu. W brzuch”.
Z relacji więźniów i więźniarek wynika, że protest ten trwał właściwie przez cały dzień. W przeciwieństwie do 1 maja, kiedy to koło południa było już po wszystkim, „tym razem – jak mówi Lobsang Czoezin – rozruchy trwały cały dzień”. Z relacji Sonama Ceringa wynika, że „starzy” więźniowie rukhagu 5 zorientowali się, że „coś się dzieje” dopiero „po obiedzie”. Strzały padły później, a indywidualne bicie w celach „starego rukhagu 5” zaczęło się dopiero wieczorem: „Tuż przed zachodem słońca pojawiło się 12 żołnierzy [LPZ]. Przesłuchiwali każdego więźnia i potwornie bili. Kopali, okładali gumowymi rurkami i pałkami elektrycznymi. Tego wieczora pobili nas wszystkich, co do jednego”.
W tym samym czasie do Drapczi przybyła delegacja Unii Europejskiej. Ambasadorowie Wielkiej Brytanii (Anthony Galsworthy), Austrii (dr Gerhard Ziegler) i Luksemburga (Pierre-Louis Lorenz) przyjechali do Tybetu z „misją praw człowieka” na początku maja. Do więzienia przybyli przed dwunastą, ale nie zorientowali się, że dzieje się coś niezwykłego.
„Delegaci złożyli wizytę w Drapczi 4 maja. Przede wszystkim interesował ich sposób traktowania więźniów politycznych. Później pojawiły się raporty, mówiące o poważnych rozruchach w więzieniu 1 maja [sic]. Podczas wizyty delegaci tych doniesień nie znali. (...) Delegacja wysłuchała pogadanki, co uznała za dziwne, przed wewnętrzną bramą więzienia, zanim weszła na jego teren. Niemniej na terenie więzienia delegaci nie zauważyli śladów zamieszek, a władze więzienia oczywiście nie wspomniały o żadnym incydencie. Delegaci odnieśli wrażenie, że straże nie są wzmocnione i że nie podjęto specjalnych środków bezpieczeństwa” – napisali w swoim raporcie, opublikowanym przez UE w czerwcu 1998.
Kiedy delegaci „słuchali pogadanki przed bramą”, w starym rukhagu 3 zaczynało się bicie mniszek. Norzin Łangmo, mniszka z Szugsib, mówi, że kobiety zostały najpierw pobite w celach przez policjantów, nie LPZ, a następnie wyprowadzone na plac apelowy: „Kiedy zaczął się protest [na głównym placu], wybiłyśmy wszystkie okna i wyważyłyśmy drzwi. Wszędzie wysyłali funkcjonariuszy, do nas przyszła tylko policja. Sześciu, siedmiu na celę. Nie bili na zmianę. Razem brali się za każdą z nas, po kolei. Musiałyśmy czekać w szeregu. Miałyśmy na sobie lekkie ubrania. Potem wyprowadzili nas na dziedziniec. Przyszli nowi i znów zaczęło się bicie”.
Czoejing Gjalcen nie wspomina o bijących kobiety policjantach. Twierdzi, że w jej celi zjawiła się Pema Butri z funkcjonariuszami LPZ, którzy wyprowadzili mniszki na dziedziniec. Być może okoliczności sprawiły, że zabrakło personelu i scenariusz nie był taki sam we wszystkich celach. Cela Czoejing Gjalcen, w której przebywały również Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidrol, uważane za „najgroźniejsze wichrzycielki”, wydaje się logicznym celem dla grupy Pemy Butri. „Najpierw przyszła nasza oddziałowa Pema Butri i wyprowadziła nas z cel. „Krzyczycie, bo jest wam za dobrze. Dla zabawy krzyczycie za murami, dla zabawy krzyczycie w celach”. Była wściekła i kazała nas wyprowadzić. Przyprowadziła żołnierzy, wujin [LPZ]. To właśnie oni najczęściej nas biją i prowadzą ćwiczenia. Jeśli któraś zwymyśla urzędnika, natychmiast pędzą po wujin. Ci zawsze są gotowi”.
Pema Butri powtórzyła więc to, co wcześniej usłyszały od niej więźniarki nowego rukhagu 3. Z relacji mniszek wynika jasno, że więźniarki polityczne uważają takie uwagi za prowokację. Te same słowa znajdziemy w relacji Norzin Łangmo z bicia na placu apelowym: „Potem nas wyprowadzili i zaczęli bić. Wydawało się, że nigdy nie przestaną. Zakrywałyśmy tylko głowy. Bijąc, mówili: Krzyczałaś. Rząd Chin i partia dają ci żarcie i ubranie. Czego jeszcze chcesz?”.
Na placu apelowym biła LPZ. „Wypędzili nas z cel na mały dziedziniec przed rukhagiem. I tutaj bili. Było ich ponad 20. Bił każdy, kto miał ręce. (...) Bili tak, że krew była wszędzie. Bryzgała na mury, na ziemię. Wyglądało to jak rzeźnia. Łoili nas pasami, póki nie popękały. Wtedy wyjęli pałki elektryczne. (...) Niektóre miały naderwane uszy i rany na głowach. Kiedy prowadzili mnie do celi, kręciło mi się w głowie. Wszystkie potraktowali tak samo. Każda była ranna. Kiedy opowiadam o tym teraz, sama nie mogę w to uwierzyć”.
Bicie pasami i sprzączkami było „modne” w czasach wielkiej proletariackiej rewolucji kulturalnej; grupy czerwonogwardzistów często wymierzały w ten sposób „rewolucyjną sprawiedliwość”. „Bili nas sprzączkami pasów – mówi Norzin Łangmo. – Po całym ciele, ale głównie w głowę. Wszystkie, przez jakieś dwie godziny. Potem bili każdą po kolei. Przedtem większość z nas była zdrowa. Po tym biciu niemal każda utykała albo miała rękę na temblaku”.
Według wielu relacji, Pema Butri osobiście uczestniczyła w biciu. Z początku „na lewo i prawo”, ale później starannie wybierała ofiary. „Biła każdą z nas, co do jednej – mówi Czoejing Gjalcen. – Kiedy skończyła, zaczęła sobie wybierać te, których nie lubiła najbardziej”. Inna więźniarka twierdzi, że Pema Butri osobiście skazała dziesięć mniszek na „dodatkowe bicie”.
Pierwszą z nich była Ngałang Sangdrol. Pema Butri uznała, że to właśnie ona i Czoekji Łangmo (imię zakonne Lobsang Czoekji) z Szar Bumpa dały hasło do rozpoczęcia protestu. „Zabrali je i strasznie zbili. Biła i ona, i żołnierze”, wspomina jedna z ofiar. Ze wszystkich relacji, jakie dotarły do TIN, wynika, że nikt nie organizował protestu; miał on charakter spontaniczny. „Nie jesteśmy siostrami. Nie słuchamy cudzych planów. Wykrzykujemy to, co myślimy. Bo tak chcemy”, komentuje oskarżenia Pemy Butri Czoejing Gjalcen.
W chińskiej kulturze politycznej obowiązuje – często bezzasadny – podział na przywódców i „resztę”. System, który uzasadnia swoje istnienie reprezentowaniem „szerokich mas”, nie może być przecież po prostu niepopularny. Masowe ruchy, postrzegane przez partię jako zagrożenie, rutynowo uznaje się za spisek „garstki przywódców”, których czekają surowe kary. Ich zwolennicy mogą natomiast przyznać się do „błędu” i liczyć na wyrozumiałość władz. Rozbite okna i okrzyki w celach „starego rukhagu 3”, będące wyrazem znacznie szerszego problemu, problemu Tybetu, musiały zatem zostać uznane za spisek jednego czy dwóch „wrogów”, którzy pociągnęli za sobą resztę skazanych.
„Ani Sangdrol była w najgorszym stanie – opowiada Norzin Łangmo. – Straciła przytomność. Przez chwilę myślałam, że nie żyje. Nie mieli przeciwko niej żadnych dowodów. Bili ją z nienawiści. Wrzeszczeli: Rigczog, wstawaj. Mówią na nią Rigczog. Ale ona się nie ruszała. Nawet tutrang musiała pomyśleć, że nie żyje, bo kazała ją zostawić. Ale wtedy podeszła Pema Butri i znów uderzyła ją pasem. Ani-la nagle odzyskała przytomność, a Pema Butri powiedziała: Myślałam, że zdechłaś, ale jeszcze żyjesz. Wstawaj! Musiałyśmy stać i na to patrzeć. Bardzo długo czekałyśmy, aż Ani-la wstanie. Strasznie krwawiła. Krew płynęła z niej jak woda. Miała trzy albo cztery rany na głowie. Rzucili się na nią, gdy tylko udało się jej podnieść. Biło ją tyle osób, że nie widziałyśmy nawet, jak znów upadła. Potem nie mogła nawet podnieść głowy”.
Drugą ofiarą Pemy Butri była Czoekji Łangmo. Byłe więźniarki mówią, że nie wygląda na swoje dwadzieścia lat i jest „drobniuteńka”. W areszcie śledczym Guca złamano jej nogę i pobito z taką brutalnością, że została skierowana na operację brzucha. „Kiedy skończyli ją bić [4 maja], nie wyglądała jak istota ludzka”, mówi Norzin Łangmo.
Teraz Pema Butri poszła do Ngałang Czoezom (imię świeckie: Pasang Lhamo), mniszki z Czubsang, której pięcioletni wyrok podniesiono do jedenastu lat za nagranie kasety w czerwcu 1993. Ngałang Czoezom miała być – zdaniem kryminalnej więźniarki, jednej z wielu, jakie umieszczono w starym rukhagu 3, by szpiegować mniszki w zamian za zmniejszenie wyroku – przywódcą protestu. Inne mniszki twierdzą, że oskarżenie to było zupełnie bezpodstawne. Według Norzin Łangmo, Pema Butri weszła do celi i kazała mniszkom ustawić się pod ścianą: „Wrzasnęła: Pasang Lhamo, i przewróciła ją na betonową podłogę. Uderzyła się w głowę, lała się krew. Na chwilę straciła przytomność. Potem bili ją pasami, a ona próbowała zasłaniać głowę rękoma. Poranili jej dłonie. Krew była wszędzie”.
Źródła TIN wspominają o innych mniszkach, które biła tego dnia Pema Butri. Jedną z nich była Phuncog Sangmo (imię świeckie: Jesze Jangga), mniszka z Garu, dzielące celę z Ngałang Czoezom. Choć Pemie Butri chodziło przede wszystkim o tę ostatnią, Phuncog Sangmo musiała czymś rozwścieczyć oddziałową, gdyż została przewrócona na podłogę i zbita pasem. Phuncog Czoekji (imię świeckie: Dekji) z klasztoru Garu złamano rękę i nie udzielono żadnej pomocy. Pema Butri pobiła jeszcze Goekji (imię zakonne: Ngałang Kaldron) z Garu, która trafiła do więzienia w 1993 roku razem z Phuncog Czoekji, oraz aresztowaną rok później Phuncog Paljang, również z Garu.
Wieczorem LPZ, policja i Pema Butri wycofali się ze starego rukhagu 3, zamykając ranne kobiety w celach. Z raportów wynika, że w najcięższym stanie była Ngałang Sangdrol. Czoejing Gjalcen, która udzielała jej pierwszej pomocy, mówi: „Bili ją klamrami po głowie i straciła dużo krwi. Kiedy ją myłam, jeszcze za trzecim razem woda w misce była zupełnie czerwona”. „Chcieli ją zamknąć w karcerze – dodaje Norzin Łangmo – ale wszystkie izolatki były zajęte od 1 maja. Przez trzy dni Ani Sangdrol nie mogła podnieść głowy. Kiedy prowadziłyśmy ją do toalety, nie mogła nawet podciągnąć koszuli. Nie wypróżniała się przez 15 dni. Uszkodzili jej coś w środku. Potem dostała lekarstwa, ale były do niczego. W końcu przynieśli jej mleko w proszku, rozpuszczone w zimnej wodzie, a że cały czas leżała na betonie, dostała biegunki”.
Mniszki z nowego i starego rukhagu 3 miały jeszcze przez rok ponosić konsekwencje protestów z 1 i 4 maja.

Pema Butri, „złe duchy”, kolejne samobójstwo

Pema Butri, oddziałowa rukhagu 3, nie pojawiała się zbyt często we wcześniejszych relacjach z Drapczi. Ma ponad czterdzieści lat i pochodzi z prefektury Szigace (chiń. Rigaze). Mieszka w lhaskiej dzielnicy Zhide. Jej mąż, Dziampa, jest najprawdopodobniej wysokim urzędnikiem w Więzieniu Lhaskim (dawniej Utritru). Obraz, jaki wyłania się z relacji byłych więźniarek, kłóci się z „publicznym” wizerunkiem Pemy Butri, która uchodzi za osobę religijną i często odwiedza pobliską kapliczkę Drapczi Lhamo, nazywaną również Drapczi Lhakang. Wydaje się, że mnisi z tej świątyni nie wiedzieli o jej „profesjonalnej” brutalności.
Mniszki z rukhagu 3 nazywa najczęściej „złymi duchami” (tyb. dumo). Mówi, że mają „serca z kamienia” i nie dbają o swoich krewnych. Jedna z byłych więźniarek rukhagu 3 powiedziała TIN, że niektórzy wierzą, że Pema Butri naprawdę jest „złym duchem”. „Jeżeli nie wstanie się, gdy jest w pobliżu, można trafić do karceru. Niezależnie od tego, co się robi, na jej widok trzeba wszystko rzucić i „okazać szacunek”. Jakby była lamą. Kto tego nie robi, jest bity”.
Obwinia się ją o samobójstwo Cejang, sieroty z okręgu Dzajul (chiń. Chayu) w prefekturze Kongpo (chiń. Gongbu). Cejang trafiła do więzienia w wieku piętnastu lat. Rzucała dla zabawy kamieniami i przypadkiem trafiła staruszkę, która zmarła na skutek uderzenia. Choć była młodociana, skazano ją na sześć lat w Drapczi i skierowano do starego rukhagu 3, by donosiła na więźniarki polityczne. Nie miała krewnych, nie dostawała więc dodatkowego jedzenia, ubrań ani lekarstw. Mniszki dzieliły się z nią swoimi rzeczami. Cejang miała nawet postanowić, że po wyjściu z więzienia sama zostanie mniszką. Mniszki starały się ją chronić i nie poruszać w jej obecności tematów politycznych. Rozdrażniona brakiem informacji Pema Butri coraz częściej przesłuchiwała Cejang i groziła jej podniesieniem wyroku. Choć więźniarki polityczne starały się ją uspokoić, rosnąca presja wpędziła ją w końcu w depresję. Cejang powiesiła się na własnej pryczy w 1995 roku.

Po majowych protestach

Nowy rukhag 3: skrajne temperatury, śmierć, karcery, podniesione wyroki

Stanie w letnim słońcu, śmierć pięciu mniszek

Kiedy 4 maja więźniarki starego rukhagu 3 były bite na placu apelowym, mniszki z rukhagu nowego kontynuowały głodówkę w swoich celach. Tego dnia, w związku z ceremonią, odwołano normalne zajęcia. Mniszki najprawdopodobniej nie wiedziały, co dzieje się w starym bloku. Z ich okien nie widać dziedzińca „starej trójki”. Jak już wspomniano, 6 maja pojawili się urzędnicy, którzy nakłonili wymiotujące krwią mniszki do zakończenia strajku głodowego, przyznając się do „pewnych błędów” (szło głównie o uwagi Pemy Butri).
Niedawno opublikowano raporty, z których wynika, że 13 maja, w niedzielę, w oddziale 3 zginęło pięć mniszek. 13 maja nie wypadał jednak w niedzielę. Wcześniejsze relacje były zgodne: mniszki zmarły 7 czerwca. I ta data jest prawdziwa. Pomyłka wzięła się zapewne stąd, że 7 czerwca, niedziela, był trzynastym dniem czwartego (nie piątego) miesiąca kalendarza tybetańskiego.
Pewne źródła podawały, że problemy zaczęły się „7 maja”, zaraz po przerwaniu strajku. To kolejna pomyłka. Nie ulega wątpliwości, że mechanizm, który doprowadziły w końcu do tej tragedii, uruchomiono w środę, dziewiątego dnia miesiąca w kalendarzu tybetańskim, czyli 3 czerwca. Daty te potwierdzają zapiski jednaj z byłych więźniarek i inne dowody. Co działo się w ciągu tych czterech tygodni między 7 maja a 3 czerwca? Czoejing Kunsang i Lobsang Czoezin z nowego rukhagu 3 nie zapamiętały niczego szczególnego: „Nie mamy pojęcia. Są tylko te dwa wydarzenia i nic pomiędzy nimi. Ale po biciu wpada się w coś na kształt szaleństwa. Te w lepszym stanie opiekowały się koleżankami. Reszta była tak słaba, że po prostu leżała”.
Mgliście pamiętają bicie i przesłuchania, gdyż funkcjonariusze musieli znaleźć przywódców majowych protestów i strajku głodowego – nawet jeśli istnieli oni tylko w ich wyobraźni. Do tej pory nie udało się ustalić dokładnej chronologii wydarzeń, choć kobiety pamiętają, że na oddziale wprowadzono nadzwyczajne środki bezpieczeństwa.
Sytuacja zmieniła się w środę, 3 czerwca. W nowym rukhagu 3 pojawili się urzędnicy z dwoma chińskimi śpiewnikami. Jeden został w nowym oddziale, a drugi powędrował na stary. Do starego rukhagu 3 wchodzi się przez nowy. Za główną bramą oddziału jest plac apelowy „nowej trójki”. Do starego rukhagu 3 (tzn. budynku nowego) prowadzą podwójne metalowe drzwi, umieszczone między wielkimi tablicami na tylnej (północnej) ścianie budynku. Place apelowe obu części rukhagu nie są połączone.
Czoejing Kunsang zapamiętała ten dzień bardzo dokładnie: „Przyszli do nas z książkami i powiedzieli, że trzeba wreszcie zamknąć sprawę naszej ostatniej niesubordynacji. A potem kazali nam zaśpiewać dwanaście pieśni – po chińsku i tybetańsku. Hymn państwowy, hymn partii i tak dalej. Zebrali nas w dużej sali i kazali śpiewać. Żadna polityczna nie śpiewała. Inne tak, ale nie polityczne. Skoro nie śpiewacie pieśni chińskich, powiedzieli, to zaśpiewajcie przynajmniej po tybetańsku. Nie powiecie chyba, że tego też nie umiecie. Odparłyśmy, że nie zaśpiewamy nawet słowa. Powiedzieli, że nie dajemy im wyboru, i ustawili nas w szeregu w pełnym słońcu. Potem prowadzili nas, po kolei, na przesłuchanie i pytali, dlaczego nie chcemy śpiewać. Bili przy tym elektrycznymi pałkami. Z przesłuchania wracałyśmy półprzytomne”.
Władze uznały, że „sprawa nie jest zamknięta”, a to mogło oznaczać tylko dalsze kary, a nawet podniesienie wyroków za udział w majowych protestach. Spodziewano się więc, że mniszki będą „współpracować” i okażą „skruchę”. Ich dalszy opór, miesiąc po protestach, rozwścieczył funkcjonariuszy. Kara była natychmiastowa: znienawidzone ćwiczenia w palącym słońcu.
„Powiedzieli nam, że będziemy tak stały do końca wyroków. Słońce, papier pod pachą, papier między kolanami, szklanka wody na głowie. Jeżeli ktoś upadł, bili. Ustawiali nas twarzami do słońca. Miałyśmy dziesięć minut na jedzenie i ubikację”.
Czoejing Kunsang wyjaśnia, że do śpiewania nie zmuszała ich policja ani LPZ, ale tutrang, funkcjonariuszki z rukhagu 3: „Wszystkie tutrang są kobietami. Mówiły: Chcecie śpiewać, wracajcie do sali. Nie chcecie śpiewać, stójcie tak do końca wyroków. Odparłyśmy, że już dawno podjęłyśmy decyzję i właśnie dlatego tu jesteśmy. Powiedziałyśmy, że nie boimy się śmierci. I stałyśmy. Czas mijał. Stałyśmy od rana. Dziesięć minut na obiad i ubikację, a potem znów stanie, do późnego wieczora. Nie wolno nam było dotykać tych, które upadły. Leżały obok bez ruchu. Było strasznie gorąco. To samo dzień po dniu. Wreszcie trzynastego powiedzieli, że mamy wolną niedzielę”.
Kobiety stały na zamkniętym placu przy wschodniej ścianie oddziału 3, koło bramy. Tu właśnie najczęściej „ćwiczyły”. Trwało to od środy do soboty, 6 czerwca. Lhasa leży na tej samej szerokości geograficznej, co Kair; wysokość dochodzi do 3700 m n.p.m. Latem promienie słońca naprawdę palą. Tybetańczycy starają się nie wychodzić z domów bez potrzeby. Dla odwykłych od świeżego powietrza więźniarek – słabych, niedożywionych, przesłuchiwanych i bitych elektrycznymi pałkami – musiało to być straszliwe doświadczenie. Prowadzone na przesłuchania więźniarki starego rukhagu widziały nieruchomy szereg mniszek z „nowej trójki”.
W niedzielę, 7 czerwca, pozwolono kobietom „załatwić swoje sprawy”. Miały na to pół dnia – po południu wracały na słońce. „Kiedy powiedzieli, że możemy zrobić pranie, po obiedzie poszłam umyć włosy – opowiada Czoejing Kunsang. – Nagle usłyszałam straszne krzyki. Wybiegłam przed rukhag i zobaczyłam, że strażnicy niosą dwie mniszki do białego samochodu. Mniszki krzyczały: Gdzie je zabieracie? Zabijacie naszych! Funkcjonariusze powiedzieli: Wasze koleżanki popełniły samobójstwo w magazynie. Zabieramy je do szpitala. Będą je reanimować. Ale magazyn jest dalej, a oni nieśli je z dołu. Zaraz obok jest sala przesłuchań. Może umarły podczas bicia. Może zabrali je do innej celi i tam zabili. Nie wiemy. Ale trzynastego (kalendarz tybetański) wywieźli pięć mniszek”.
„Zabrali je po obiedzie – potwierdza Lobsang Czoezin. – Obiad był zawsze o dwunastej, a więc to musiała być pierwsza albo druga”.
Inna była więźniarka z nowego rukhagu 3 mówi, że ambulans zaparkowano w pobliżu placu, na którym „ćwiczyły” mniszki: „Stał tam, gdzie trzymali nas na słońcu. Mniszki wynosili z magazynu, przez bramę”.
Sala przesłuchań jest zapewne w pobliżu karcerów i gabinetów funkcjonariuszy, tzn. obok bramy oddziału. Magazyn znajduje się po drugiej stronie dziedzińca. Jeśli mniszki przenoszono z magazynu do „białego samochodu”, po drodze mijano salę przesłuchań. Obserwatorki, które widziały tylko ostatni odcinek, mogły zatem uznać, że mniszki są wynoszone z sali przesłuchań, a nie z magazynu.
Wyjaśnienia funkcjonariuszy, które usłyszała jedna z mniszek – o samobójstwie i reanimacji – mogły nie być próbą ukrycia zabójstwa. Ze wszystkich relacji wynika, że mniszki zginęły w „czasie wolnym”, a nie podczas przesłuchań, bicia czy ćwiczeń. Przez cztery dni maltretowano je za to, że nie chciały śpiewać chińskich pieśni i powiedziały, że „nie boją się śmierci”. Niedziela przypadała trzynastego dnia czwartego miesiąca kalendarza tybetańskiego, Saga Dała – najświętszego miesiąca roku, w którym obchodzi się rocznicę narodzin i oświecenia Buddy. Dwa dni później przypadała pełnia księżyca – najważniejszy dzień roku, kiedy to tradycyjnie składa się największe ofiary. Mniszki miały wszelkie powody, by sądzić, że spędzą ten dzień w palącym słońcu, starając się nie upuścić wetkniętych pod pachy kartek papieru.
Z napływających od dwóch lat raportów wynika jasno, że zginęło pięć, a nie, jak sądzono wcześniej, sześć mniszek. Udało się ustalić ich tożsamość, ale zapewne nigdy nie poznamy przyczyny ich śmierci. Pierwsze informacje, jakie napłynęły do TIN – podające właściwą datę – mówiły o samobójstwie przez powieszenie, uduszenie lub „połknięcie szarf”. Dwie mniszki miały się powiesić, a trzy udusić lub zadławić na śmierć.
Z pierwszych doniesień wynikało również, że władze chciały ukryć obrażenia mniszek. Choć nic nie wskazuje na to, by zostały pobite przed śmiercią, wszystkie katowano kilka tygodni wcześniej. Z opisów bicia – sprzączkami, plastikowymi rurami itd. – można wnosić, że ślady były widoczne nawet po paru tygodniach. Rany mogły ropieć, mniszki były przecież niedożywione i nie udzielono im żadnej pomocy lekarskiej. Niektóre źródła twierdzą, że widziały zwłoki, ale odsłonięte były tylko twarze. Nie przeprowadzono sekcji i nie zezwolono na tradycyjny tybetański pogrzeb. Zwłoki poddano kremacji; nie wydano ich krewnym.
Wszystkie mniszki zostały aresztowane w 1994 i 1995 roku. W chwili zatrzymania miały od 19 do 25 lat, w chwili śmierci – od 22 do 28. Cultrim Sangmo (imię świeckie: Czoekji) i Lobsang Łangmo (imię świeckie: Camczoe Drolkar) pochodziły z Phenpo w okręgu Lhundrup (położonego na północny wschód od Lhasy), a Drugkji Pema (imię świeckie Dekji Jangzom), Khedron Jonten (imię świeckie: Cering Drolkar) i Taszi Lhamo (imię świeckie: Judron) – z Njemo, zachodniego okręgu Lhasy. Miały wyjść na wolność między styczniem 1999 a lutym 2000 roku.
Cultrim Sangmo miała też drugie imię zakonne: Ngałang Kunsang. Nazywano ją również „starszą Czoekji” (tyb. Czoekji Czeła albo Czoekji Genpa). Była mniszką klasztoru Szar Bumpa. Miała 21 lat, gdy wraz z czterema innymi mniszkami wzięła udział w krótkiej demonstracji na Barkhorze w połowie czerwca 1994. Cała piątkę wysłano do Drapczi z wyrokami czterech-pięciu lat więzienia. Żadna nie składała apelacji. Uważały, że nie ma to sensu i bały się podniesienia wyroków. Napisały jednak skargę na bicie w Guca. Władze odpowiedziały tylko, że „zastanowią się nad tym”. Cultrim Sangmo była jedną z 60 więźniarek, przeniesionych z Guca do Drapczi latem 1995. Przed transportem pobrano im krew. Funkcjonariusze powiedzieli kobietom, żeby potraktowały to jako „zapłatę za to, co zżarły w Guca”. Cultrim Sangmo uczestniczyła w protestacyjnym strajku głodowym w 1997 roku.
Do nowego rukhagu 3 trafiły dwie inne mniszki, które demonstrowały z nią w Lhasie (w tym Lobsang Czoezin). Pozostałe, Czoejing Gjalcen i, mylona w pierwszych raportach z Cultrim Sangmo, Lobsang Czoekji (imię świeckie Lobsang Łangmo) odbywały wyroki w starym rukhagu 3. Czoejing Kunsang pamięta, że Cultrim Sangmo bardzo źle zniosła cztery dni stania na słońcu: „Cała była w sińcach. Strasznie spuchły jej nogi. Nie mogłyśmy ze sobą rozmawiać, bo ciągle prowadzono dochodzenie w sprawie 1 maja. Zamieniłam z nią kilka słów w drodze do toalety. Bili ją deską z pryczy. Całą prawdę o jej śmierci – i śmierci innych – poznałyśmy dopiero po zwolnieniu”.
„Rano, kiedy prałyśmy ubrania, widziałyśmy Dekji Jangzom (imię zakonne: Drugkji Pema) i Cultrim Sangmo, ale nie wolno nam było rozmawiać – opowiada inna była więźniarka nowego rukhagu 3. – Ledwo szły, opierały się o ścianę. Podczas obiadu, który jadłyśmy w celach, usłyszałyśmy nagle krzyki mniszek. Pięć wywożono gdzieś w samochodach. Pytałyśmy potem, gdzie je zabrali, a strażnik powiedział, że do szpitala, bo popełniły samobójstwo w magazynie. Później jeszcze kłamali, mówiąc nam, że są leczone”.
Mniszki były więc w złym stanie, choć nie wiadomo, czy z powodu tygodni maltretowania, czy dlatego, że pobito je tego dnia. Przez cztery dni stały na słońcu, były indywidualnie przesłuchiwane i bite elektrycznymi pałkami. Wiele relacji mówi o wywiezieniu – i śmierci – pięciu mniszek, ale żaden świadek nie widział wszystkich pięciu ciał. Nawet jeśli w pierwszej chwili kobiety nie wiedziały, kogo zabrano, szybko zorientowały się, czyje prycze są puste. Strażnicy utrzymywali, że mniszki są hospitalizowane; z czasem ich koleżanki mogły uznać, że zostały zwolnione ze względów medycznych i wróciły do rodzinnych domów. Dopiero po zwolnieniu dowiadywały się, że cała piątka nie żyje.
Drugkji Pema, którą widziano z Cultrim Sangmo rankiem 7 czerwca, była mniszką klasztoru Njemo Rangdziung, nazywanego też Droła Czorten lub Rico. Córka lekarza z wioski Rico, należała do grupy czterech mniszek z Rangdziungu, aresztowanych w lutym 1995 i skazanych na cztery lata więzienia za udział w demonstracji. W chwili zatrzymania miała 19 lat; najprawdopodobniej znalazła się w transporcie, który przybył do nowego rukhagu 3 latem 1995. Jak wszystkie nowo przybyłe mniszki przeszła intensywne „ćwiczenia” i brała udział w noworocznym strajku głodowym w 1997.
Khedron Jonten i Taszi Lhamo, mniszki z klasztoru Dzeło Thekczokling (nazywanego również Dziła) w okręgu Njemo, zostały aresztowane w styczniu 1995. Miały wtedy, odpowiednio, 23 i 21 lat. Obie skazano za udział w demonstracji w Lhasie i najprawdopodobniej znalazły się w grupie, przewiezionej do Drapczi latem 1995. Jak Cultrim Sangpo i Drugkji Pema, uczestniczyły zapewne w „powitalnych” ćwiczeniach i strajku głodowym w 1997. Czoejing Kunsang dzieliła celę z Taszi Lhamo i mówi, że przyjaźniła się ona z Khedron Jonten.
„[Od 7 czerwca] trzymali nas po prostu w celach – wspomina. – Nie widywałyśmy nikogo z zewnątrz. Nie wiedziałyśmy, co się dzieje, kogo biorą na przesłuchania. Trzymali nas pod kluczem. Trinlej Drolkar (imię zakonne: Khedron Jonten) przyjaźniła się z Taszi Lhamo z naszej celi. Były z tego samego klasztoru i trzymały rzeczy w tej samej części magazynu. [Funkcjonariusze] przyszli po jej ubrania, mówiąc, że jest w szpitalu i potrzebuje ich. O tym, że nie żyje, dowiedziałyśmy się dopiero po zwolnieniu w 1999”.
Lobsang Łangmo z Phenpo, mniszka klasztoru Nego Tong w okręgu Lhundrup, miała 25 lat, gdy aresztowano ją w lutym 1995 za udział w demonstracji. W tym samym czasie zatrzymano dwie inne mniszki z Nego Tong – dwudziestoczteroletnią Ngałang Jangdrol (imię świeckie: Zomkji) z okręgu Gjance i dwudziestotrzyletnią Phuncog Sonam z okręgu Czuszur. Lobsang Łangmo została skazana na pięć, a jej koleżanki na cztery lata więzienia. Wnosząc z daty aresztowania, znalazły się zapewne w pierwszym transporcie do nowego rukhagu 3, do końca roku ćwiczyły pod okiem instruktorów z LPZ, a w 1997 prowadziły głodówkę. Koleżanki Lobsang Łangmo zwolniono po odbyciu wyroków w lutym 1999. Wypuszczona w tym samym miesiącu Czoejing Kunsang dowiedziało się o śmierci Lobsang Łangmo dopiero po opuszczeniu Drapczi, choć pochodziły z tego samego regionu w Phenpo.
Napływające do TIN raporty potwierdzają zgon pięciu mniszek, ale nie rzucają nowego światła na okoliczności ich śmierci. To, co działo się w Drapczi między 1 maja a 6 czerwca, zdaje się zacierać różnice między „śmiercią na skutek tortur”, „morderstwem” (jak mówią o tym Tybetańczycy) czy, jak chcą Chińczycy, „samobójstwem”.

Inne kary

Pięć ofiar majowych protestów należało do nowego rukhagu 3. Poza biciem i „ćwiczeniami”, władze wymierzały też inne, bardziej „wymierne” kary – podnosiły wyroki i zamykały w izolatkach. Większość spadła na nowy rukhag 3. Z 19 mniszek, zamkniętych w karcerach po majowych protestach, 16 należało do „nowej trójki”. Wiadomo o pięciu mniszkach, ukaranych podniesieniem wyroków – trzy z nich pochodziły z nowej części oddziału 3. Władze wymierzyły więcej formalnych kar więźniarkom z nowego rukhagu 3, ponieważ ich zbiorowy protest widziały setki innych więźniów podczas „uroczystości patriotycznej”. Mniszki ze starego rukhagu 3 mogły krzyczeć i spowodować drobne zniszczenia mienia, ale ich protest był tylko tłem dla tego, co działo się wtedy przy maszcie flagowym. Czoejing Gjalcen mówi przecież, że pierwszą próbę przywrócenia porządku na oddziale podjęto dopiero po trzydziestu minutach.
TIN udało się zidentyfikować 67 więźniarek politycznych z nowego rukhagu 3, które brały udział w proteście. Co czwartą ukarano karcerem. Trzem z nich podniesiono wyroki. Władze chińskie przyznały, że „przestępcom, zgodnie z prawem, wymierzono dodatkowe kary”, ale nie podały żadnych szczegółów. Nieoficjalne źródła twierdzą, że dwóm mniszkom podniesiono wyroki do 11 lat. Czogdrub Dolma (imię świeckie: Namdrol) z klasztoru Gjabdrag w Lhundrup Phenpo miała 23 lata, gdy aresztowano ją w lutym 1995; do jej pierwszego, pięcioletniego wyroku dodano sześć lat. Dziangczub Drolmę (imię świeckie: Palkji) z klasztoru Galo w Phenpo ukarano tak samo, aczkolwiek niektóre źródła podają, że jej łączny wyrok wynosi dziesięć lat. Miała 23 lata, gdy aresztowano ją w lutym 1995. Cze-cze, mniszka z Gjabdrang, która w chwili aresztowania (luty 1995) miała 22 lata, dostała dodatkowo dwa lata – w sumie siedem. Wszystkie trzy były w nowym rukhagu 3 od samego początku.
Ukarane karcerem mniszki, którym nie podniesiono wyroków, wyszły z izolatek po siedmiu miesiącach, w grudniu. Cztery pochodziły z klasztoru Czubsang. Sangmo i Khecun Jesze (imię świeckie: Lhagpa) miały po 19 lat, gdy aresztowano je – w odstępie tygodnia – za udział w małych demonstracjach w lutym 1995. Sangmo została skazana na sześć, a Khecun Jesze – na pięć lat więzienia. Pozostałe zatrzymano 6 lipca 1996, w dniu urodzin Dalajlamy. Dziewiętnastoletnia Cenji dostała cztery, a dwudziestojednoletnia Lobsang Czoedron – trzy lata więzienia.
Po siedmiu miesiącach wróciły do dwunastoosobowych cel również trzy mniszki z klasztoru Czimelung w okręgu Toelung Deczen: Ngałang Czoezom (imię świeckie: Ozer Drolma), Ngałang Dzompa (imię świeckie: Dziangczub Drolma) i Jesze Czoedron. Biorąc udział w demonstracji 10 marca 1995, w rocznicę powstania tybetańskiego, miały po 22, 23 lata. Jesze Czoedron skazano na pięć lat, pozostałe – na cztery lata więzienia. Inną mniszkę z Czimelung, Ngałang Jesze (imię świeckie: Kalsang Drolma), która brała udział w tej samej demonstracji i została skazana na cztery lata, zwolniono przedterminowo, zaraz po spotkaniu z członkami amerykańskiej delegacji, pracującej nad raportem o swobodach religijnych w Chinach, która złożyła wizytę w Drapczi 25 lutego 1998.
Siedem miesięcy spędziły w karcerach również Sanggje Czoedron (imię świeckie: Camczoe Drolkar) z klasztoru Rangdziung – która w lutym 1995 demonstrowała z jedną z zabitych, Drugkji Pemą, i została skazana na sześć lat więzienia – Damczoe Drolma i Namdrol Łangmo z Szar Bumpa (obie z sześcioletnimi wyrokami) oraz skazane na pięć lat Rinczen Pema (imię świeckie: Migmar) z klasztoru Galo i Palczen z klasztoru Gjabdrag. Wszystkie aresztowano w lutym 1995 za udział w różnych demonstracjach. Ceten Drolkar z klasztoru Nakar była jedną z kilku więźniarek nowego rukhagu 3, które trafiły za kraty przed 1995 rokiem. Skazano ją na sześć lat więzienia za udział w demonstracji na Barkhorze w lipcu 1994.
Pierwsze raporty o wydarzeniach z 1 maja mówiły, że do karcerów trafiło więcej mniszek. Z analizy danych wynika, że dotyczyły one również kobiet ukaranych izolatkami wcześniej. Trzy mniszki z nowego rukhagu 3 były w karcerach już od dłuższego czasu i miały je opuścić dopiero w grudniu 1998. W maju 1998 w izolatkach przebywało w sumie dziewiętnaście więźniarek politycznych; tylko jedna z nich nie była mniszką. Po 1 maja do karcerów trafiło szesnaście kobiet. „Po wydarzeniach z 1 maja w izolatkach siedziało w sumie osiemnaście mniszek nowego rukhagu – potwierdza była więźniarka. – W tym trzy, które wyszły z karcerów po trzech miesiącach z podniesionymi wyrokami, oraz dwie, które śpiewały podczas losaru 1997”.

Stary rukhag 3: brutalne przesłuchania, izolatki, podniesione wyroki

Źródła TIN niewiele mówią o okresie między zakończeniem strajku w nowym rukhagu (6 maja) i pierwszym dniem stania w słońcu (3 czerwca). Byłe więźniarki pamiętają, że w tym czasie odbywały się indywidualne przesłuchania. W tym okresie zaczęto przesłuchiwać również mniszki ze starego rukhagu 3. „Po 4 maja – wspomina jedna z nich – nie pozwolono nam wychodzić na dziedziniec. Przez pewien czas nie byłyśmy przesłuchiwane, a potem zaczęli nas wywoływać, jedną po drugiej, cela po celi. Na każdą celę potrzebowali dzień, dwa dni”.
Czoejing Gjalcen twierdzi natomiast, że przesłuchania zaczęły się już 5 maja. Dzieliła celę Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidrol, więc przesłuchania mogły się zacząć właśnie tutaj. Władze szukały przecież „przywódców”. Mniszki rozbierano i bito elektrycznymi pałkami. „Piątego, szóstego i siódmego przesłuchiwano nas indywidualnie. Cela za celą. Chcieli wiedzieć, kto zaczął krzyczeć i kto zaplanował protest. Bili i mówili: Inne już nam wszystko powiedziały, gadaj i ty. Zdarli z nas ubrania i bili elektrycznymi pałkami. Wszędzie. I wypełnionymi piaskiem plastikowymi rurkami. Całe byłyśmy w sińcach. Z przesłuchania każda wracała po ścianie. Bili wszystkie bez wyjątku. (...) Przy moim przesłuchaniu było sześciu, siedmiu funkcjonariuszy. Nie wiem, kto mnie bił. W końcu straciłam przytomność. Powiedziałam im, co robiłam, ale nic więcej. Zbili mnie, zawlekli do celi i wzięli następną. Trwało to tydzień. Wszystkie mówiłyśmy to samo – że nikt nie zaplanował protestu”.
Po biciu z 4 maja do karcerów trafiły trzy mniszki ze starego rukhagu. Z raportów wynika, że Ngałang Sangdrol nie zamknięto w izolatce tylko dlatego, że nie pozwalał na to jej stan. Ngałang Czoezom (imię świeckie: Pasang Lhamo) i Lobsang Czoekji (imię świeckie: Czoekji Łangmo) „wytypowała”, jak już mówiliśmy, Pema Butri. Czoekji Łangmo wysłano do izolatki aresztu śledczego Guca. Karcery rukhagu 3 były pełne i pospiesznie budowano nowe, ale odesłanie jej do Guca można potraktować jako „karę dodatkową”. W 1994 roku bito ją tam ze szczególnym okrucieństwem i strażnicy mogli chcieć uprzykrzyć jej życie. Wróciła do Drapczi po dwóch miesiącach z chorobą jelit i pęcherza. Trzecią ukaraną była Ngałang Tenzin (imię świeckie: Lhadrol) z klasztoru Gjabdrag. Nie wiadomo, jak długo przebywała w izolatce.
Wyroki mniszek ze starego rukhagu 3 podnosił Przejściowy Sąd Ludowy w Lhasie. Do czteroletniego wyroku Czoekji Łangmo dodano półtora roku. Jej wyrok skończył się 14 grudnia 1999, ale zwolniono ją dwa tygodnie później. Wiele źródeł mówi o opóźnianiu zwolnień czterech mniszek z Szar Bumpa, aresztowanych 14 czerwca 1994. Lobsang Czoezin i Gjalcen Szerab z nowego rukhagu 3 miały wyjść na wolność 14 czerwca 1998 – tydzień po śmierci pięciu mniszek z oddziału. Jedna ze zmarłych, Cultrim Sangmo, została aresztowana razem z nimi. Komendantura poinformowała mniszki, że są przetrzymywane po zakończeniu wyroku, ponieważ władze rozważają jego przedłużenie. Być może obawiano się zwolnienia mniszek zaraz po śmierci ich koleżanki – o czym miały się dowiedzieć dopiero za murami więzienia. Władzom spodobał się chyba ten precedens i zaczęły regularnie opóźniać zwolnienia mniszek. Czoekji Łangmo zatrzymano do 28 grudnia 1999.
Po raz trzeci podniesiono wyrok Ngałang Sangdrol. Oficjalne źródła utrzymują, że sąd ludowy podniósł go o trzy lata i określił nową datę zwolnienia w roku 2013, co w sumie daje 21 lat. Inne źródła twierdzą, że wyrok łączny opiewa na 22 lata.
Stan zdrowia Ngałang Sangdrol napawał jej koleżanki najwyższym niepokojem. Czoejing Gjalcen dzieliła z nią celę do połowy 1999 roku. „Ngałang Sangdrol jest zawsze pierwsza, gdy dochodzi do protestów – mówi. – Często ją biją. Kiedy nas aresztowali, była bardzo młoda, najmłodsza z nas. Natychmiast przyłącza się do każdego protestu, a oni podnoszą jej wyrok. Teraz ma 23 lata i 22 lata wyroku. Od tego bicia ma rany na głowie i całym ciele”.
Z wielu relacji wynika, że Ngałang Sangdrol cierpi na wiele chronicznych dolegliwości, między innymi na powracające, ostre bóle głowy i brzucha. Ma kłopoty z trawieniem i, jak ujmują to Tybetańczycy, „chorobę serca”, która może mieć – podobnie jak migreny – związek ze stresem. Przy wszystkich tych chorobach zadziwia jej stan ducha: „Jest dla nas przykładem. Ma niezwykły umysł. Pod tym względem niczego jej nie zrobili. Niektóre zaczynały wygadywać dziwne rzeczy, ale nie ona. Ma straszne migreny od bicia po głowie, ale zawsze znajdzie wspaniałą odpowiedź na wszystko, co mówi do niej oddziałowa. Z cała pewnością nie pomieszało się jej w głowie. Jest wykształcona. Kiedy pytają o coś z książek, które każą nam czytać, udziela świetnych odpowiedzi. Z nami tak nie było. Ona chodziła do szkoły. My nie panujemy tak nad językiem i nie umiemy udzielać precyzyjnych odpowiedzi. Ale ona chodziła do dużej szkoły, więc potrafi. Jak nie masz wykształcenia, nie wiesz, co powiedzieć. Wiecie, że zadają nam wszystkie te polityczne pytania. Ona umie tak na nie odpowiedzieć, że zamyka im usta. No i podnoszą jej wyrok”.
Ngałang Sangdrol miała trzynaście lat, gdy w sierpniu 1990 roku po raz pierwszy skazano ją, administracyjnie, za udział w pokojowym proteście. Wyszła na wolność po roku. Po raz drugi trafiła za kraty w czerwcu 1992. Tym razem ze udział w demonstracji skazał ją sąd, choć chińskie prawo nie pozwala na sądzenie młodocianych w tym trybie. Miała wówczas piętnaście lat. Czoejing Gjalcen mówi, iż Ngałang Sangdrol nie wierzy, że wyjdzie z więzienia i że „postanowiła tu umrzeć”. Wszystko wskazuje na to, że nadal jest maltretowana.

Przecięcie komunikacji: zamknięte cele, zawieszenie odwiedzin

Po zgonach w nowym rukhagu 3 więźniarki całego oddziału zamknięto na ponad rok w celach. Z niektórych doniesień wynika nawet, że okres ten trwał dłużej, aż do pierwszych miesięcy 2000, ale nie udało się ich potwierdzić. Wiarygodne źródła twierdzą, że więźniarki rukhagu 3 oraz więźniowie polityczni z obu części rukhagu 5 pozostawali w celach do lata 1999.
W starym rukhagu 3 cele zamknięto po proteście z 4 maja. „Dzień i noc trzymali dwanaście kobiet w tych maleńkich celach. W takim tłoku trudno się ruszać. Ani razu nie wyprowadzili nas na dwór, nie mogłyśmy chodzić nawet do toalety. Jadłyśmy, spałyśmy, pracowałyśmy i załatwiałyśmy się w celach. Nikt nie wyszedł z celi, ani razu. Nie wyprowadzali nas na dziedziniec, bo nie chcieli, żebyśmy ze sobą rozmawiały. Do cel przynosili pracę, jedzenie i wiadra. Natychmiast zamykali drzwi. Jedzenie roznosiły więźniarki kryminalne. Tak długo nie widziałyśmy słońca, że w dniu zwolnienia jego widok odebrał nam mowę. Niemal nie potrafiłyśmy chodzić”.
Z relacji byłych więźniarek rukhagu 3 wynika, że między 1 a 4 maja głodujące mniszki „pracowały przy wełnie”. Do 3 czerwca, kiedy zaczęło się stanie w słońcu, najwyraźniej komunikowały się z koleżankami z innych cel. Według Czoejing Kunsang, dzień po zakończeniu strajku głodowego (6 maja) „dali nam jedzenie i powiedzieli, że mamy wracać do normalnej pracy”. W tym samym czasie odbywały się jednak indywidualne przesłuchania, niektóre mniszki musiały więc czekać w celach na swoją kolej. Czoejing Kunsang jest pewna, że cele nowego rukhagu 3 zamknięto 7 czerwca, po śmierci pięciu mniszek. „Od tego dnia trzymali nas pod kluczem; nie widywałyśmy nikogo z zewnątrz. Nie wiedziałyśmy, co się dzieje i czy kogoś przesłuchują. Przez rok, aż do zwolnienia, nie widziałam żadnej z koleżanek. Siedziałyśmy po dwanaście w małych celach. Wiadro przynosiły więźniarki kryminalne. Jadłyśmy i pracowałyśmy w tej samej celi. Wyszłam w lutym 1999 – do tej pory nie wróciłyśmy do normalnej pracy”.
Ustała komunikacja między celami. W samych celach nie było lepiej, bo w rukhagu 3 i 5 umieszcza się również więźniów kryminalnych, których zadanie polega na obserwowaniu „politycznych” i donoszeniu. Ponieważ nagrodą jest złagodzenie kary, są oni bardzo gorliwi, często wręcz „twórczy”. „U nas były cztery informatorki – mówi Czoejing Gjalcen, która dzieliła celę z Ngałang Sangdrol i Phuncog Njidrol. – Dwie Chinki i dwie Tybetanki. Trzy złodziejki i morderczyni. Mówiły Pemie Butri o wszystkim, co robimy. Miały nas obserwować. Powiedziały, że weszłyśmy na okno i krzyczałyśmy. Podawały różne szczegóły, prawdziwe i zmyślone. Funkcjonariusze upierali się, że coś zrobiłyśmy, my zaprzeczałyśmy, a donosicielki potwierdzały. Łagodzili im za to wyroki, więc bardzo się starały. Każdego roku odbywa się wielki wiec, na którym ogłaszają obniżenie wyroków. Jeżeli przekazują dużo informacji, mogą im złagodzić karę o trzy lata. Jeśli mniej – o dwa albo o rok. Tym z naszej celi przyznali rok i półtora”.
Oddziałowe nie zdają się tylko na informatorki. Norzin Łangmo opowiada o wprowadzeniu nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa. „Przestali nas wysyłać do pracy, bo mogłybyśmy ze sobą rozmawiać. W celach nie było jak. Założyli kamery. Tutrang mogła nas obserwować ze swojego biura”.
„Wśród 12 lokatorek celi były zawsze dwie, trzy informatorki – potwierdza Lobsang Czoezin. – Za donoszenie obniżano im wyroki. Po incydentach z 1998 roku byłyśmy pod ciągłym nadzorem. Pilnowali okien. Założyli w celach coś czarnego i przez to nas podglądali. To rejestruje wszystko, co się mówi i robi. Założyli to nad drzwiami w sierpniu 1998. Potem za dnia nikt już nie stał przy oknie, ale w nocy dalej wystawiali wartowników”.
Nowy reżim stanowił karę i zapobiegał przekazywaniu informacji. Władze robiły wszystko, by ukryć majowe protesty. Według jednego z pierwszych raportów, jakie dotarły do TIN (wszystko wskazuje na to, że napisano go w Drapczi w połowie maja), strażników zatrzymano w kompleksie więziennym i nie pozwolono im wracać do domów na noc. Nie wiadomo, jak długo obowiązywało to zarządzenie, ale blokada informacyjna oznaczała również opóźnienia w zwalnianiu więźniów. Lobsang Czoezin i Gjalcen Szerab miały wyjść na wolność 14 czerwca, ale zatrzymano je w Drapczi jeszcze dwa tygodnie. W czerwcu miało opuścić więzienie sześć innych więźniarek z rukhagu 3. Nie wiadomo, czy wstrzymano również te zwolnienia.
Cele pozostały zamknięte znacznie dłużej. Czoejing Kunsang została zwolniona w lutym 1999, ale o śmierci mniszek dowiedziała się dopiero za murami Drapczi. „Wypuszczali nas oddzielnie. Za bramą czekali krewni. Urzędnik powiedział, że po zwolnieniu nie możemy robić wielu rzeczy, ale przede wszystkim nie wolno nam powiedzieć słowa o więzieniu. Wyrok się skończył – mówił – ale nadal nie macie praw obywatelskich. Jeżeli będziecie gadać o tym, co działo się w więzieniu, damy wam dwa razy wyższe wyroki”.
Blokada informacyjna oznaczała również zawieszenie prawa do przyjmowania odwiedzin. Przepisy pozwalają więźniom na jedno widzenie w miesiącu – w Drapczi odbywają się one dwudziestego. Po majowych protestach więźniowie polityczni nie mogli przyjmować gości. W tym okresie wprowadzono dodatkowe procedury, ale wspominają o nich i raporty z lat 1996-97. Więźniów politycznych mogli odwiedzać tylko najbliżsi krewni, co oczywiście wykluczało mnichów i mniszki z macierzystych klasztorów. Dla osób, pochodzących z odległych regionów, oznaczało to koniec odwiedzin. Była więźniarka polityczna, która uciekła z Tybetu pod koniec 1998 roku, twierdzi, że na pierwsze widzenia zezwolono już lipcu 1998. Inne źródła mówią o ostatnich miesiącach 1998, a nawet lecie 1999. Wydaje się, że prawo do przyjmowania odwiedzin przywracano kolejno – blok po bloku, cela po celi. Potwierdza to relacja, która dotarła do TIN w grudniu 1998: „Po majowych incydentach więźniowie nie mieli prawa do odwiedzin. Trwało to do lipca. W lipcu pozwolono na przyjęcie odwiedzin 20-30 więźniom, ale inni nadal nie mogą”.
Odwiedziny u więźniów politycznych są krótkie i ściśle nadzorowane. „Przed wizytą dwukrotnie nas przeszukują – mówi Lobsang Czoezin, którą zwolniono w czerwcu 1998, a zatem opisuje procedury, obowiązujące przed majowymi protestami. – Mówią, że mamy 50 minut, ale czasu nie starcza nawet na wypicie herbaty. Po naszej stronie jest dwóch strażników i dwóch strażników po stronie krewnych”.
Czoejing Kunsang mówi, że okienko jest tak małe, żeby krewni nie widzieli dokładnie więźnia. „W więzieniu operowali mi wyrostek – wspomina. – Otwór w ścianie był tak mały, że ledwie mieściła się w nim filiżanka. Widzieli tylko nasze twarze. Na widzenie z rodzicami musiały mnie prowadzić dwie osoby. Ojciec nawet nie zauważył, że ktoś mnie podtrzymuje, bo widział tylko moją twarz”.
Jeszcze w czerwcu 1999 prawa do odwiedzin nie odzyskała Ngałang Sangdrol. O zwolnieniu ojca, sześćdziesięcioczteroletniego Namgjala Taszi, który wyszedł z Drapczi 14 czerwca po odbyciu ośmioletniego wyroku, dowiedziała się od koleżanki z celi, Czoejing Gjalcen, której powiedział o tym, podczas widzenia, krewny.

Niszczenie sentencji wyroków

Trudno o lepsze źródło informacji o więźniach tybetańskich niż władze Chińskiej Republiki Ludowej. Dokumenty prokuratury ludowej, ludowych sądów i biura reedukacji przez pracę dokładnie opisują popełnione przestępstwa, przyporządkowują im stosowne przepisy prawa karnego i podają karę.
Więźniowie otrzymują kopie dokumentów, a przede wszystkim sentencję wyroku, którą z reguły noszą przy sobie w więzieniu lub wysyłają krewnym. Stanowi ona „dowód” postawionych zarzutów, wysokości wyroku i kar dodatkowych, takich jak „pozbawienie praw politycznych”. Po odbyciu wyroku więźniowie otrzymują stosowne zaświadczenie, które często określa stopień ich „resocjalizacji”. Dokument ten okazują w BBP po powrocie do miejsca zameldowania.
TIN ma kopie dokumentów z prokuratury, sądów i biur reedukacji oraz świadectwa zwolnień ponad 130 więźniów politycznych z Tybetu, którzy trafili za kraty po 1987 roku. Większość z nich jest już na wolności. Pozwalają one na identyfikowanie więźniów, rzucają światło na ich działalność, stawiane im zarzuty i wymierzane wyroki. Informacje te są niezwykle przydatne, gdyż rządy różnych państw starają się prowadzić z Chinami „dialog na temat praw człowieka”. Przekazanie chińskim dygnitarzom kopii ich własnych dokumentów często „pomaga” im w zlokalizowaniu konkretnego więźnia i udzieleniu dalszych informacji o jego losie.
Kiedy zamknięto w celach więźniarki oddziału 3, zniszczono wiele ważnych dokumentów. Niszczenie konfiskowanych dokumentów mogło nie być głównym celem władz. Mniszki pozbawiano po prostu wszystkiego, co można by czytać lub zapisać.
„W 1998 roku zabrali z naszych cel wszystkie książki, listy i sentencje wyroków – wspominają Czoejing Gjalcen (rukhag stary) i Czoejing Kunsang (rukhag nowy). – Potem je spalili. Konfiskowali wszystko, nawet książki do gramatyki. Zabrali papier i ołówki. Teraz były to przedmioty zakazane. Podejrzewali, że kontaktowałyśmy się ze sobą podczas majowych protestów. [Sentencje wyroków] zabrali tym wszystkim, które je miały przy sobie. Dokładnie przeszukiwali wszystkie cele. Niektóre mniszki trzymały wyroki w poduszkach, ale je znaleźli. Kierowała nimi Pema Butri. Wszystko spalili w kuchni. To Pema Butri kazała je spalić. To musiało być w lipcu albo w sierpniu 1998”.
Dokumenty odbierano tylko latem 1998. „Wszystko wtedy zabrali”, wspomina jedna z więźniarek. Papier i ołówki konfiskowano w tym czasie również na oddziale 5, nie wiadomo jednak, czy i tam zniszczono sentencje wyroków.
„Wyrok był po tybetańsku. Pisali tam wyraźnie, co kto powiedział itd. (...) Zabrali nam je (...) i spalili. To bardzo ważne dokumenty, bardzo potrzebne. Zabierała je trung tutrang, główna tutrang rukhagu, Pema Butri. A na co wam one, powiedziała, i kazała spalić”.

Zwolnienie: kontrrewolucja, bezpieczeństwo państwa, prawa człowieka

Utraciwszy najważniejsze dokumenty, dotyczące wyroku i kary, byłe więźniarki wracały do domów tylko z „zaświadczeniami zwolnienia”. Ciekawe okazują się nawet te skrawki papieru. Lobsang Czoezin i Czoejing Gjalcen zostały zatrzymane 14 czerwca 1994. Sądzono je razem, w listopadzie, i skazano po dziesięciu dniach – Lobsang na cztery, a Czoejing na pięć lat więzienia. Pierwsza miała wyjść na wolność 14 czerwca 1998, ale jej zwolnienie opóźniono o dwa tygodnie. Na zaświadczeniu umieszczono datę późniejszą, ale nie wspomniano o przedłużeniu kary:

„Zaświadczenie zwolnienia
Nazwisko: Sezhen [Saldron], kobieta, wiek 22, okręg Linzhou [Lhundrup], Tybet
Ponieważ dopuściła się zbrodni kontrrewolucyjnej propagandy i podżegania, 28 listopada 1994 Przejściowy Sąd Ludowy Miasta Lhasa skazał ją na cztery lata więzienia i pozbawił na rok (od 29 czerwca 1998 do 28 czerwca 1999) praw politycznych.
Pieczęć Więzienia TRA
29 czerwca 1998”.

Czoejing Gjalcen (imię świeckie: Czime Jangczen) miała wyjść na wolność dokładnie rok później. Władze uznały chyba, że powinny być konsekwentne, bo i jej zwolnienie zostało opóźnione o dwa tygodnie. Na dokumencie widnieje właściwa data, również bez żadnych wyjaśnień:

„Zaświadczenie zwolnienia
Nazwisko: Qimi Yangjin [Czime Jangczen], kobieta, wiek 26, okręg Linzhou [Lhundrup], Tybet
Ponieważ dopuściła się zbrodni zagrażających bezpieczeństwu państwa, 28 listopada 1994 Przejściowy Sąd Ludowy Miasta Lhasa skazał ją na pięć lat więzienia i pozbawił na dwa lata (od 29 czerwca 1999 do 28 czerwca 2001) praw politycznych.
Ponieważ wyrok się skończył, zostaje zwolniona z więzienia, o czym świadczy ten dokument.
Pieczęć Więzienia TRA
29 czerwca 1999”.

Dokument pierwszej mniszki mówi o „zbrodniach kontrrewolucyjnej propagandy i podżegania”, a jej zwolnionej rok później koleżanki – „o zbrodniach, zagrażających bezpieczeństwu państwa”. Zaświadczenia Ngałang Lamdrol (imię świeckie: Pasang Lhamo) i Czoejing Kunsang (imię świeckie: Cełang Drolma), zwolnionych w 1999 roku, mówią również o „zagrażaniu bezpieczeństwu państwa”. „Kontrrewolucja” pojawia się wyłącznie w dokumentach z połowy 1998 roku. W październiku 1997 – czyli jeszcze przed zwolnieniem Lobsang Czoezin – znowelizowano chiński kodeks karny: „kontrrewolucję” zastąpiono „zagrażaniem bezpieczeństwu państwa”. Lhaskie więzienia mogły zmienić nomenklaturę dopiero w 1999 roku.
„Kontrrewolucja”, jako główne zagrożenie dla rządów partii, jest starsza od kodeksu karnego. Wszystkie konstytucje ChRL – z 1954, 1975, 1978 i 1982 roku – mówiły, że państwo będzie zwalczać i karać kontrrewolucję. (Nową terminologię wprowadzono dopiero w marcu 1999.) Artykuł 28, który stanowił: „Państwo utrzymuje porządek publiczny i tłumi wszelkie wywrotowe oraz inne kontrrewolucyjne działania; karze za czyny, zagrażające bezpieczeństwu publicznemu i zakłócające gospodarkę socjalistyczną, a także inne przestępstwa kryminalne; oraz karze i reformuje przestępców”, uzyskał nowe brzmienie: „Państwo utrzymuje porządek publiczny i tłumi wszelkie wywrotowe oraz inne działania przestępcze, zagrażające bezpieczeństwu państwa; karze za czyny, zagrażające bezpieczeństwu publicznemu i zakłócające gospodarkę socjalistyczną, a także inne przestępstwa kryminalne; oraz karze i reformuje przestępców”.
Ci, którzy krytykowali Chiny za gwałcenie praw obywatelski, politycznych i socjalnych, uważali, że nowelizacja kodeksu karnego ma charakter kosmetyczny i nie wprowadza „prawdziwych rządów prawa”. Do kodeksu wprowadzono po prostu nowoczesny język, bardziej przystający do standardów państw, w których od dawna rządzi prawo.
W samych Chinach oznaczało to tylko prostą zamianę słów. Owe „zmiany” doskonale ilustrują zaświadczenia Lobsang Czoezin i Czoejing Gjalcen.
Dokumenty, wydawane przez sądy i biura reedukacji przez pracę, określają też kary, jakie czekają skazanych po wyjściu na wolność. „Pozbawienie praw politycznych” rozpoczyna się po opuszczeniu więzienia i stanowi ważną część kary. Takie represje – trwające najczęściej od roku do pięciu lat, wedle zasady: trzy lata więzienia, rok pozbawienia praw politycznych – skłoniły do ucieczki z Tybetu wielu byłych więźniów politycznych.
Artykuł 52 kodeksu karnego z 1979 roku stanowi: „Element kontrrewolucyjny zostanie dodatkowo skazany na pozbawienie praw politycznych. Jeśli to konieczne, element kryminalny, który poważnie zakłócił porządek społeczny, może zostać dodatkowo skazany na pozbawienie praw politycznych”. Artykuł 35 znowelizowanego kodeksu karnego brzmi dokładnie tak samo, tyle że wyznacza okres: „od roku do pięciu lat”.
Jedna z mniszek z Szar Bumpa tak definiuje „pozbawienie praw politycznych”: „Raz, nie możesz głosować, dwa, nie możesz odwiedzać swojego klasztoru, trzy, nie możesz odprawiać rytuałów w innych klasztorach i świątyniach, cztery, nie wolno ci być tam, gdzie gromadzą się ludzie, pięć, nie wolno ci odwiedzać prywatnych domów i recytować w nich modlitw”.
W punkcie czwartym, dotyczącym „miejsc zgromadzeń” używa słowa szan, które może również oznaczać klasztor. W każdym razie, władze odbierają byłym więźniom prawo do gromadzenia się i zrzeszania. Więźniowie dowiadują się o tych zasadach od urzędników lub policjantów, którzy zwalniają ich z więzień. Wyliczone tu zakazy obowiązują duchownych i różnią się od formalnego języka dokumentów, którymi posługują się grupy ds. edukacji patriotycznej, odwiedzające klasztory TRA od 1996 roku.
 

PODSUMOWANIE

Statystyczna więźniarka rukhagu 3 ma obecnie trzydzieści lat, a jej wyrok opiewa na osiem lat i jedenaście miesięcy. Czternaście – średnia wieku: trzydzieści trzy lata – przebywa w „rukhagu starym”, a osiemnaście – średnia wieku: dwadzieścia siedem lat – w „rukhagu nowym”. Jedenastu skazanym z rukhagu starego podwyższono wyroki; przeciętny opiewa na jedenaście lat i siedem miesięcy. W rukhagu nowym podniesieniem wyroków ukarano trzy mniszki; średni wyrok wynosi tu teraz sześć lat i dziesięć miesięcy. Na początku 1989 roku średni wyrok w rukhagu 3 opiewał na pięć lat i cztery miesiące.
Po szczytowych latach 1995-1996 liczba więźniarek politycznych w Drapczi spadła do najniższego poziomu od 1992 roku. Żadne doniesienia – poza, ma się rozumieć, oficjalną i półoficjalną propagandą chińską – nie wskazują, by Tybetańczycy zmienili poglądy na temat Chin Ludowych i ich polityki. Z napływających do TIN raportów wynika tylko, że coraz bardziej boją się otwarcie krytykować Chiny, gdyż jest to surowo karane, a sposób wymierzania owych kar ma niewiele wspólnego z prawem. Tybetańczycy zdają sobie sprawę, że na arenie międzynarodowej prawa człowieka przegrywają z ambicjami gospodarczymi i że Pekin zostawił światu prosty wybór: dostęp do naszego rynku albo „mieszanie się w wewnętrzne sprawy Chin”.
Z danych TIN nie wynika, by nowelizacja kodeksu postępowania karnego, który zakazuje obecnie wymuszania zeznań, poprawiła los tybetańskich więźniów politycznych. Opisywane w tym raporcie tortury zadawano również po maju 1998, kiedy to zaczął obowiązywać nowy kodeks. Chiny nie wprowadziły jeszcze przepisów, zakazujących stosowania tortur – poza wspomnianym wymuszaniem zeznań.
Nie podjęto żadnych kroków wobec funkcjonariuszy, maltretujących więźniów politycznych, a przynajmniej nic na ten temat nie wiadomo. Chińscy dygnitarze i eksperci nie okazują zbyt wielkiego zainteresowania problemem tortur w instytucjach penitencjarnych i regularnie zaprzeczają wszystkim raportom, dotyczącym tybetańskich więźniów politycznych. Po opublikowaniu przez TIN „Wrogich elementów” w marcu 1999, rzecznik chińskiego MSZ nazwał raport „stekiem kłamstw” i powiedział: „Chińskie więzienia zarządzane są w sposób cywilizowany. Treść tego raportu stanowią same wymysły”. W kwietniu 2000 Lobsang Gelek, były strażnik z Drapczi, a obecnie kierownik biura administracji więziennej TRA, oświadczył: „Zapewniamy więźniom podstawowe prawa. Służy temu wielopoziomowy nadzór prawny. W ostatnich latach nie odnotowano żadnych przypadków naruszania praw więźniów”.
Z czasem – i coraz bardziej szczegółowymi raportami różnych organizacji – władze ChRL zmieniały oficjalne stanowisko wobec protestów z maja 1998. Początkowo stanowczo im zaprzeczały. 5 maja 2000 delegacja ChRL na sesję oenzetowskiego Komitetu przeciwko Torturom wydała oświadczenie, w którym potwierdziła, że doszło do demonstracji i podniesienia wyroków, zaprzeczając przy tym jakimkolwiek ofiarom śmiertelnym „tłumienia” tych wystąpień. Pekin ostrożnie ważył słowa. TIN otrzymał wiele doniesień o biciu i ranach postrzałowych, które okazały się śmiertelne, niemniej nic nie wskazywało na to, by któraś z ofiar straciła życie „w chwili” tłumienia protestu.
„Na początku maja 1998, kiedy w więzieniu odbywała się ceremonia wciągania narodowej flagi, stanowiąca część programu edukacji patriotycznej, garstka przestępców posunęła się do wznoszenia skandalicznych okrzyków separatystycznych, oraz do znieważania i atakowania oficerów policji więziennej. Niszczono również mienie, poważnie zakłócając regulaminowy porządek. Policja więzienna, zgodnie z prawem, położyła temu kres. W trakcie odzyskiwania kontroli nad sytuacją nie było żadnych zgonów, spowodowanych biciem. Ponieważ czyny niektórych przestępców stanowiły pogwałcenie regulaminu więziennego oraz nosiły znamiona podżegania do podzielenia Państwa, winnym wymierzono, zgodnie z prawem, dodatkowe wyroki”.
Ponad osiemdziesiąt procent więźniarek politycznych, które przewinęły się przez rukhag 3, powróciło do rodzinnych domów po zakończeniu wyroków. Przed opuszczeniem Drapczi ostrzegano je, że za mówienie na temat więziennych doświadczeń spotkają je nowe kary. Byłe więźniarki rozmawiają jednak z tymi, którym ufają – krewnymi, bliskimi przyjaciółkami, nauczycielami duchowymi. Dziś wszyscy Tybetańczycy wiedzą już, że wyrok w Drapczi może mieć tragiczne konsekwencje, które nie mają nic wspólnego z prawem. Bezprawne, nielegalne kary, takie jak bicie, tortury czy „ćwiczenia”, wymierzane wszystkim więźniom politycznym, stanowią najlepszą chyba przestrogę przed podejmowaniem działalności politycznej. Pod tym względem władze Drapczi biją na głowę wszystkie zgromadzenia ludowe i sądy razem wzięte.


[powrót]