Kalon T. C. Tethong

Minister Informacji i Stosunków Zagranicznych Tybetańskiego Rządu Emigracyjnego
Spotkanie europejskich parlamentarzystów w sprawie Tybetu,
Bruksela, 29 marca 2000


W Chinach toczy się obecnie zażarta debata polityczna na temat tempa rozwoju gospodarczego i reform społecznych. Wiele wskazuje na to, że górę biorą w niej przeciwnicy zmian. Polityka Chin wobec Tybetu stała się, niestety, zakładnikiem owej debaty i ofiarą przeciwników reform.
Sytuacja ta oraz narastające od kilku lat poważne problemy [wewnętrzne] sprawiają, że chińscy przywódcy zachowują się tak, jak gdyby w ogóle nie zamierzali rozwiązywać problemu Tybetu. Kampanie, których celem jest dławienie resztek fundamentalnych praw, jakie pozostały narodowi tybetańskiemu, nabierają nowego impetu. Choć prezydent Chin i jego towarzysze powtarzają, że „drzwi do dialogu chińsko-tybetańskiego pozostaną otwarte”, o ile Jego Świątobliwość Dalajlama przyjmie warunki wstępne postawione przez prezydenta Jiang Zemina po spotkaniu na szczycie z prezydentem Clintonem w czerwcu 1998 roku, Pekin nie dał żadnego sygnału do podjęcia takich rozmów. Co więcej, z decyzji politycznych oraz rozmaitych dyrektyw wynika, że chińscy przywódcy zamierzają kontynuować politykę jeszcze bardziej konsekwentnej i systematycznej opresji, mimo wszelkich bilateralnych, unilateralnych i multilateralnych inicjatyw Zachodu i państw rozwiniętych.
Wskazuje to wyraźnie, że Chiny nie są gotowe do wywiązywania się ze zobowiązań spoczywających na stałym członku Rady Bezpieczeństwa ONZ; nie zależy im też na pozycji szanowanego mocarstwa na arenie międzynarodowej. Naszym zdaniem Stany Zjednoczone, państwa Unii Europejskiej i inne kraje, które obrały strategię politycznego i gospodarczego zaangażowania, nie uzyskały od Chin żadnej satysfakcjonującej reakcji na swoje dobre intencje.
W jaki sposób doszło do zasadniczej zmiany stanowiska Chin w sprawie Tybetu?  Podczas szczytu chińsko-amerykańskiego, na wspólnej konferencji prasowej, prezydent Jiang Zemin jowialnie poinformował prezydenta Clintona, że Chiny otworzyły liczne kanały komunikacji z Jego Świątobliwością Dalajlamą. Jiang dodał, że jeśli Dalajlama zgodzi się na postawione przez Chiny warunki wstępne, gotów jest na nowo podjąć negocjacje.
Musimy o tym pamiętać, analizując coraz twardsze stanowisko Chin wobec Tybetu i Jego Świątobliwości Dalajlamy. Z drugiej bowiem strony, kiedy przed kilku laty Zachód zamienił kij krytyki za naruszanie praw człowieka na marchewkę zysków z wymiany handlowej, Chiny natychmiast usztywniły stanowisko w sprawie Tybetu. Nawet niepoprawni optymiści muszą przyznać, że polityka dwustronnego dialogu z Chinami na temat praw człowieka przyniosła opłakane skutki. Początkowo można się było doszukiwać powodów do ostrożnego optymizmu – podczas pierwszej wizyty Mary Robinson, Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, Chiny podpisały Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych.
Niemniej kiedy tylko zachodni przywódcy wracali do domów, Chiny, nie obawiające się już krytyki na forum Komisji Praw Człowieka ONZ i spokojne o swoje interesy gospodarcze, wracały do tego, co potrafią najlepiej – do zamykania dysydentów w więzieniach i potęgowania represji w Tybecie.
Innym czynnikiem zaprzątającym uwagę Chińczyków jest przeobrażenie instytucji Dalajlamy, który staje się już nie azjatyckim, lecz światowym przywódcą religijnym. W 1979 roku Jego Świątobliwość Dalajlama cieszył się oczywiście szacunkiem, niemniej mało kto słyszał o nim poza granicami Azji. Chińscy przywódcy sądzili więc, że będą mogli nim kierować. W 1979 roku Deng Xiaoping nawiązał pierwszy kontakt z Dalajlamą i poinformował wysłannika Jego Świątobliwości, że jest gotów rozmawiać o wszystkim poza niepodległością Tybetu. Chińczykom szło jednak przede wszystkim o nakłonienie Dalajlamy do powrotu.
Teraz Pekin nie chce słyszeć o wizycie tybetańskiego przywódcy nawet w Chinach.
Sądzimy, że ta nowa postawa chińskich przywódców wiąże się z rosnącym prestiżem instytucji Dalajlamy. Jego Świątobliwość jest dziś ważną postacią na arenie międzynarodowej i duchowym nauczycielem rosnącej rzeszy ludzi na całym świecie – również na Tajwanie i w Chinach. Wywołuje to szczególną irytację Komunistycznej Partii Chin, która stopniowo traci autorytet w chińskim społeczeństwie, zwracającym się coraz częściej ku tradycyjnym wierzeniom religijnym. W grudniu 1998 roku najwyżsi chińscy dostojnicy stwierdzili, że pojawienie się Jego Świątobliwości już tylko w Chinach, postawiłoby Pekin w bardzo trudnej sytuacji. „Tybetańczycy i Mongołowie oszaleją”, orzekli. Ich zdaniem wizyta Dalajlamy mogłaby również uaktywnić działaczy na rzecz demokracji. Uznali, że będzie destabilizująca, niezależnie od tego, jak Chiny uporają się z ewentualnymi niepokojami.
Niedawno dotarł do nas z Tybetu dokument wewnętrzny, który przedrukowały później pisma emigracyjne. Cytuje się w nim wysokiego chińskiego przywódcę, który mówi, że negocjacje z Dalajlamą nie są potrzebne. „Powrót Dalajlamy do Chin niósłby ze sobą wielkie ryzyko destabilizacji. Nie bylibyśmy w stanie kontrolować Tybetu. Dalajlama jest już stary. Zostało mu co najwyżej dwadzieścia lat. Kiedy umrze, problem Tybetu rozwiąże się raz na zawsze. Musimy więc zręcznie zapobiegać jego powrotowi”.
To tylko kilka powodów, które sprawiły, że Chiny zdecydowały się na zaostrzenie stanowiska w sprawie Tybetu i Jego Świątobliwości Dalajlamy.
Chińscy przywódcy uważają, że rozwiążą problem Tybetu na własnych warunkach, z pominięciem Jego Świątobliwości Dalajlamy. Próbują to robić, pompując pieniądze w Płaskowyż Tybetański i przeznaczając ogromne kwoty na nowe projekty budowlane, które przynoszą pożytek wyłącznie Chińczykom, a nie ludności tybetańskiej.
Sztuczna koniunktura na „dachu świata” ma przyciągnąć do Tybetu nową falę chińskich osadników. Chiny sądzą, że zapewnią Pekinowi panowanie nad Tybetem, topiąc Tybetańczyków w morzu Chińczyków.
To bardzo niebezpieczne złudzenia. Szukając rozwiązania sprawy Tybetu ponad głową Dalajlamy, władze chińskie rozbudzą tylko bardziej agresywny nacjonalizm. Wystarczy spojrzeć na historię konfliktu między Tybetem a Chinami, by przekonać się, że bez Dalajlamy problem Tybetu będzie prześladować Chiny w sposób nieobliczalny. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, z jakimi skutkami.
Z drugiej strony, jeśli Tybetańczycy w Tybecie będą nadal marginalizowani, wysiedlani i wywłaszczani, prędzej czy później wezmą sprawy w swoje ręce. Może to mieć opłakane skutki tak dla Chin, jak i dla polityki niestosowania przemocy i cierpliwości, którą uprawia Jego Świątobliwość Dalajlama.
Z tych właśnie powodów Chiny powinny i muszą podjąć na nowo negocjacje z Jego Świątobliwością Dalajlamą. Jest on jedynym Tybetańczykiem, który może liczyć na to, że większość naszego narodu podzieli jego poglądy. Rozwiązanie, które Dalajlama proponuje chińskim przywódcom, mieści się w formule „jednego kraju, dwóch systemów”, stosowanej dziś w Hongkongu i Makau. Jego Świątobliwość powtarza, że nie zabiega o niepodległość, ale o prawdziwą autonomię w granicach Chińskiej Republiki Ludowej. Za jego słowami stoi siła moralnej władzy, jaką sprawuje nad narodem tybetańskim.
Dlatego też jesteśmy zdania, że Chiny odniosłyby wiele korzyści, traktując Jego Świątobliwość Dalajlamę uczciwie i z szacunkiem. Przede wszystkim Dalajlama jest jedynym przywódcą, który całkowicie panuje nad narodem tybetańskim. Po jego śmierci, nawet gdyby Chiny chciały szukać rozwiązania pokojowego, długo nie znajdą przywódcy, który reprezentowałby interesy całego narodu i cieszył się szacunkiem wszystkich Tybetańczyków. Trwałe będzie tylko rozwiązanie, które Chiny wypracują z Jego Świątobliwością Dalajlamą, uwzględniając słuszne aspiracje Tybetańczyków.
Jeżeli Chiny znajdą uczciwe, honorowe rozwiązanie sprawy Tybetu, zjednają sobie – co bezustannie powtarzają niezliczeni komentatorzy – zaufanie i wiarę mieszkańców tak odmiennych regionów, jak Tajwan i Xinjiang. Prędzej czy później rząd Chin będzie się musiał zmierzyć z tymi dwoma problemami. Uczciwe rozwiązanie kwestii Tybetu otworzy drogę do równie twórczych ustaleń w sprawie Tajwanu i muzułmanów z Xinjiangu. Nic nie przyczyni się bardziej do ustabilizowania Chin i zapewnienia im stałego rozwoju gospodarczego.
A przecież Chiny to potrafią i mają w tym doświadczenie. Z ogromną zręcznością wprowadziły Hongkong i Makau w, jak mówią, „objęcia macierzy”, zapewniając tym dawnych koloniom wolność potrzebną do dalszego rozwoju i dostatku.
Jeżeli Chiny wykażą się taktem i wyobraźnią [przy rozwiązywaniu pozostałych problemów], zjednają sobie ogromny szacunek społeczności międzynarodowej i ułatwią sobie dalszą integrację z gospodarką globalną. Skorzystają na tym Chińczycy i ich stabilizujący się kraj.
Aby tego dokonać, Chiny muszą zobaczyć w Jego Świątobliwości Dalajlamie najlepszy klucz do rozwiązania sprawy Tybetu, a nie najgorszą zmorę. Najlepszą rzeczą, jaką mogą zrobić dla siebie Chiny, jest przekroczenie głęboko zakorzenionej podejrzliwości, uszanowanie odmienności Tybetańczyków oraz stworzenie atmosfery, która pozwoli na zachowanie i rozwijanie tożsamości i kultury narodu tybetańskiego. Jeżeli Pekin tego dokona, zyska podziw całego świata i położy fundamenty prawdziwie stabilnych, dostatnich Chin.
Chiny marzą o odzyskaniu dawnej świetności. Jeżeli mają być znów wielkie, muszą zrozumieć, że wymaga to od nich stworzenia kraju, w którym nie-Chińczycy odnajdą własną tożsamość. I głos – w demokratycznej przestrzeni rządów prawa.
Na koniec chciałbym powiedzieć, że ucieczki XVII Karmapy oraz Agji Rinpocze są najlepszymi świadectwami pogarszani się sytuacji w dziedzinie praw człowieka i gwałcenia swobód religijnych w Tybecie. Agja Rinpocze uciekł z Tybetu w 1998 roku i przebywa obecnie w Stanach Zjednoczonych. 15 marca 2000 roku zeznawał przed amerykańską Komisją ds. Wolności Religii na Świecie. Jest opatem klasztoru Kumbum, jednego z najważniejszych klasztorów w Tybecie. Piastował też wiele ważnych stanowisk w chińskich strukturach władzy – był między innymi członkiem komitetu Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej, wiceprzewodniczącym Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej Qinghai, wiceprzewodniczącym Ogólnochińskiego Stowarzyszenia Buddyjskiego, przewodniczącym Stowarzyszenia Buddyjskiego Qinghai, wiceprzewodniczącym Ogólnochińskiej Ligi Młodzieży, przewodniczącym Ligi Młodzieży Qinghai.
Ponieważ był tak ważną postacią dla chińskich władz, pozwolę sobie zacytować fragment jego zeznania, w którym przedstawił prawdziwy obraz sytuacji religii i systemu prawnego w Tybecie:
„Chciałbym tu zwrócić uwagę na bardzo ważny element polityki religijnej Chin. Chińska konstytucja stanowi, że wszyscy mają prawo wyboru religii. Inne zapisy konstytucji rozwijają szczegółowe ustawy, mające gwarantować prawa konstytucyjne, nie ma jednak żadnych przepisów, które chroniłyby tak zwaną wolność religii, którą zapisano w konstytucji. Brak ustawy sprawia, że politycy mogą narzucać to, co chcą, a gdy gwałcą swobody religijne, nie ma żadnej drogi odwoławczej. W ten sposób przywódcy polityczni stają się „lisami strzegącymi kurnika” wolności religii. Pewne praktyki religijne są to legalne, to znów, po zmianie linii politycznej, nielegalne i karane. Nie ma żadnej możliwości odwołania się od takich decyzji. Ten klimat niepewności był jednym z czynników, które zmusiły mnie do opuszczenia mojego kraju. Chciałbym, żeby Chiny, zgodnie z konstytucją, przyjęły ustawę w sprawie religii”.


[powrót]