Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Drobna uprzejmość

Więzień polityczny spotyka chińskiego urzędnika

***

Do więzienia trafiłem w 1988 roku, większą część kary odbywałem w lhaskim Drapczi. Oczywiście, byłem bity i torturowany. Kiedy więc pewnego ranka – mniej więcej po dwóch latach odsiadki – wywołano mnie z celi, nie spodziewałem się niczego innego. Po prostu się bałem. Zostałem zaprowadzony do biura wysokiego urzędnika chińskiego z komendantury, który kazał mi usiąść, podsuwając krzesło. Już to było zupełnie niezwykłe; pomyślałem, że sprawa musi być poważna. Zaproponował filiżankę herbaty i papierosa. Powiedział, żebym się nie niepokoił, bo chce tylko porozmawiać, i zapewnił, że nie będzie żadnych konsekwencji. Nigdy wcześniej oficer nie poczęstował mnie herbatą ani papierosem. Od tego drobnego gestu zakręciło mi się w głowie. Zupełnie straciłem czujność.

Uprzejmość może być równie skuteczną – jeśli nie lepszą – metodą uzyskiwania informacji jak przemoc. Chińczycy to rozumieją. Jednak w tym przypadku urzędnik mówił prawdę: nie poniosłem żadnej kary. On chciał się dowiedzieć czegoś znacznie głębszego – czegoś, o co nie pyta się na normalnym przesłuchaniu: dlaczego ryzykowałem życiem, podejmując pokojowy protest, i co sądziłem o tym teraz? Czy żałuję? Czy nadal uważam, że warto zabiegać o niepodległość Tybetu? Odnosiłem wrażenie, że naprawdę chce to zrozumieć.

Powiedziałem mu, że mimo koszmaru, jaki przeszedłem w więzieniu, i otarcia się o śmierć, nie zmieniłem poglądów. Nie zmienili ich również inni więźniowie. Nawet zabicie nas nie rozwiąże problemu Tybetu, ponieważ kultura Tybetańczyków nie ma nic wspólnego z kulturą chińską. Jesteśmy najgłębiej przeświadczeni, że Tybet powinien być niepodległy. Powiedziałem mu też, że system edukacji politycznej w więzieniu jest absurdalny – podawano nam odpowiedzi na konkretne pytania, które następnie zadawano, żebyśmy mogli wyrecytować odpowiedni frazes. Uważałem to za kompletną głupotę i podzieliłem się z nim moją opinią. Roześmiał się. Być może zgadzał się ze mną. Dodałem, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nawet najwyżsi urzędnicy, tacy jak on, nie mogą tego zmienić, ponieważ dyrektywy płyną z Pekinu. Zgodził się ze mną. Rozmawialiśmy jakieś dwie godziny i czułem się naprawdę szczęśliwy. Po raz pierwszy funkcjonariusz służby więziennej mówił do mnie jak do człowieka. Ci, którzy cię torturują, zwyczajnie nie chcą wiedzieć takich rzeczy. Miałem rzadką sposobność – mogłem się wypowiedzieć. Oczywiście, nie oszukuję się i doskonale wiem, że po prostu zbierał informacje o tybetańskich więźniach. Odniosłem jednak wrażenie, że przy tym rzeczywiście chciał zrozumieć, dlaczego jesteśmy gotowi ryzykować tak wiele, żeby wykrzyknąć „Wolny Tybet” czy „Niech żyje Dalajlama”. Szukał ducha, który dawał nam siły. Cieszę się, że wspomnienia tortur i przesłuchań w Drapczi nie są już we mnie tak żywe, lecz tę rozmowę zapamiętałem wyjątkowo dobrze. Uznałem ją za ważne spotkanie dwóch sposobów myślenia.

  Autor – uchodźca, były mnich, który chce pozostać anonimowy – spędził w więzieniu ponad pięć lat za udział w protestach politycznych. Na wolność wyszedł w połowie lat dziewięćdziesiątych. International Campaign for Tibet, Incomparable Warriors: Non-violent Resistance in Contemporary Tibet, 2005.

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)