Zamiast nadziei i błogosławieństw

Przejmując kontrolę nad Chinami, komunistyczne władze obwieściły, że następnym celem zwycięskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej jest „oswobodzenie” Tybetu z „jarzma imperializmu”, i wezwały go do powrotu na łono „macierzy”. Dla Pekinu problem Dachu Świata był ściśle związany z uwiarygodnieniem nowego reżimu i wizją państwa chińskiego oraz jego statusu na arenie międzynarodowej. Determinacja przewodniczącego Mao Zedonga i gjamar, „czerwonych Chińczyków”, w kluczowej dla Republiki Ludowej kwestii, jak najgorzej wróżyła Tybetowi – wedle starych kronik „sercu kontynentu i źródłu wszystkich rzek”, które w owym czasie, w części centralnej i zachodniej, spełniało wszelkie kryteria państwowości: posiadało terytorium, naród oraz kaszag, czyli całkowicie niezależny rząd, sprawujący na owych ziemiach (nieuznawanych za prowincję Chin przez żadną dynastię) władzę wewnętrzną i utrzymujący stosunki z innymi krajami. (Choć rządowy agitprop chce inaczej, profesor Ge Jianxiong, jeden z najwybitniejszych współczesnych chińskich historyków, autor wielu podręczników szkolnych, stwierdza krótko, że utrzymywanie, iż „Tybet był zawsze częścią Chin, jest kpiną z historii”.)

Zagrożenie zewnętrzne przyszło w bardzo złym momencie. Najwyższy przywódca polityczny i duchowy, XIV Dalajlama, Kundun, „Obecność”, inkarnacja Czenrezika – Bodhisattwy Współczucia i bóstwa opiekuńczego Tybetu – był czternastoletnim chłopcem i nie sprawował jeszcze władzy wykonawczej, która należała do regenta. Okresy przejściowe między śmiercią dalajlamy a odnalezieniem, intronizowaniem i przekazaniem pełni władzy jego kolejnemu wcieleniu zawsze oznaczały trudności i problemy. W tym akurat czasie rządzące elity – kudragowie, niespełna dwieście arystokratycznych rodów z U-Cangu, i największe instytucje monastyczne z densasum, „trzema siedzibami” na czele – były wciąż zbyt głęboko podzielone po próbie zamachu stanu i krótkiej wojnie domowej w Lhasie, by wypracować spójną, skuteczną strategię walki z „czerwonym zagrożeniem”, przed którym, pomny losu Mongolii, przestrzegał w swoim politycznym testamencie Wielki XIII Dalajlama: „Może się zdarzyć, iż tu, w Tybecie, religia i władza zostaną zaatakowane z zewnątrz i od wewnątrz. Jeśli nie będziemy strzec naszego kraju, to Ojciec i Syn, Dalajlama i Panczenlama, oraz wszyscy Czcigodni, którzy stoją na straży Wiary, znikną i przestaną być znani nawet z imienia. Zniszczone zostaną klasztory, a mnisi wypędzeni. Prawo przestanie być prawem. Ziemie i majątki dostojników zostaną skonfiskowane, zaś oni sami będą zmuszeni do służenia swoim wrogom. Jeśli tego nie uczynią, będą się błąkać po kraju niczym żebracy. Wszystkie istoty pogrążą się w otchłani rozpaczy i paraliżującego strachu. Dnie i noce będą wlec się powoli, pełne cierpienia”.

Niezdolna do szerszego otwarcia kraju na świat i przeprowadzenia niezbędnych reform – skutecznie blokowanych przez kler, który widział w nich zagrożenie dla swej hegemonii – Lhasa odpowiedziała na groźby komunistów ponownym wydaleniem (pierwsze miało miejsce po upadku dynastii Qing w 1912 roku; Republice, obok Wielkiej Brytanii, a potem, na zasadzie dziedziczenia, Indii, zezwolono na założenie misji w stolicy Tybetu w drugiej połowie lat trzydziestych) wszystkich Chińczyków i kojarzonych z nimi Tybetańczyków, odbierając jedyny punkt odniesienia całkowicie bezpodstawnym pretensjom Pekinu do sprawowania choćby symbolicznej kontroli nad Dachem Świata. Kiedy w 1949 roku na niebie pojawiła się kometa, kaszag przypomniał sobie, że podobne zjawisko zwiastowało inwazję armii generała Zhao Erfenga w 1910 roku, i polecił odprawić stosowne rytuały buddyjskie, które miały zażegnać niebezpieczeństwo.

W miesiąc po proklamowaniu Chińskiej Republiki Ludowej 1 października 1949 roku, congdu (bardziej konsultacyjne niż legislacyjne tybetańskie zgromadzenie narodowe) podjęło bardziej przyziemne środki zaradcze: oficjalnie powiadomiono Pekin, że Tybet jest niepodległym krajem, zreformowano kaszag, zarządzono monitorowanie zagranicznych stacji radiowych, otwarto radiostację w Lhasie, zaczęto intensywnie zabiegać o pomoc zagraniczną i miejsce w ONZ oraz zwiększono nakłady na armię, której modernizacji i rozbudowy domagał się bez większych skutków XIII Dalajlama. Wkrótce okazało się jednak, że ani Wielka Brytania, ani Indie nie chcą dostarczać Tybetowi nowoczesnego uzbrojenia i wystarczającej ilości amunicji, a „wolny świat” nie zamierza umierać za Lhasę i nie widzi dla niej miejsca – za sprawą oczywistego weta Sowietów i chińskich nacjonalistów – w gronie Narodów Zjednoczonych. Amerykanie umyli ręce, uznając Tybet za problem Brytyjczyków, ci zaś scedowali tę odpowiedzialność na Indie, które nie chciały antagonizować Chin i opowiadały się za całkowitą biernością, uważając, że jakiekolwiek działania mogą sprowokować zbrojny najazd jiefangjun, AL-W na Tybet. Co więcej, Lhasa, zupełnie bezsensownie, zdążyła zrazić do siebie niepodległe Indie w 1947 roku, apelując do Delhi o „zwrot tybetańskich ziem” przyłączonych do Imperium Brytyjskiego. Stany Zjednoczone dawały co prawda do zrozumienia wysłannikom kaszagu, że w razie militarnej agresji udzielą Tybetańczykom pomocy i zachęcały ich do jednoznacznego przejścia do obozu antykomunistycznego, rząd nie chciał jednak wykonywać takiego kroku, licząc ciągle, że uda się wypracować kompromisowe rozwiązanie metodami dyplomatycznymi. Posiadający tybetańskie paszporty negocjatorzy, którzy mieli prowadzić rozmowy z chińskim rządem i uzyskać gwarancje niepodległości Tybetu oraz władzy Dalajlamy, utknęli jednak na osiem miesięcy w Indiach, gdzie, nie chcąc rokować na terenie ChRL, bezskutecznie oczekiwali na hongkońskie wizy.

Nadzieje Lhasy okazały się płonne: 7 października 1950 roku, gdy uwagę świata całkowicie pochłaniał kryzys koreański, żołnierze 1 i 2 armii polowej generałów Peng Dehuaia i Liu Bochenga z Południowo-Zachodniego Regionu Wojskowego przekroczyli rzekę Driczu (Jangcy) i ruszyli na Czamdo (chiń. Changdu), błyskawicznie okrążając i rozbijając siły tybetańskie, nieudolnie dowodzone przez młodego gubernatora Khamu, szape Ngabo Ngałanga Dzigme. Plan inwazji przytłaczającymi, czterdziestotysięcznymi siłami przygotowywał między innymi Deng Xiaoping, komisarz polityczny Regionu. Ngabo, do którego informacje o ataku dotarły z czterodniowym opóźnieniem, drogą radiową apelował o instrukcje kaszagu, nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. 15 października jego adiutant usłyszał, że nie można niepokoić ministrów, ponieważ są na pikniku. „Srać na piknik!”, brzmiało ponoć ostatnie zdanie, jakie wymieniono między Czamdo a Lhasą. Wkrótce potem gubernator i jego ludzie uciekli z miasta, a 19 października poddali się Chińczykom, którzy zwolnili wszystkich jeńców z pogadanką o socjalizmie i „jedności macierzy” oraz pieniędzmi na drogę. Według chińskiego dowództwa, w czasie inwazji stoczono dwadzieścia jeden „większych i mniejszych” potyczek, „likwidując (chiń. xiaomie; czytaj: unieszkodliwiając) 5.738 żołnierzy wroga”, w tym zabijając i raniąc stu osiemdziesięciu.

Pokazawszy Lhasie siłę, determinację, ale i „miłosierdzie” swoich wojsk, Pekin kazał zatrzymać marsz na stolicę i ponownie wezwał kaszag do podjęcia rozmów o „pokojowym wyzwoleniu”. Po konsultacjach z wyroczniami państwowymi, uciekając przed odpowiedzialnością za podejmowanie decyzji, rząd Tybetu uznał, że jedynym wyjściem jest powierzenie pełni władzy politycznej – na dwa lata przed osiągnięciem pełnoletności – ledwie szesnastoletniemu Dalajlamie, który w grudniu po raz pierwszy potajemnie opuścił Lhasę i schronił się w Dromo (chiń. Yadong) na granicy z protektoratem Indii, Sikkimem, upoważniając Ngabo, wobec braku reakcji na inwazję ze strony społeczności międzynarodowej, do prowadzenia negocjacji z Chińczykami.

Wysłannicy, którzy nie mieli pełnomocnictw do podejmowania żadnych decyzji bez konsultacji z Dalajlamą i kaszagiem, wyruszyli do Pekinu pod koniec marca 1951 roku. Po jałowych, głównie semantycznych dyskusjach, szantażowani szturmem AL-W na Lhasę, 23 maja podpisali przygotowaną przez Departament Pracy Frontu Jedności siedemnastopunktową „Ugodę między centralnym rządem ludowym a rządem lokalnym” w sprawie „pokojowego wyzwolenia Tybetu” (chiń. xizang heping jiefang). O zawarciu pełnego oczywistych sprzeczności traktatu, który z jednej strony nie wspominał słowem o socjalizmie ani komunizmie oraz gwarantował Tybetańczykom szeroką autonomię, zachowanie rządu Dalajlamy, wszystkich tradycyjnych instytucji i systemu monastycznego, z drugiej zaś uznawał Tybet za część Chin, ustanawiał chińską administrację wojskową i zapowiadał nieokreślone „reformy”, Dalajlama dowiedział się kilka dni później z radia, lecz naciskany przez namiestnika Pekinu, generała Zhang Jingwu oraz opatów największych tybetańskich klasztorów, wrócił do stolicy i z nadzieją, że model „jeden kraj, dwa systemy” (choć wtedy go tak nie nazywano) zagwarantuje pokojowe współistnienie buddokratycznego Tybetu i komunistycznych Chin, ratyfikował we wrześniu Ugodę, zaakceptowaną wcześniej przez Zgromadzenie Narodowe. W ciągu następnych trzech miesięcy do trzydziestotysięcznej Lhasy ściągnięto dwadzieścia tysięcy chińskich żołnierzy. Po raz pierwszy w historii Tybet znalazł się pod okupacją Chin, które budowały nowe państwo i dążyły do jego pełnej integracji, podczas gdy mongolscy i mandżurscy cesarze, związani z tybetańskimi lamami unią personalną „kapłan-opiekun”, zadowalali się kontrolą nominalną, a ich fizyczna obecność w Tybecie miała w gruncie rzeczy charakter symboliczny.

Głównym narzędziem owej integracji musiała być armia – w grudniu 1951 roku powołano Tybetański Okręg Wojskowy – gdyż władze chińskie doskonale zdawały sobie sprawę, że nie mają w Tybecie żadnego zaplecza administracyjnego ani politycznego i nie mogą liczyć na „rewolucyjne wrzenie”; brakowało im wręcz słów, przy pomocy których mogłyby przekazać „szerokim masom” swoją ideologię (co ciekawe, do lat pięćdziesiątych XX wieku w tej jakoby „integralnej części macierzy” niemal w ogóle nie powstawały przekłady z chińskiego). Ponieważ jedyne dostępne w języku tybetańskim „wyzwolenie” miało wyłącznie duchowe konotacje, wysyłane do tybetańskich osad propagandowe „grupy robocze” informowały zdumionych wieśniaków i koczowników, że zostali „puszczeni wolno”. Wyzwaniom nowych czasów nie sprostała nawet tradycyjna nazwa Chin, gjanag, gdyż „czarne imperium” jednoznacznie nie obejmowało Dachu Świata, trzeba więc ją było zastąpić słowem krunggo, fonetyczną kalką chińskiego „państwa środka”, zhongguo.

Komunistyczni przywódcy usiłowali jednocześnie przekonać do siebie „patriotyczne wyższe sfery” w ramach strategii frontu jedności – „cudownej broni partii” odpowiedzialnej za współpracę z organizacjami niekomunistycznymi i mniejszościami narodowymi – w jianku, bardzo dla nich „trudnym” regionie.

Choć AL-W utrzymywała żelazną dyscyplinę, zakładała szkoły, udzielała darmowej opieki medycznej, budowała elektrownie wodne, organizowała bankiety dla elit, śpiewy, tańce i pokazy filmowe dla mas, wydawała pierwsze (na terenie Tybetu) tybetańskojęzyczne gazety oraz hojnie płaciła za wszystko bitymi specjalnie dla nieufnych wobec „czerwonych” banknotów Tybetańczyków srebrnymi da yuanami, podwojenie populacji Lhasy tudzież konieczność dostarczania wojskom chińskim żywności i opału, których nie można było dowozić z innych regionów z powodu braku infrastruktury transportowej, wywołały inflację, rosnącą niechęć mieszkańców miasta i pierwsze protesty premierów (najważniejsze stanowiska w administracji tybetańskiej piastowali mnich i urzędnik świecki) Lukhangły i Lobsanga Taszi, którzy wcześniej sprzeciwiali się uznaniu narzuconej przez Pekin Ugody, a teraz odmawiali sprzedaży ziarna z rządowych spichlerzy i włączenia tybetańskich oddziałów do armii chińskiej oraz domagali się zwrotu kontrolowanego przez AL-W Czamdo i redukcji chińskiego garnizonu. Na ulicach pojawiły się pierwsze antychińskie plakaty, których autorzy – Mimang Congdu, „Przedstawiciele Ludu” – żądali opuszczenia Tybetu przez tendra, „wrogów wiary”, a 31 marca 1952 roku ponad tysiąc osób demonstrowało przed rezydencją głównodowodzącego Zhanga Guohua. Następnego dnia doszło do przypadkowej strzelaniny przed domem jego zastępcy, Ngabo, który zamienił szaty tybetańskiego urzędnika na chiński mundur. Dowódcy AL-W uznali, że za tym „imperialistycznym spiskiem” stoją cieszący się ogromną popularnością premierzy i w ciągu tygodnia wymusili ich rezygnację oraz zatrzymanie liderów Mimang Congdu, wzmacniając jednocześnie chiński garnizon.

W tym samym czasie do Lhasy przyjechał czternastoletni Panczenlama Lobsang Czokji Gjalcen, którego poprzednik, uwikłany w konflikt z kaszagiem, zmarł poza granicami Tybetu. Panczen Rinpocze odrodził się na terenach kontrolowanych przez Chiny i, jak jego wszystkie wcielenia, został odnaleziony przez mnichów klasztoru Taszilhunpo w Szigace. Trzy lata wcześniej miał wystosować do Mao telegram, w którym prosił o rychłe „zjednoczenie macierzy”. Intronizacja tak ważnego hierarchy wymagała zgody kaszagu, którą Pekin wymusił na Tybetańczykach w trakcie negocjowania Ugody.

Pod koniec 1952 roku Chiny, które do tej pory nie narzucały Lhasie żadnych reform administracyjnych poza podporządkowaniem sobie armii i ministerstwa spraw zagranicznych, dysponowały już własną infrastrukturą, włączając do nowo tworzonych instytucji i organizacji najwyższych urzędników tybetańskich, wysyłając do Chin młodzież z arystokratycznych rodów i skutecznie podkopując władzę kaszagu. Mimo oporu klasztorów niektórzy Tybetańczycy, miedzy innymi najbliżsi krewni Dalajlamy, zaczynali na własną rękę wprowadzać reformy w swoich posiadłościach, rozparcelowując majątki i „wyzwalając” poddanych (tyb. mi-ser). Drogi – ponad dwa tysiące kilometrów w ciągu czterech lat – budowane przez dziesiątki tysięcy sowicie opłacanych, i jednocześnie indoktrynowanych, Tybetańczyków, scementowały kontrolę AL-W, ale też uniezależniły Tybet od handlu z Indiami, posiadającymi dotąd siedemdziesięcioprocentowy udział w wymianie towarowej regionu, rozładowały problem dostaw żywności i innych towarów oraz niezadowolenie lhaskiej ulicy. Ludzie, którzy niedawno ostentacyjnie smarkali w rozdawane przez Chińczyków portrety Mao, zaczynali stawiać je na domowych ołtarzach.

W kwietniu 1954 roku Pekin odniósł ważne zwycięstwo dyplomatyczne, zawierając z Indiami układ, ponad głowami Tybetańczyków, w sprawie handlu i komunikacji z „Tybetańskim Regionem Chin”, który zawierał pańcza sila, „pięć zasad pokojowego współistnienia”, i odbierał Delhi eksterytorialne przywileje uzyskane przez Wielką Brytanię w Simli w 1914 roku oraz, jako pierwszy dokument międzynarodowy, uznawał prawo ChRL do panowania nad Tybetem.

Wkrótce potem władze chińskie zaprosiły Dalajlamę, Panczenlamę, ich nauczycieli, rodziny, ministrów i przywódców wszystkich szkół buddyjskich – w sumie ponad czterysta osób – do złożenia wizyty w Pekinie i udziału w pierwszym posiedzeniu Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL), które przyjęło konstytucję, nadającą mniejszościom autonomię, lecz w przeciwieństwie do wcześniejszych dokumentów Komunistycznej Partii Chin (KPCh), odbierającą im prawo do secesji. Dalajlamę, którego Mao starał się oszołomić rozwojem i nowoczesnością Chin, mianowano 27 września wiceprzewodniczącym Stałego Komitetu OZPL; 9 marca 1955 roku Rada Państwa postawiła go również na czele Komitetu Przygotowawczego Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (KPTRA), tymczasowego rządu, całkowicie marginalizującego kaszag i mającego stopniowo wpleść Tybet w cywilne struktury administracyjne ChRL po uroczystej inauguracji w Lhasie 22 kwietnia 1956 roku.

Stolica Tybetu stała się jednak innym miastem za sprawą nowych poczynań wszechobecnych Chińczyków, którzy nie musieli już silić się na ugłaskiwanie Tybetańczyków i zaczynali mówić o „wspólnej własności”, wprowadzać podatki, konfiskować ziemię pod budowę dróg, zmuszać do pracy „społecznej” i przyjmowania swoich banknotów, rekwirować konie i ziarno, mierzyć pola, liczyć stada i przeprowadzać spisy, zadając często niezrozumiałe i budzące podejrzliwość pytania. Niepokój potęgowała obecność uciekinierów z Khamu i Amdo, które nie będąc dla Pekinu „Xizangiem”, czyli „zachodnim skarbcem” Tybetu centralnego, zostały niemal w całości przyłączone do prowincji Chin właściwych (chiń. neidi) i nie korzystały z parasola ochronnego umiarkowanych postanowień Ugody z 1951 roku.

W Khamie i Amdo – ponad połowie z dwóch i pół miliona kilometrów kwadratowych (a więc czwartej części powierzchni ChRL) ziem tybetańskich zamieszkiwanej przez większą część populacji tybetańskiej – które przed zwycięstwem komunistów nominalnie podlegały administracji mandżurskiej, a potem republikańskiej, faktyczną władzę sprawowali od wieków lokalni przywódcy nazywani ponami oraz inkarnowani lamowie stojący na czele najważniejszych instytucji monastycznych. AL-W, która znała te tereny jeszcze z czasów wielkiego marszu (kiedy to, wedle samego Mao, komuniści zaciągnęli „jedyny dług zagraniczny” u ratujących ich od śmierci głodowej Tybetańczyków) i miała na nich zaplecze w postaci garstki „starych” tybetańskich komunistów, zajęła je nie napotykając większego oporu i zdobyła zaufanie lokalnych elit, zgodnie ze strategią frontu jedności powierzając im rozmaite stanowiska w nowych instytucjach i strukturach administracyjnych, podlegających Południowo-Zachodniemu i Północno-Zachodniemu Regionowi Wojskowemu. Prefekturom i okręgom, w których dominowali Tybetańczycy, nadano status autonomii lokalnej i początkowo, jako szczególnie „zacofanym”, oszczędzono ogólnokrajowych reform.

Po przeprowadzeniu szczegółowych spisów nowe władze zaczęły rozdawać nieużytki bezrolnym chłopom, a w 1953 roku, planując kolektywizację, zarządziły konfiskatę broni, wzbudzając wściekłość słynących z miłości do karabinów i mieczy Khampów. W 1955 roku, w odpowiedzi na ogłoszenie pełnego pakietu „reform demokratycznych” (chiń. minzhu gaige), które obejmowały konfiskatę majątków instytucji monastycznych, tworzenie spółdzielni, redystrybucję gruntów, próby osiedlania nomadów i „wielką falę kolektywizacji”, Tybetańczycy z Gansu, Sichuanu i Yunnanu chwycili za broń, rozpoczynając pierwsze w historii Tybetu powstanie ludowe, nazwane przez Chińczyków „buntem w Kangdingu” (tyb. Darcedo). AL-W zareagowała na nieskoordynowane ataki na chińskich żołnierzy i infrastrukturę falą brutalnych represji, które zmusiły tysiące Tybetańczyków do szukania schronienia w świątyniach. W lutym 1956 roku, nie chcąc ryzykować frontalnego ataku, Chińczycy zbombardowali pełen uciekinierów i mnichów klasztor Czangtreng Sampheling, obracając go w ruinę i zabijając setki osób. W odpowiedzi na tę masakrę powstał Lithang, w którym niemal doszczętnie wybito chiński garnizon, co znów zakończyło się zrównaniem z ziemią obleganego przez dwa miesiące klasztoru. „Po bombardowaniu – wspomina Dalajlama – bezlitośnie torturowano i zabijano kobiety oraz dzieci, których mężowie i ojcowie przyłączyli się do ruchu oporu. Niewiarygodnie znęcano się nad mnichami i mniszkami. Po aresztowaniu zmuszano tych prostych, religijnych ludzi, by publicznie łamali ze sobą ślubowania celibatu, a nawet zabijali ludzi”. Ocalali uciekali na zachód, do centralnego Tybetu (bezpieczeństwo gwarantowało im dopiero przekroczenie rzeki Driczu), przynosząc tysiące podobnych, często budzących jedynie niedowierzanie, relacji o okrucieństwach Chińczyków. Pekin, który początkowo zaprzeczał wybuchowi powstania, przyznał w końcu, że doszło do „rebelii” wywołanej przez „feudałów” i „agentów Guomindangu”, lecz zamiast dostosować program reform do uczuć i potrzeb Tybetańczyków, wydał otwartą wojnę „kontrrewolucji”.

Podczas Monlamu, „Wielkiego Święta Modlitwy”, w 1956 roku na ulicach Lhasy znów pojawiły się plakaty podpisane przez coraz bardziej popularne Mimang Congdu, które w 1954 roku reaktywowali tybetańscy kupcy i urzędnicy niższych szczebli, aby przekonać Dalajlamę do odrzucenia zaproszenia z Pekinu. Teraz domagali się rozwiązania KPTRA i oddania pełni władzy Dalajlamie, zakładali oddziały w innych miastach oraz organizowali pomoc dla uchodźców ze wschodu i najuboższych mieszkańców Lhasy, których rujnowały rosnące ceny podstawowych produktów. Chińczycy natychmiast zażądali uwięzienia trzech przywódców Przedstawicieli Ludu, których zatrzymanie wywołało masowe protesty. Jeden umarł w areszcie, pozostałych zwolniono po kilku miesiącach, by nie prowokować lhaskiej ulicy.

W listopadzie 1956 roku Pekin, obawiając się oskarżeń o więzienie Dalajlamy, udzielił mu zgody na wyjazd do Indii na uroczyste obchody dwa tysiące pięćsetnej rocznicy urodzin Buddy. Coraz silniejsza społeczność emigracyjna, a przede wszystkim Lukhangła i starsi bracia Dalajlamy – którzy od dawna byli w kontakcie z amerykańską Centralną Agencją Wywiadowczą, przygotowującą właśnie pierwsze potajemne szkolenia tybetańskich bojowników na Saipanie – liczyli, że uda się im przekonać przywódcę Tybetu do pozostania za granicą i wypowiedzenia Siedemnastopunktowej Ugody. Dalajlama rzeczywiście rozważał taki krok, „doszedłszy do przekonania, że prawdę mówi stare tybetańskie powiedzenie: więzień, któremu raz udało się uciec, nie powinien wracać”. W grudniu Jawaharlal Nehru powiedział mu jednak, że Indie nie mogą pomóc Tybetowi i że jedynym wyjściem jest powrót do kraju i współpraca z Chińczykami w ramach postanowień ustawicznie przez nich naruszanego traktatu. W Delhi pojawił się również Zhou Enlai, który grożąc krwawym stłumieniem rewolty, zapewnił Dalajlamę, że przewodniczący Mao – piętnujący właśnie w Pekinie szowinizm Hanów (chiń. da hanzu zhuyi) wobec mniejszości – postanowił zawiesić reformy na sześć lat lub „nawet pół wieku”, jeżeli Tybetańczycy ciągle nie będą na nie gotowi. Ostateczną decyzję znów powierzono wyroczniom, które podzieliły zdanie premierów Indii i Chin. „Kiedy ludzie są w rozpaczliwym położeniu, szukają rady bogów, kiedy bogowie są zdesperowani – kłamią”, stwierdził Lukhangła, a Dalajlama wrócił do Tybetu, w którym kilka miesięcy wcześniej, w grudniu 1956 roku, Gonpo Taszi, kupiec z Lithangu w Khamie, zaczął organizować podziemną armię Czuszi Gangdruk, „Cztery Rzeki, Sześć Pasm”, jednocząc rozproszone oddziały powstańcze ze wschodu, północy i środkowego Tybetu.

W obleganej przez dziesiątki tysięcy uchodźców Lhasie generałowie AL-W ponownie zapewnili Dalajlamę, że reformy zostaną wstrzymane, a większość ganbu, chińskich kadr odesłana do domu (choć jednocześnie przysyłano tysiące osadników, którzy mieli „zagospodarowywać nieużytki”). Tybetański przywódca wystosował apel do walczących Khampów, prosząc ich o złożenie broni; ci, którzy nie chcieli mu się sprzeciwiać, chronili się w górach, oddawali w ręce Chińczyków albo przedzierali do centralnej części kraju, większość kontynuowała jednak walkę, zapominając przy tym o odwiecznych klanowych waśniach i coraz lepiej koordynując swoje operacje. W maju 1957 roku w całych Chinach rozpoczął się pięciotygodniowy karnawał kampanii stu kwiatów i swobodnej krytyki partii na życzenie jej przewodniczącego. Tybetańscy studenci, których wysłano do Pekinu i innych miast Chin, by stali się awangardą socjalistycznych reform i sprawy rewolucji, wykorzystali go do zakwestionowania Siedemnastopunktowej Ugody i dowodzenia niezawisłości Tybetu. Na początku czerwca Mao, przerażony skalą i ciężarem oskarżeń, zakończył krótki eksperyment z wolnością słowa, ogłaszając brutalną kampanię walki z prawicowymi odchyleniami.

W tym samym czasie grupa kupców z Khamu, między innymi Gonpo Taszi, postanowiła „odwrócić zły los” Tybetu, sponsorując rytuały w intencji długiego życia Dalajlamy i ofiarowując mu szczerozłoty tron, na który zbierano datki w całym kraju, zawierając przy okazji sojusze i tworząc podziemne struktury powstańczej armii. Ceremonia odprawiona 4 lipca 1957 roku w Norbulingce, letniej rezydencji dalajlamów, miała poważne reperkusje społeczne i polityczne, po raz pierwszy bodaj jednocząc mieszkańców wszystkich ziem tybetańskich wokół wspólnej sprawy.

Problem obecności piętnastu tysięcy khampowskich rodzin w Lhasie stał się osią nowego konfliktu między kaszagiem a władzami chińskimi. AL-W nie chciała podejmować żadnych działań, by nie sprowokować przeniesienia powstania do środkowego Tybetu, wywierała więc presję na tradycyjnie nieufnych wobec współbraci ze wschodu lhaskich dygnitarzy, którzy zgodzili się w końcu na deportację ze stolicy kilkuset chińskich nacjonalistów i Khampów. Uchodźcy uznali, że Lhasa nie jest już dla nich bezpiecznym miejscem, i zaczęli przenosić się na południowy zachód do Lhoki, gdzie mieli więcej swobody, mniej problemów ze zdobywaniem żywności i otwartą drogę do Indii. Tam też, w czerwcu 1958 roku, formalnie powołali „Cztery Rzeki, Sześć Pasm”.

W łonie KPCh toczył się tymczasem ostry frakcyjny spór o przyczyny fiaska polityki wobec mniejszości, który wygrali twardogłowi, odsuwając oskarżanych o podsycanie „lokalnego nacjonalizmu” krytyków „szowinizmu Hanów”. Ofiarą czystki padł jedyny Tybetańczyk, zajmujący eksponowane stanowiska w partii i AL-W, Bapa Phuncog Łangjal, pierwszy tybetański komunista (jego poprzednicy z czasów wielkiego marszu nieodmiennie zmieniali imiona na chińskie), akuszer Siedemnastopunktowej Ugody i tłumacz Dalajlamy w Chinach, który próbował przekonać Pekin do wstrzymania reform w Khamie i administracyjnego zjednoczenia wszystkich ziem tybetańskich.

Powstanie w Khamie – gdzie wedle szacunków Guomindangu AL-W straciła niemal siedemdziesiąt pięć tysięcy ludzi – oznaczało przełom dla tybetańskiej diaspory, której kwaterą główną stał się Kalimpong, oraz dla CIA, upoważnionej w 1955 roku przez prezydenta Eisenhowera do prowadzenia tajnych operacji przeciwko „międzynarodowemu komunizmowi” i współpracującej z odpowiedzialnymi za werbunek kandydatów starszymi braćmi Dalajlamy. Pierwszą, sześcioosobową grupę Khampów przewieziono potajemnie na Mariany z Pakistanu Wschodniego na początku 1957 roku, przeszkolono między innymi w podkładaniu ładunków wybuchowych, obsługiwaniu radiostacji oraz metodach walki partyzanckiej – i kilka miesięcy później przerzucono do obcego im pod każdym względem środkowego Tybetu oraz Lithangu. Bojownik, który trafił do Lithangu, poinformował CIA drogą radiową, że w regionie walczy z Chińczykami ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi i poprosił o zrzuty broni, ale Amerykanie uznali ten raport za niewiarygodny i postanowili go zignorować, pozostawiając Kham samemu sobie. Wkrótce potem AL-W pojmała tam jednego ze skoczków i najprawdopodobniej wydobyła z niego zeznania.

Amerykanie robili wszystko, żeby ukryć swój udział w tej operacji – przestarzały sprzęt kupowano w Azji i w Europie, a za sterami maszyn posadzono polskich pilotów, którzy zostali na Zachodzie po zakończeniu II wojny światowej. Symboliczne w gruncie rzeczy zaangażowanie Stanów Zjednoczonych mogło jednak zmienić podejście Pekinu do powstania tybetańskiego, nadając poważnemu problemowi wewnętrznemu znamiona jeszcze niebezpieczniejszego zagrożenia zewnętrznego – i przyczynić się do spotęgowania represji. „Powszechnymi praktykami stały się – jak dowiedział się znacznie później Dalajlama – krzyżowanie, wiwisekcje, wypruwanie wnętrzności i ćwiartowanie. Tybetańczyków ścinano, bito na śmierć, palono i zakopywano żywcem, nie mówiąc już o wleczeniu za galopującymi końmi, wieszaniu głową w dół czy wrzucaniu związanych do lodowatej wody. Żeby prowadzeni na egzekucje nie krzyczeli: »Niech żyje Dalajlama!«, wyrywano im języki rzeźnickimi hakami”. Według tajnego dokumentu AL-W populację Goloku w Amdo „zredukowano” ze stu trzydziestu do sześćdziesięciu tysięcy. Jak relacjonował potem Panczenlama, „ciała zabitych spychano ze wzgórza do głębokiego rowu. Żołnierze mówili krewnym zabitych, że powinni się cieszyć ze zdławienia rebelii. Zmuszano ich do tańczenia na ciałach pomordowanych, a potem wystrzelano z karabinów maszynowych”.

Partyzanci, których zrzucono w okolicach Lhasy, zdołali wykonać swoje zadanie wywiadowcze i skontaktować się z Gonpo Taszim oraz z członkiem kaszagu – poinformowanym już o działaniu wrogiej radiostacji przez rozsierdzonych chińskich generałów – który odmówił im zaaranżowania rozmowy z Dalajlamą w obawie, że dowiedzą się o niej Chińczycy. Nie mogąc zrealizować głównego celu misji, jakim było skontaktowanie Waszyngtonu z przywódcą Tybetu i uzyskanie jego aprobaty dla amerykańskiej operacji, przyłączyli się do Czuszi Gangdruk w Lhoce. Rozgoryczeni Khampowie byli przekonani, że gdyby nie tchórzostwo Lhasy i odrzucenie oferty Amerykanów, z pomocą Stanów Zjednoczonych przejęliby kontrolę nad środkowym Tybetem i wkrótce wyzwolili Kham. CIA musiała zatem zmienić strategię, stawiając nie na prawowity rząd Tybetu, lecz na siły powstańców, budzących pewną nieufność Agencji, gdy prosili na przykład o „wynalezione ostatnio lustro”, które w jednej chwili spopieli żołnierzy wroga. Wkrótce potem Amerykanie zaczęli wreszcie zrzucać partyzantom niewielkie ilości broni i amunicji, ci zaś szybko przekształcali się w zdyscyplinowaną armię, która zadawała Chińczykom coraz dotkliwsze straty i zyskiwała zaufanie dołączających do niej licznie mieszkańców U-Cangu. W sierpniu 1958 roku dowodzone przez Gonpo Tasziego oddziały zaatakowały chińskie wojska w Njemo, zabijając siedmiuset żołnierzy, a następnie rozbiły garnizon i splądrowały magazyny w Damszungu. Od Czamdo po granicę z Indiami Chińczycy kontrolowali wyłącznie miasta, podczas gdy na pustkowiach niepodzielnie panowali jeźdźcy z Khamu.

W tym samym czasie Republika Ludowa zwalczała też wróble, w których Mao widział głównego wroga obfitych plonów (a nie szarańczy), i rozpoczynała kampanię wielkiego skoku z jego kultem „generała żelazo” i błyskawicznego uprzemysłowienia, którego fiasko miało, wedle ostrożnych szacunków, zagłodzić wkrótce trzydzieści milionów ludzi. Zdominowany przez radykałów Komitet Centralny KPCh zmieniał również politykę wobec mniejszości, uznając, że „kwestia etniczna jest w istocie kwestią klasową”, i zarządzając „komunizację jednym krokiem”. Psuły się także relacje Chińczyków z Panczenlamą, blisko związanym z licznymi instytucjami monastycznymi w Khamie i Amdo.

Pekin, który od 1951 roku konsekwentnie podkopywał władzę i autorytet kaszagu, ultymatywnie domagał się teraz od niego rozwiązania problemów khampowskich milicji, czego tybetański rząd ani nie chciał, ani nie mógł uczynić. Po raz pierwszy od proklamowania KPTRA zwołano Zgromadzenie Narodowe (uznawane dotąd za niepotrzebną konkurencję dla nowych struktur), które po zażartej dyskusji przedstawiło iście salomonowe rozwiązanie: skoro Chiny domagają się przeprowadzenia takiej operacji, muszą najpierw zezwolić na rozbudowanie tybetańskiej armii, co oczywiście było dla nich nie do przyjęcia, a odmowa pozwalała Lhasie umyć ręce od problemu Khampów.

W tej atmosferze napięcia i niepewności zbliżał się Monlam 1959 roku, podczas którego Dalajlama miał zakończyć długie lata monastycznych studiów, składając publiczny egzamin na tytuł gesze lharampa, odpowiednik doktoratu filozofii buddyjskiej, kaszag zaapelował więc do przywódców Czuszi Gangdruk o złożenie, a przynajmniej zawieszenie broni na czas uroczystości, choć niektórzy tybetańscy dygnitarze, sympatyzujący z powstańcami, lecz nie mogący udzielić im jawnej pomocy, podpowiadali Khampom, gdzie znajdą ukrytą broń rządowych regimentów. Powstańcy nie planowali ataku na Lhasę z uwagi na groźbę kontrataku AL-W oraz bezpieczeństwo Dalajlamy i relikwii Miasta Bogów; myśleli raczej o przebijaniu się do Khamu, nad którym stopniowo odzyskiwały kontrolę wojska chińskie.

Pekin, choć powinien doskonale pamiętać o zagrożeniach, jakie zawsze niosło Wielkie Święto Modlitwy, nie spodziewał się chyba poważniejszych problemów, ponieważ na początku marca dwaj najważniejsi dygnitarze w regionie – przedstawiciel rządu Zhang Jingwu i głównodowodzący Zhang Guohua – zostali wezwani na konsultacje do stolicy. Urzędnicy tybetańscy, którzy najwidoczniej obawiali się antychińskich rozruchów, 3 marca zapytali wyrocznię Neczung, jak mają strzec bezpieczeństwa Dalajlamy oraz religii i systemu politycznego Tybetu. Wyrocznia zaleciła odprawienie stosownych rytuałów i odradziła „Wszechwiedzącemu Nauczycielowi” opuszczanie miasta. Kilka tygodni wcześniej Chińczycy – od dawna przekonujący Dalajlamę do wzięcia udziału w planowanym na kwiecień posiedzeniu OZPL w Pekinie – zaproponowali mu obejrzenie występu nowego zespołu tanecznego i uzgodnili z nim, że najlepszym miejscem na zorganizowanie spektaklu będzie nie Norbulingka, lecz sztab AL-W. Ustalenie daty odłożono na później; gdy tybetański przywódca miał już za sobą egzaminy i uroczysty powrót do letniej rezydencji, gospodarze zaczęli nalegać na wyznaczenie daty, a Dalajlama wybrał 10 marca. O planowanej wizycie zaczęto mówić publicznie dopiero dzień wcześniej (co kłóciło się z obowiązującym protokołem) i wtedy też dowiedzieli się o niej urzędnicy, którym natychmiast przypomniała się przepowiednia. Dowódca tybetańskiej straży przybocznej potwierdził ich najgorsze obawy po roboczym spotkaniu w sztabie AL-W: Chińczycy nalegali, by Dalajlama przyszedł sam, bez nieodstępującej go na krok ochrony, która miała czekać nań kilka kilometrów dalej; co więcej, na lotnisku pod Lhasą wylądowało kilka samolotów. W tych okolicznościach scenariusz, wedle którego AL-W porywa przywódcę Tybetu, żeby szantażem zmusić powstańców do złożenia broni i narzucić wreszcie komunistyczne reformy, musiał wydawać się wielce prawdopodobny. Przerażeni dostojnicy poprosili Dalajlamę o zrezygnowanie z wizyty w chińskim sztabie, a gdy ten zbagatelizował ich przestrogi, zadbali o to, by następnego dnia wiedziało o nich całe miasto i mnisi z okolicznych klasztorów.

Rankiem 10 marca letnią rezydencję Dalajlamy – który według tybetańskiego systemu liczenia miał wtedy dwadzieścia pięć lat i przechodził, a wraz z nim, jako Najwyższym Opiekunem, cały kraj, „rok przeszkód” – otoczył rozgorączkowany, zdezorientowany tłum, gotowy na wszystko, by bronić swego przywódcy przed Chińczykami i „zaprzedanymi” im arystokratami. Zgromadzenie miało charakter spontaniczny i nikt nad nim nie panował; domagano się widzenia ze „Spełniającym Życzenia Klejnotem”, wznoszono barykady, skandowano „Nie sprzedawajcie Dalajlamy za da yuany!”, i atakowano podejrzewanych o prochińskie sympatie dostojników, którzy pojawili się przed pałacem. Jednego z nich pobito na śmierć, a zwłoki powleczono do centrum miasta. Wydarzenia całkowicie wymykały się spod kontroli tybetańskich elit, które próbowały uspokoić Chińczyków, tłumacząc im, że niepokoje są wybrykiem ciemnej tłuszczy, i gremialnie uczestnicząc w feralnym spektaklu (co nie przeszkodziło Pekinowi w oskarżeniu o wywołanie powstania „reakcyjnej” arystokracji, która biesiadowała w sztabie AL-W, gdy miasto brały we władanie lhaskie „masy”).

Ponieważ Dalajlama nie mógł wyjść do tłumu ze względów bezpieczeństwa, zgromadzonych wezwano do wyłonienia reprezentantów, którzy wezmą udział w audiencji, co doprowadziło do skrzyknięcia „Przedstawicieli Ludu”, dając złudny pozór zorganizowanego przywództwa. Po spotkaniu z Dalajlamą, który bezskutecznie apelował o zachowanie spokoju i korespondował z chińskim sztabem, żeby rozładować napięcie i zyskać na czasie, demonstranci ruszyli do miasta, wznosząc antychińskie okrzyki. Następnego dnia w wiosce Szol u podnóża Potali grupa tybetańskich urzędników niższego szczebla, którzy otwarcie popierali demonstrantów, dołączyła do wybranych ad hoc „Przedstawicieli”, ogłosiła się „Zgromadzeniem Ludowym” i „wypowiedziała” Ugodę z 1951 roku. Na spontanicznych, wielotysięcznych wiecach domagano się wycofania chińskich wojsk i przywrócenia dawnych rządów Dalajlamy.

AL-W zabarykadowała się w koszarach i przez kilka dni nie robiła nic, by odzyskać kontrolę nad miastem. Nie mający żadnego wpływu na wypadki na ulicach, dystansujący się od demonstrantów i Chińczyków członkowie kaszagu uznali, że najważniejszą kwestią jest bezpieczeństwo Dalajlamy, i zaczęli przygotowywać plan jego ewakuacji do miejsca, z którego mógłby prowadzić negocjacje z Pekinem. Marszałek dworu, Phala, skontaktował się z przeszkolonymi przez CIA radiotelegrafistami, którym niedawno odmawiał audiencji, i z konsulatem Indii, pytając o ewentualny azyl w tym kraju, jeśli uciekinierzy – Dalajlama, jego najbliżsi krewni i dwaj nauczyciele oraz przebywający w Parku Klejnotów ministrowie – zostaną zmuszeni do przekroczenia granicy.

Cierpliwość chińskiego sztabu musiała wyczerpać się 17 marca, gdyż rankiem artyleria ostrzelała na postrach kilka budynków i bagna za północną bramą Norbulingki. Dalajlama zasięgnął rady wyroczni, która wykrzyknęła: „Jedź! Jedź tej nocy!”, i wciąż w transie naszkicowała – zupełnie nieoczekiwaną – trasę ucieczki do granicy z Indiami. Nocą Dalajlama, po raz pierwszy od drugiego roku życia przebrany w świeckie ubranie, bez okularów, z karabinem i starą thangką na ramieniu, potajemnie opuścił pałac, przekroczył rzekę Kjiczu, dołączył do czekającej nań eskorty oraz pozostałych uciekinierów i mijając oddalony o kilkaset metrów chiński garnizon, ruszył ku przełęczy Cze-la, z której po raz ostatni spojrzał na swoją stolicę. Przy pierwszej okazji napisał do Panczenlamy list, doradzając ucieczkę, lecz posłaniec nie zdołał dostarczyć go adresatowi.

Ostateczny wyrok na Lhasę zapadł 20 marca, gdy Komitet Centralny wydał AL-W rozkaz przejęcia kontroli nad miastem i stłumienia powstania żelazną pięścią „demokratycznej dyktatury ludu”. Po trzech dniach krwawych walk o Norbulingkę, Sera, Czakpori i Ramocze z uzbrojonymi głównie w noże i miecze cywilami, mnichami i niedobitkami tybetańskiej armii, żołnierze po raz pierwszy w historii zatknęli nad Potalą chiński sztandar – jak podała agencja Xinhua, „symbol światła i szczęścia witający nowe narodziny tego starożytnego miasta”. Powstanie w Lhasie – które było zupełnym zaskoczeniem dla Pekinu, kaszagu, przebijających się w tym czasie na wschód khampowskich oddziałów, a nawet młodych urzędników, którzy przyczynili się do jego wybuchu, sądząc, że chronią w ten sposób Dalajlamę – upadło. Na ulice zasłane trupami, które zaczynały pożerać bezpańskie psy, wyszły chińskie oddziały, przeszukując dom po domu, konfiskując muzealne muszkiety oraz „osiemdziesiąt jeden karabinów maszynowych” i dokonując czterech tysięcy aresztowań. Tego samego dnia ogłoszono, że we wszystkich miastach i wioskach (z wyjątkiem wciąż spokojnego Szigace) powołane zostają specjalne Komitety Kontroli Wojskowej, które ustanowią nową administrację lokalną i „siły samoobrony”. Skala represji była niewyobrażalna: jak wynika z przejętych później przez powstańców tajnych dokumentów AL-W, które Amerykanie uznali za jedną z najcenniejszych „zdobyczy” zimnej wojny, w trzydziestotysięcznej Lhasie i jej okolicach, gdzie przed wybuchem powstania żyło jeszcze drugie tyle mnichów i koczowały tłumy uchodźców – mieście, w którym „powrót” sześcioletniego Dalajlamy witał siedemdziesięciotysięczny tłum wiernych – w ciągu kilku miesięcy „zlikwidowano” osiemdziesiąt siedem tysięcy Tybetańczyków.

Na wieść o spacyfikowaniu Lhasy Dalajlama porzucił ostatnie nadzieje na paktowanie z Chińczykami, przyspieszył tempo ucieczki i wypowiedział Siedemnastopunktową Ugodę w Lhunce Dzongu, proklamując swój rząd „jedyną legalną władzą w kraju”, natomiast Pekin rozwiązał „lokalny rząd Tybetu”, 28 marca przekazując jego uprawienia KPTRA, na którego czele – pod nieobecność Dalajlamy, wedle oficjalnej wersji „uprowadzonego przez rebeliantów” – postawiono Panczenlamę. Przy okazji z Komitetu usunięto towarzyszących Dalajlamie dostojników, którzy mieli jakoby stać na czele powstania. Dwa dni później przywódca Tybetu przekroczył granicę Indii, które udzieliły mu azylu. W ślad za nim popłynęła gigantyczna fala uchodźców, w tym większość oddziałów powstańczych (wycieńczonym, dziesiątkowanym przez choroby tropikalne, często pozbawionym środków do życia uciekinierom jako jedni z pierwszych pospieszyli z pomocą mieszkający w Indiach Polacy – Maurycy Friedmann i malarka Uma Devi). Kilka miesięcy później AL-W w pełni kontrolowała już cały Tybet.

Choć Nehru, który najwyraźniej ciągle wierzył w „indyjsko-chińskie braterstwo” i bał się uwikłania swego kraju w zimną wojnę, odmówił Tybetańczykom politycznego wsparcia oraz sabotował ich zabiegi o pomoc innych państw, Dalajlamie – odnoszącemu wrażenie, że indyjski premier ma go za „młodzieńca, którego należy od czasu do czasu zbesztać” – i jego nieuznawanemu nigdzie rządowi udało się, dzięki Amerykanom, doprowadzić wreszcie do dyskusji na temat Tybetu w Zgromadzeniu Ogólnym. 21 października 1959 roku ONZ przyjęła symboliczną w gruncie rzeczy rezolucję, wzywającą Pekin do przestrzegania podstawowych praw narodu tybetańskiego, która była propagandowym sukcesem diaspory, lecz nie zrobiła żadnego wrażenia na Chinach zajętych frakcyjnymi walkami o władzę, wzmacnianiem sił AL-W, dobijaniem „rebelii”, łataniem dziur w administracji po ucieczce setek urzędników i najważniejszych lamów, a przede wszystkim wprowadzaniem komunistycznych reform, które miały zjednać już nie tylko elity odchodzącego w przeszłość „starego społeczeństwa”, ale i „szerokie masy”, dając partii legitymację do sprawowania władzy po przekreśleniu Siedemnastopunktowej Ugody.

Na posiedzeniu pełnego nowych twarzy KPTRA generał Zhang Guohua zapowiadał co prawda, że „pokojowo konsultowane” reformy nadal będą uwzględniać „specyficzne warunki” Tybetu, a Zhou Enlai ślubował w Pekinie „pełne poszanowanie tybetańskich obyczajów i wierzeń religijnych”, władze musiały jednak ukarać buntowników, dokonując pierwszego formalnego podziału społeczeństwa tybetańskiego („uczestniczył”, „nie uczestniczył”) oraz organizując pierwsze masówki i thamzingi, „wiece walki” – „demonicznie okrutne spektakle, podczas których odbierano ludziom resztki godności rękoma sąsiadów, krewnych i dzieci. Sędziwych lamów zmuszano do publicznego spółkowania z prostytutkami. Oskarżonych bito, opluwano i oddawano na nich mocz. Nie oszczędzano im żadnego upokorzenia: zabijano powoli i na wiele sposobów. Nikt nigdy nie wypowiadał imienia osoby, która przeszła thamzing. Nie stawała się męczennikiem ludu, gdyż to lud zadał jej śmierć. Krew ofiary plamiła ręce tych, którzy powinni ją czcić i wspominać. Wstyd i poczucie winy kazały wymazywać takiego człowieka z pamięci wraz z haniebną rolą, jaką odegrało się w jego męczarniach”. Uczestników powstania, bez żadnych wyroków, przewożono do prowizorycznych więzień (dawny Tybet, zadowalający się jednym rządowym lochem, i pod tym względem nie mógł sprostać wyzwaniom nowej epoki) lub laogai, obozów pracy – które „reedukowały” oraz dostarczały taniej siły roboczej – w prowincjach Chin właściwych. Jak głosił popularny slogan, „pod błękitnym niebem nie było ucieczki przed partią”: „mobilizowane masy” chłopów i koczowników, od których „świadomości klasowej” zależał sukces „rewolucji” i wprowadzanych pospiesznie reform, musiały też przyswajać nowe pojęcia i sposób myślenia, dowiadując się na przykład, że szaty zakonne nie są zrobione, jak prostodusznie podpowiadały im „zielone mózgi”, z „wełny” lub „owcy”, lecz z „trudu i potu wyzyskiwanego proletariatu”. Organizowane przez władze, które do tej pory nie prowadziły żadnej agitacji wśród tybetańskiego „ludu”, codzienne, wielogodzinne wiece sprowadzały się do wyliczania i krytykowania niesprawiedliwości starego systemu, szukania jawnych i ukrytych wrogów oraz chóralnego recytowania wyuczonych na pamięć odpowiedzi. Kampanią rozliczeń za powstanie objęto nawet regiony, w których nie toczyły się żadne walki, budząc powszechne przerażenie oraz niechęć do chińskiej „macierzy”, ale i wymuszając bezwarunkowe posłuszeństwo wobec nowych panów Tybetu.

Pierwszy etap reform – umorzenie części długów tudzież abolicja świadczeń na rzecz i tak już nieistniejącego „starego” rządu – nie przyniósł chłopom zawrotnych korzyści materialnych, boleśnie uderzył jednak w najdroższe Tybetańczykom, i najbardziej przeszkadzające chińskim komunistom, instytucje religijne (trzeciego obok kaszagu i arystokracji właściciela ziemskiego), w których wedle szacunków Pekinu „pasożytowała” dziesiąta część populacji tybetańskiej, odbierając im dochody z majątków i pożyczek. Ponieważ mnisi większości klasztorów uczestniczyli w walkach lub udzielali schronienia uciekinierom z Khamu i Amdo, kampanią objęto niemal wszystkich duchownych. W 1960 roku, gdy diaspora przenosiła swą stolicę do Dharamsali, pieczołowicie odtwarzała niszczone w kraju instytucje monastyczne, zakładała osady w południowych Indiach i szła do pierwszych demokratycznych wyborów parlamentarnych, w Tybecie przystąpiono do drugiego etapu reformy: redystrybucji ziem „reakcyjnych wyższych klas”, co mogło cieszyć najuboższych chłopów, oraz klasztorów – tym razem budząc powszechny sprzeciw; przy okazji budowano lokalne struktury KPCh, organizacje społeczne i młodzieżowe oraz intensywnie werbowano do nich Tybetańczyków o właściwym pochodzeniu klasowym, tworząc zręby nowej administracji – oraz kadr – na gruzach starego systemu i przygotowując grunt pod ostateczną rewolucję społeczną.

Wybrańcy partii – tysiące najbiedniejszych, niepiśmiennych chłopów, którym intensywnie „zaszczepiano świadomość klasową” – robili błyskawiczne kariery: „Chińczycy pojawili się w mojej wiosce w 1959 roku. Powiedzieli, że odtąd nie będzie już ani bogatych, ani biednych. Wszyscy mieliśmy być równi i posiadać taki sam majątek. Ale nadzieje na lepszą przyszłość podszyte były strachem. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy Chińczyka. Zastanawialiśmy się, czy rzeczywiście mówią prawdę, czy możemy im ufać, i ilu mają żołnierzy. A przede wszystkim, zadawaliśmy sobie pytanie, po co tak naprawdę zjawili się w naszym kraju, i liczyliśmy, że szybko odejdą. Miałam osiemnaście lat i nie rozumiałam politycznego znaczenia najazdu. Chińscy żołnierze zajęli klasztor i zmienili go w koszary. Niektórych mnichów uwięziono, innych stracono, jeszcze innych wysłano do obozów pracy. Reszta wróciła do domów. Kiedy ogłosili »reformy demokratyczne« w 1959 roku, skierowano mnie do pracy przy budowie drogi. Wróciłam po dwóch miesiącach i trafiłam do grupy, która miała tańczyć i śpiewać pieśni sławiące Mao i socjalizm. Myślę, że dostałam ten przydział, bo robiłam, co mi kazano. W 1960 roku ruszył nowy etap »reform«. Skonfiskowano wszystkie zdjęcia Jego Świątobliwości Dalajlamy oraz broń i amunicję. Obiecano przy tym lepszy podział majątku. Ciężko pracowałam dla Chińczyków. Pewnego dnia wezwano nas sześcioro, samych ulagpów [byłych chłopów pańszczyźnianych], i powiedziano, że będziemy »młodzieżówką« Komunistycznej Partii Chin. W 1961 roku Chińczycy założyli szkołę edukacji patriotycznej w dawnym klasztorze. Byłam w niej indoktrynowana przez trzy miesiące. W 1962 roku odbyły się wybory – zostałam reprezentantką władz okręgu i odpowiedzialnym za mieszkańców oficerem politycznym”. (W sierpniu KPTRA przystąpił do organizowania ściśle kontrolowanych przez partię wyborów przedstawicieli wiosek i okręgów, które miały legitymizować reformy i umocnić „demokratyczną dyktaturę ludu”, lecz wkrótce zarzucił ten eksperyment i zastąpił go powszechną kampanią edukacji socjalistycznej.) Równocześnie narzucano pierwsze „podatki patriotyczne”, których spłacanie było tym boleśniejsze, im bardziej władze lokalne zawyżały statystki „wzrostu” produkcji (w ten sposób udało się ukryć na papierze nawet klęskę nieurodzaju wywołaną wielkim skokiem).

Tymczasem brutalne poczynania władz zaczęły budzić niepokój uważanego dotąd za chińską marionetkę Panczenlamy, który wezwał Pekin do korekty „lewackich odchyleń” i na początku 1961 roku zdołał doprowadzić do spowolnienia reform, a po inspekcji przyłączonych do chińskich prowincji Khamu i Amdo, zobaczywszy na własne oczy katastrofalne, całkowicie przemilczane w słanych do stolicy raportach skutki represji i komunizacji, napisał „Petycję siedemdziesięciu tysięcy znaków” – miażdżącą krytykę szowinizmu Hanów i polityki ChRL w Tybecie: „Głód, egzekucje i masowe zgony w więzieniach zagrażają dalszemu istnieniu narodu tybetańskiego, który osiągnął stan bliski śmierci. Wysycha pełna słodyczy rosa religii. Nie przekazuje się nauk, nie kształci nowego pokolenia, buddyzmowi, który przez wieki rozkwitał w Tybecie, grozi zagłada. Nie mogę tego znieść i ja, i dziewięćdziesiąt procent Tybetańczyków”. W czerwcu 1962 roku poufny dokument wydrukowano w kilku egzemplarzach dla Mao i najwyższych przywódców KPCh, którzy początkowo uznali go za „wartościowy”, a Front Jedności opracował cztery dokumenty, wyznaczające strategię korygowania lewackich błędów. W obliczu społeczno-gospodarczej traumy wielkiego skoku oraz zagrożeń zewnętrznych – rozbratu ze Związkiem Sowieckim, ataków Khampów, którzy po ucieczce z kraju nękali konwoje AL-W w odludnym zachodnim Tybecie ze wspieranych skrycie przez CIA baz w nepalskim królestwie Lo, a przede wszystkim nadchodzącej wojny granicznej z Indiami o sporne terytoria, w tym Ladakh i Aksai Ćin, rozległe pustkowia i koczownicze pastwiska, na których Pekin, nie uznający odziedziczonej przez Delhi, przebiegającej wzdłuż himalajskich szczytów demarkacyjnej linii MacMahona z czasów brytyjsko-tybetańskiej konwencji w Simli, potajemnie zbudował eksterytorialną szosę do przemianowanego na Xinjiang ujgurskiego Turkiestanu Wschodniego – partia najwyraźniej nie chciała ryzykować kolejnego wybuchu niezadowolenia w Tybecie.

Po kilku latach bezowocnych negocjacji granicznych i miesiącu sporadycznych potyczek, gdy Moskwę i Waszyngton całkowicie pochłaniał kryzys kubański, 20 października 1962 roku, wykorzystując zbudowane przez Tybetańczyków drogi, Chiny przypuściły zmasowany atak na zupełnie nieprzygotowane Indie i w ciągu dwóch dni rozbiły ich linie obronne. Przy okazji Delhi, zmuszone do rewizji swojej polityki niezaangażowania i zabiegające o pomoc wojskową Stanów Zjednoczonych, dowiedziało się o tybetańskiej operacji CIA i dostrzegło potencjalne korzyści, wynikające z obecności tysięcy Tybetańczyków, którzy zaczęli otrzymywać znacznie większe wsparcie materialne i zasilać elitarne jednostki indyjskiej armii. Natomiast Pekinowi zwycięstwo dało nową pewność siebie, wzmocniło pozycję generałów AL-W i rozwiało wszelkie wątpliwości co do kierunku polityki wobec Tybetu i innych mniejszości: petycja Panczenlamy nie była już „wartościową krytyką partii”, lecz „zatrutą strzałą reakcyjnych feudałów”, a jej autora i jego umiarkowanych chińskich stronników z Li Weihanem na czele oskarżono o kapitulanctwo tudzież brak zrozumienia walki klasowej.

Kiedy Dalajlama – przedstawiający się, wzorem swego poprzednika, jako „zwykły buddyjski mnich” – ogłaszał w Indiach demokratyczną konstytucję, opartą na wartościach buddyjskich i Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, oraz własnoręcznie odbierał sobie większość buddokratycznych prerogatyw politycznych, wracająca do retoryki walki klasowej i idei kolektywizacji Republika Ludowa, której nadrzędnym celem była teraz jak najszybsza integracja Tybetu z „macierzą”, kontrolowała już niemal każdy aspekt życia Tybetańczyków. Spółdzielnie, do których wedle rządowych statystyk w 1963 roku należało ponad osiemdziesiąt procent gospodarstw, płaciły państwu drakońskie podatki i wykonywały jego często egzotyczne „plany”, uprawiając na przykład cenioną przez Chińczyków i dającą w tybetańskich warunkach słabe plony pszenicę, a nie tradycyjny, wydajny jęczmień. Praktykę religii zepchnięto do prywatnych domów, wprowadzano nowe terminy i marksistowskie neologizmy oraz zmieniano gramatykę języka tybetańskiego, indoktrynując masy – podzielone administracyjnie (z tuzinem szczegółowych podklasyfikacji) na ubogich, czyli klasowo poprawnych, średniozamożnych, a więc neutralnych, i zwalczanych na codziennych thamzingach bogatych – przy pomocy wszechobecnych megafonów.

Wynikająca ze zmiany polityki kolejna partyjna czystka, usunięcie Li Weihana z Departamentu Pracy Frontu Jedności oraz ogłoszenie kampanii trzech wielkich edukacji stanowiły idealną okazję do pozbycia się Panczenlamy, któremu generałowie Zhang Jingwu i Zhang Guohua, nie potrzebujący już tradycyjnych elit do wpajania Tybetańczykom walki klasowej, patriotyzmu i socjalizmu, nie zapomnieli chwilowego upokorzenia w Pekinie. Po wielomiesięcznych atakach machiny propagandowej na odsuniętego od sprawowania wszystkich oficjalnych funkcji lamę, mającego uosabiać siły, które nie pogodziły się z klęską i usiłowały „wskrzesić trupa feudalizmu”, we wrześniu 1964 roku plenum KPTRA przerodziło się w pięćdziesięciodniowy „proces” Panczena Rinpocze i współpracujących z nim „czarnych organizatorów” niedoszłej „rebelii”. Przeszukawszy jego komnaty, władze znalazły dowody „winy”: spisane sny, w których „zdradzał lud, partię i macierz”, oraz odpowiedzi na pytania, między innymi o termin powrotu Dalajlamy i długość życia Mao, jakie zadawał wyroczniom, odcięty od kontaktów ze światem za murami Taszilhunpo. Proces szybko zmienił się w thamzing z utartym szablonem bicia, opluwania i wyzwisk. W Szigace zorganizowano naprędce wystawę dowodów spisku, między innymi fotografii „reakcyjnego dżipa”, którym młody hierarcha miał zbiec do Indii, a „pałający słusznym gniewem lud” ukamienował jego „karmione świeżym mięsem” owczarki, podarowane mu zresztą przez jednego z chińskich dowódców. W grudniu Zhou Enlai ogłosił na forum OZPL, że Dalaj, „uparty pies imperializmu”, któremu dotąd zostawiano otwarte drzwi do powrotu na łono „macierzy”, i Panczen, noszący teraz trzy „czapki hańby” (elementu antypartyjnego, antysocjalistycznego i antyludowego), zostali oficjalnie pozbawieni wszystkich stanowisk, eliminując tym samym jedynego Tybetańczyka – gest wobec Dalajlamy był wymowny, lecz w gruncie rzeczy symboliczny – mającego realny wpływ na politykę partii w Tybecie, i skutecznie zastraszając jego ewentualnych następców. Miejsce resztek pragmatyzmu w działaniach Chin, bogatszych teraz o własną bombę atomową, zajęła ideologia walki klas, wypleniania rewizjonizmu i uniformizacji ludowego państwa. Przy okazji zwiększono tempo reedukacji narybku elity hierarchii buddyjskiej: w lhaskiej szkole dla nastoletnich tulku, czyli inkarnowanych lamów, głównymi przedmiotem nieideologicznym stało się zarzynanie zwierząt.

Zdławienie powstania, zwycięstwo nad Indiami, rozbicie „kliki Panczena”, zbudowanie struktur administracji lokalnej i obsadzenie ich w większości niepiśmiennymi „byłymi niewolnikami”, „wspieranymi” i „mobilizowanymi” przez chińskie kadry, pozwoliło wreszcie Pekinowi na ustanowienie regionalnego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych i Komitetu KPCh oraz proklamowanie Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (chiń. xizang zizhiqu) 1 września 1965 roku, co kończyło etapy „konsultacji” oraz „transformacji” i oznaczało, przynajmniej teoretycznie, przejście od feudalizmu do fazy socjalizmu. Pierwszym gubernatorem TRA mianowano Ngabo, najporęczniejszy symbol ciągłości. Na fotelu sekretarza partii, w której ręce przechodziła władza najwyższa, zasiadł dowódca AL-W w Regionie, generał Zhang Guohua, zastępując na stanowisku namiestnika Pekinu awansowanego do stolicy Zhang Jingwu. Formalne ustanowienie autonomii nie oznaczało jednak większej swobody, lecz szybsze wprowadzanie komunistycznych reform, by zacofana prowincja doszlusowała do reszty kraju: zdaniem Pekinu „uświadomiony” już tybetański lud niecierpliwie czekał na wprowadzenie komun, a lokalne kadry, nauczone doświadczeniami poprzednich kampanii i czystek, nie zamierzały narażać się na oskarżenia o hamowanie postępu tłumaczeniem, że zrujnowany region nie jest na to gotowy. Cztery miesiące później Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło trzecią, i ostatnią, równie symboliczną jak poprzednie rezolucję w sprawie Tybetu i jego prawa do samostanowienia.

Zastępujące spółdzielnie, narzucone odgórnie komuny całkowicie zmieniły strukturę własności, produkcji i dystrybucji (a ściślej, racjonowania) wszelkich dóbr, których nie wolno już było indywidualnie sprzedawać ani wymieniać. „Wspólne” były nie tylko ziemia i zwierzęta, ale również sprzęty domowe: Chiny odebrały znacznie więcej, niż kiedyś dały, w jednej chwili przekreślając korzyści, jakie przyniosły ubogim chłopom pierwsze reformy. W komunach, na które z czasem podzielono cały „autonomiczny” Tybet, „głównym ośrodkiem władzy była partia komunistyczna. Podstawowa komórka składała się z przewodniczącego, trzech członków stałych i pięciu zwykłych, którzy mieli realizować politykę partii, czyli wykonywać polecenia zwierzchników. Nic nie działo się bez ich zgody i aprobaty”. Komuny, teoretycznie najwyższe stadium wolności skoszarowanego ludu, a w istocie centralnie sterowane pegeery, oddawały państwu połowę produkcji i nie mogły decydować o tym, co będą uprawiać; fikcyjny był również ich egalitaryzm, na przykład „każdy urzędnik nosił, niczym order, pióro w kieszeni na prawej piersi. Niektórzy niejedno. Wyglądały jak insygnia – im więcej piór i kieszeni, tym ważniejszy oficjel”. Obowiązywał system punktowania za pracę, nazywany karmą albo „gwiazdkami”, przeliczanymi na pieniądze, których z reguły nie starczało na wykupienie głodowych racji nawet w „przodujących” gospodarstwach. Brakowało oleju i stanowiącego podstawę tybetańskiej diety masła (na początku 1966 roku zakazano w związku z tym smażenia noworocznych khabse, które uznano za „feudalny przeżytek”), a w miastach – zbieranego i sprzedawanego dotąd przez chłopów opału. W jeszcze gorszym położeniu znaleźli się koczownicy objęci programem osiedlania i zmuszani do bezsensownej uprawy nieużytków (w 1969 roku doszło nawet do ich buntu w Phali, który krwawo stłumiła AL-W). Wszędzie zawyżano przy tym statystyki produkcji w duchu socjalistycznego współzawodnictwa i adoracji słusznej polityki partii.

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU