Terang: Być cool i być Tybetańczykiem

Zdarza mi się, choć bardzo rzadko, chcieć być młodszym. Temu głupiemu uczuciu towarzyszy zwykle koktajl nostalgii i żalu. Wzięło mnie znowu, gdy oglądałem w herbaciarni teledysk tybetańskiego zespołu Judruk do piosenki Milam. Chciałbym to zobaczyć jako chłopak. Chciałbym mieć szansę bycia cool i bycia Tybetańczykiem, kiedy zaczynałem studiować w Pekinie.

W tamtych czasach szarpałem się, żeby wyrazić, kim chcę być. Oglądając się za siebie, widzę, że szukałem sposobu, by jednocześnie być cool i być Tybetańczykiem. Tyle że wtedy to słowo nie istniało ani w języku chińskim, ani tybetańskim. I cokolwiek miałoby oznaczać, byłoby ostatnią rzeczą kojarzoną z Tybetańczykami w chińskiej wyobraźni, a jako młodzi ludzie kształtowani przez ichni system edukacyjny nie wiedzieliśmy, jak żyć poza jej granicami.

Wciąż doskonale pamiętam pierwszą wyprawę do stolicy Chin. Po drodze, w zapyziałym Golmudzie na caidamskim pustkowiu, rozmawiałem z towarzyszami podróży – rozpoczynającymi studia maturzystami – o tym, jak być Tybetańczykiem w nowym kraju, w którym przyjdzie nam spędzić następne cztery lata. Jeden z nas był już tam jako piłkarz. Powiedział, że powinniśmy nosić noże i udawać nieokrzesanych. Z jakiegoś powodu na zakurzonym golmudzkim rynku można było przebierać w tybetańskich nożach. Chyba jako jedyny nie pognałem na zakupy. Po prostu nie umiałem sobie wyobrazić, że paraduję po stolicy Chin z dyndającym u pasa sztyletem.

Marzyłem o czymś innym. O pogodzeniu tybetańskości z nowoczesnością.

Jednak wkrótce po przyjeździe odkryłem, że w chińskiej wyobraźni narodowej nie ma na to miejsca. To, kim mogłem być, było z góry ustalone.

Od początku chińskich rządów w Tybecie kreowano i propagowano obraz dzikich, śniadych, usmarowanych tłuszczem, barbarzyńskich, wyglądających cywilizacji tubylców. Jego ikoną stał się niemy Dziampa z klasycznego filmu Nongnu, „Niewolnik”. Kiedy wreszcie Armia Ludowo-Wyzwoleńcza wyrwała go ze szponów okrutnego obszarnika, nieszczęśnik, który od lat nie wyrzekł jednego słowa, krzyczy ze łzami w oczach: „Niech żyje przewodniczący Mao!”. Ta karykatura nie tylko zapadła głęboko w chińską wyobraźnię, ale i stała się integralną częścią nowoczesnego etosu narodowego.

W szalonym spektaklu współczesnych Chin partia przewidziała dla Tybetańczyków tylko dwie role. Mogliśmy być albo dzikusami sprzed wyzwolenia, albo wyzwolonymi politycznymi lizusami wdzięcznymi partii za ocalenie nas przed nami samymi.

Większość z nas była zbyt bystra i dumna, by dać się obsadzić w drugiej roli. Pozostawała nam więc dzikość. W Tybecie byliśmy spokojnymi, grzecznymi kujonami, ale w Chinach stawaliśmy się ulicznymi wojownikami. Wszczynaliśmy burdy w knajpach i tłukliśmy innych studentów. Wszyscy udawali, że się nas boją, a my graliśmy nieokiełznanych barbarzyńców. Byliśmy Tybetańczykami.

A moje marzenie wciąż kryło się gdzieś za horyzontem.

Dziś tybetańscy studenci w Chinach stoją przed swoimi wyzwaniami. Niemniej coraz bardziej zróżnicowana i skomplikowana sytuacja w kraju sprawia, że powoli wychodzą z cienia poetyki „wyzwolenia”. W chińskich umysłach mieszkają dziś niebywale sprzeczne wizerunki Tybetańczyków. Teraz jesteśmy wichrzycielami, uczonymi lamami, skorumpowanymi partyjniakami, zdolnymi uczniami, najprzystojniejszymi mężczyznami w Chinach, zatwardziałymi fanatykami religijnymi – i, rzecz jasna, cool, jak czterech chłopców z Judruku.

Ich fenomen dowodzi, że Tybetańczycy nie tylko mogą być cool – że cool jest być Tybetańczykiem. To radykalna zmiana. Widzimy tu nie tylko tybetańskość, o jakiej kiedyś marzyłem, ale i jasny dowód na to, że wizerunek Tybetańczyka może zostać stworzony i istnieć całkowicie poza chińską wyobraźnią. Tybetańskość stworzoną przez i dla Tybetańczyków.

Zeszłej nocy śniłem piękny sen
Sen o Bod, Krainie Śniegu
Sen o pięciu barwach rozkwitających kwiatów
Sen o wielkim turkusowym smoku

 

Kiedy patrzę na tych cool, do bólu tybetańskich chłopców, widzę, że myślą o nowej publiczności – o innych młodych Tybetańczykach. Nie próbują się już dostosowywać do chińskiej narodowej bajki. Piszą własną.

To ekscytująca chwila i bardzo jestem ciekaw, jakie możliwości stworzy nowemu pokoleniu Tybetańczyków, którzy zaczynają mieć szansę być wieloma rzeczami, pozostając sobą. Mówiłem. Znów nachodzi mnie żal za własną młodością, straconą na szarpaniu się w cieniu opresyjnej narracji, której nie kontrolowałem i z której tak trudno było mi uciec.

Obejrzyjcie sobie Milam, „Sen”.

 

 

 

10 sierpnia 2009

 

 

Wpis z tybetańskiego bloga. Bod – po tybetańsku „Tybet”.

 

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU