Oser: Dwa pandemiczne chińskie pawilony przed Dżokhangiem

Już 27 stycznia, na kilka przed Nowym Rokiem tybetańskiego kalendarza, władze lokalne ogłosiły zamknięcie wszystkich miejsc, które na co dzień oblegały tłumy pielgrzymów – między innymi Dżokhangu, Potali, Barkhoru. Niewątpliwie było to konieczne. Dokładnie trzy miesiące później przeczytałam komunikat komisariatu ze „Starówki”, zapowiadający otwarcie Barkhoru dla „grup Buddy i zwykłej publiczności”. Pierwsze określenie brzmiało absurdalnie, ale – zastępując utartych w ichnim żargonie „buddyjskich wiernych” – przydawało wydarzeniu dramatyzmu, jakby Buddowie mieli zaraz zstąpić z nieba, żeby skorzystać ze sposobności rytualnego okrążenia lhaskiego sanktuarium.

Człowieka, który sprowadził pandemię do Tybetu – czyli „niejakiego Zhanga i truciznę z odległego o tysiące kilometrów miasta” – zna w Lhasie każde dziecko. Po hucznym wypisaniu go ze szpitala 13 lutego Tybetański Region Autonomiczny stał się jedyną białą plamą na czerwonej mapie zarażeń w Chinach. Ale czy na pewno? Ludzie potraktowali te obwieszczenia bardzo sceptycznie, przypominając sobie szeptem, że tej władzy nie można ufać.

Otwieranie miasta wolnego jakoby od koronawirusa rozpoczęto od Barkhoru. Jestem przekonana, że zrobiono to z myślą o pierwszomajowych turystach, dla których Tybet stał się w ostatnich latach modną „destynacją”. To w ich intencji rządowa „grupa rekonstrukcyjna” zmieniła okolice Dżokhangu w „Starówkę”, czyli chiński park rozrywki z restauracjami, sklepami z „suwenirami”, centrami handlowymi i „atrakcjami” takimi jak wypożyczalnia dworskich szat z epoki Qingów. Trakt pielgrzymów obrócono w arenę wulgarnych wygłupów.

Tybetańczycy, którym 28 kwietnia udało się wejść na Barkhor po wylegitymowaniu, zeskanowaniu twarzy, zmierzeniu temperatury i prześwietleniu toreb, oczywiście robili i udostępniali zdjęcia. Szokujące. Epidemia najwyraźniej nie zatrzymała ani nawet nie spowolniła pędu chińskich władz do zmieniania wszystkiego na własną modłę. Przed najstarszym i najbardziej czczonym sanktuarium Tybetu, Dżokhangiem, wyrosły znienacka dwa pawilony. Choć chwilowo przesłaniają je tablice z partyjnymi sloganami, wydają się bliźniaczo podobne do konstrukcji stawianych w parkach całego kraju. Prawdopodobnie obudowano nimi stare kamienne filary (upamiętniające traktat chińsko-tybetański z czasów Tangów i epidemię ospy), bo stoją na ich miejscu. Aparatczycy na pewno obwieszczą zaraz, że chronią w ten sposób zabytki, jednak nowe, toporne budynki zasłaniają Dżokhang i choć można dostrzec na nich tybetańskie elementy, są z gruntu chińskie i absolutnie nie na miejscu. Szkaradne, tanie i pospolite, niweczą historyczny charakter placu przed świątynią.

Filar z „wieczystym traktatem”, wytyczającym granicę między Chinami Tangów i Tybetem, stanął w 823 roku. Zawiera on słynne zdanie: „To uroczyste przymierze otwiera wspaniałą epokę, kiedy to Tybetańczycy żyć będą szczęśliwie w Tybecie, a Chińczycy w Chinach” wraz z zaklęciem dochowania obietnicy pokojowego współistnienia: „aby to się nigdy nie zmieniło, wezwano na świadków Trzy Drogocenne Klejnoty Religii, Zgromadzenie Świątobliwych, Słońce i Księżyc, Planety i Gwiazdy”. Obelisk „epidemiczny” ufundował w 1794 roku amban dworu Qingów (jako świadectwo ich pieczy nad Tybetem). Trzeci filar, bez inskrypcji, prawdopodobnie wystawił Congkhapa po odnowieniu Dżokhangu w 1409 roku. Ani tysiąc, ani sto, ani pięć lat temu fasady sanktuarium nie przesłaniały żadne budowle. Dlaczego wiatr, słońce, śnieg i deszcz nie mogą dalej pieścić pomników naszej historii? Nawet jeśli wymagają dodatkowej ochrony – faktycznie inskrypcje są już niemal nieczytelne – po co chować je w chińskiej pagodzie? Są inne sposoby. Oryginał można na przykład przenieść do muzeum i zastąpić kopią. A jeśli z jakiegoś względu nie jest to możliwe, choćby oszklić, chroniąc przed słońcem i zmianami temperatury. Ale na pewno nie kłuć oczu architektonicznym potworem, którego jedynym zadaniem jest rzecz jasna „potwierdzanie” propagandowych bredni o byciu „integralną częścią macierzy od tysięcy lat”.

Te pawilony nie są budynkami tybetańskimi. W starej Lhasie stały takie tylko dwa – po wschodniej i zachodniej stronie Potali. Chińskie kroniki nazywają je monumentami „imperialnej pacyfikacji Tybetu” i „dziesięciu wielkich kampanii”. Mandżurska armia wkraczała do Tybetu dwukrotnie, żeby wyprzeć z niego dżungarskich Mongołów i nepalskich Gurkhów. Za panowania Yongzhenga (w 1724 roku) wystawiono stelę, którą pod rządami Qianlonga obudowano pawilonem krytym szkliwioną dachówką (1792). Przy okazji – w myśl zasady „kupujesz jedną, drugą dostajesz za darmo” – stelę z pagodą dostały kampanie drugiego cesarza. Nie pasują do architektury tybetańskiej, ale za sprawą przytłaczającego majestatu Potali i jej ogrodów, niepozorne, nie gryzą w oczy. Podczas pierwszej chińskiej przebudowy Lhasy w 1965 roku nie wiedzieć czemu oba pawilony przeniesiono do parku za pałacem, skąd wróciły na dawne miejsce trzydzieści lat później.

Jeśli ingerencji przed Dżokhangiem dokonano w imię „ochrony zabytków”, dlaczego nie potraktowano w ten sam sposób pomników przed Potalą? Czyżby przez to, że te pierwsze wznieśli sami Tybetańczycy? W pałacu jest jeszcze jeden filar bez inskrypcji, który zapewne kazał postawić Piąty Dalajlama. Wskazuje to, że dla Tybetańczyków były to raczej budowle sakralne, tablice z napisami stanowiły zaś mniej istotny dodatek świecki. Chińska kultura jest inna. Lubuje się w pawilonach i epigramach z obawy przed zapomnieniem własnych osiągnięć i przewag.

Wedle naszych annałów filar spod Potali – najstarszy tybetański – ufundował Nganlam Takdra Lukhong, generał króla Trisonga Decena, po zdobyciu chińskiej stolicy Czang’an. Na dwóch ścianach monumentu wyryto opis, z którego wiemy, że dynastia Tang dała pięćdziesiąt tysięcy koni za wycofanie tybetańskich wojsk. Ten „filar z Szolu”, jak widać na starych zdjęciach, został przeniesiony sprzed południowej bramy na zachodniej ścianie Potali na północno-wschodni skraj placu przed pałacem, od którego odgrodzono go nową wielopasmową ulicą Pekińską. Dzięki parawanowi wysokiego muru stał się doskonale niewidoczny. Strategia nowych władców jest oczywista. Wszystko, co nie zgadza się z ich „wersją oficjalną”, jest zamazywane, spychane na margines albo po prostu niszczone, by ustąpić miejsca pisanej na nowo, jedynie słusznej pseudohistorii.

 

5 maja 2020

 

 

Za High Peaks Pure Earth

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU