Oser: O klasztorze Łonto, który przetrwał rewolucję, żeby zginąć od elektrowni

Chiński rząd i jego koncern energetyczny rozpoczęły budowę „jednego zbiornika o trzynastu poziomach” w górnym biegu rzeki Driczu, skazując na zatopienie osady zamieszkiwane od wieków przez Tybetańczyków, zabytkowe klasztory oraz cenne siedliska zwierząt i roślin. Kaskada Kamtok, nazywana „projektem wiodącym”, unicestwi co najmniej sześć świątyń (Łonto, Jena, Khardo, Rabten, Gonsar, Pharok) i dwie wioski w Dege, przyłączonym obecnie administracyjnie do prefektury Kardze w prowincji Sichuan. Mnisi ślą petycje, prosząc o zostawienie ich w spokoju.

Większość ludzi nie wie nic o historii, kulturze, przyrodzie i urodzie ziemi, która ma zniknąć pod wodą. „Bezludne i jałowe tereny położone ponad gardzielą Skaczącego Tygrysa w górnym biegu Driczu – napisali zatrudnieni przez władzę bezwstydni rzeczoznawcy – zostaną pokryte szlamem”. Postanowiłam przeprowadzić własne „badania” i znalazłam mnóstwo filmów, zdjęć oraz artykułów na chińskich stronach internetowych. Dowiedziałam się z nich, że klasztor Łonto jest bezcennym zabytkiem, a jego społeczność – trzystu mnichów i ponad dwa tysiące świeckich – poddano okrutnym represjom za błaganie o ratunek.

Autor pracy naukowej, którą w zeszłym roku referowano na konferencji w Hangzhou, pisze, że „klasztor Łonto stoi na wzniesieniu, na wschodnim brzegu rzeki Driczu. Znajdują się w nim wspaniałe malowidła, które można dziś podziwiać dzięki wzmocnieniu struktury świątyni. W pobliżu ma powstać elektrownia wodna, co zapewne utrudni studiowanie i restaurowanie zabytków, których ochrona powinna być najwyższym priorytetem”.

„Nienaruszone” freski „z czytelnymi inskrypcjami” znajdują się w dwóch budynkach – w bibliotece przy świątyni Tary oraz w nawie głównej „z setką filarów wysokości siedmiu metrów” – pokrywając ściany o powierzchni ponad tysiąca metrów kwadratowych. Malowidła „nie mają sobie równych w Dege i całym Khamie”, a w klasztorze przechowywane są także „inne zabytki, takie jak stare posągi i thangki, oraz ważne religijne i polityczne dokumenty z różnych okresów historii”.

Zdaniem chińskiego naukowca „freski z Łonto są większe od malowideł w pobliskiej drukarni Dege i w klasztorze Jena. Stanowią ważny zabytek oraz świadectwo rozwoju sztuki sakralnej nie tylko w Khamie, ale również na drugim brzegu Driczu. Ich badanie wzbogaci naszą wiedzę o historii wschodniego Tybetu”.

Trzeba pamiętać, że na skutek operacji wojskowych w latach pięćdziesiątych oraz rewolucji kulturalnej (1966–76) większość klasztorów Tybetu (czyli tradycyjnych dzielnic U-Cang, Amdo i Kham) legła w gruzach. Łonto przetrwało dzięki świeckim, którzy magazynowali w nawie jęczmień i paszę dla zwierząt, ukrywszy starożytne thangki i posągi w górach. Klasztor odżył, gdy władze chińskie pozwoliły wrócić mnichom w 1983 roku, ale dziś – wraz z okolicznymi osadami – ma zniknąć pod wodą. Innymi słowy, przetrwawszy hekatombę rewolucji kulturalnej, sczeznąć w imię rozwoju.

W 2012 roku koncern Huaneng, który buduje hydroelektrownie w całym Tybecie, zaczął planować zapory – a z nimi, rzecz jasna, przymusowe wysiedlenia – na pograniczu Dege w Sichuanie i Dzomdy w Tybetańskim Regionie Autonomicznym. „Tamy nie tylko skazują nas na bezdomność – napisali w petycji mieszkańcy Dege – ale stanowią śmiertelne zagrożenie dla środowiska naturalnego. My, świeccy i lamowie z klasztorów jesteśmy im więc stanowczo przeciwni. Obawiając się incydentów przed XVIII Zjazdem Partii, administracja obiecała, że nie zbuduje elektrowni bez zgody 80 procent mieszkańców, my jednak dobrze znamy te metody i nie wierzymy w żadne zapewnienia”.

Poszperałam w sieci i dowiedziałam się, że Driczu ma dostarczać „ponad 40 procent” energii wodnej całej Jangcy. Mówi się o największej kaskadzie na świecie, szeregu 27 współpracujących ze sobą stopni wodnych oraz 13 elektrowniach w samym górnym biegu, cytuję: „dojnej krowie” chińskiego koncernu! Wierzę w to bez zastrzeżeń. Poznałam człowieka, który dorobił się na stawianiu zapór w pobliskim Czatrengu, i na własne oczy widziałam willę w sadzie owocowym, flotę luksusowych samochodów, zdjęcie jachtu, piwnicę z winami tudzież klasztorne posągi na półkach i thangki na ścianach oraz spiżarnię pełną delikatesów z górskich wiosek. O tak, w tym biznesie na pewno są pieniądze.

Wiele lat temu chińscy ekologowie ostrzegali przed budowaniem zapór na Driczu, które będą „wisieć Chinom nad głową”, w jednym z „najbardziej niebezpiecznych i geologicznie niestabilnych” rejonów świata. Zaczęto stawiać je na potęgę w 2000 roku i od tego czasu faktycznie dochodzi do najróżniejszych katastrof, osuwisk i powodzi. Cierpią wioski i klasztory, ludzie tracą dobytek i życie, ale dla chińskich mediów to tylko okazja do wychwalania „błyskawicznych akcji ratunkowych” i innych „pomocy”.

Smutno mi, że najpewniej nie zdołamy ocalić wiosek i zabytkowych świątyń. Na publikowanych w internecie filmach i zdjęciach widać cudowną przyrodę, urocze zakątki, majestatyczne klasztory oraz setki mnichów, studiujących Dharmę, ćwiczących rytualne tańce i grających w koszykówkę w wolnych chwilach. Słowem, „bezludne i jałowe tereny” z kolonialnej wizji cynicznego durnia, który chce „pokryć je szlamem”.

Co słychać dziś u ludzi z idyllicznych obrazków? Zgodnie z tradycją ngor szkoły sakja piętnastego dnia nowego roku kalendarza tybetańskiego mnisi Łonto powinni błogosławić tłumy wiernych, ale klasztor był już pusty. Setki duchownych i świeckich – pokornie błagających o ocalenie ich świata – pobito, zamknięto w aresztach, przesłuchano i zmuszono do podpisania lojalek. Jeśli nawet władze „przeniosą” gdzieś klasztor, pożegna się on na zawsze nie tylko z nawą o stu filarach i tysiącem metrów bezcennych fresków, ale także ze swoją świecką społecznością, która od wieków dostarczała mu nowicjuszy i materialnego wsparcia. I rychło umrze śmiercią naturalną.

Jak na darmo piszą ci ludzie, unicestwianie Tybetu w imię rozwoju Chin jest niewysłowioną tragedią. Społeczność międzynarodowa powinna o tym wiedzieć i próbować chronić skarby także światowego dziedzictwa – o odrębnej kulturze i prawach społeczności tybetańskiej nie wspominając.

Mam też nadzieję, że lamowie diaspory użyją swoich wpływów, by ratować domy tysięcy wiernych. Oglądałam zdjęcia 43. hierarchy szkoły sakja (w którym mieszkańcy Dege widzą ojca) oraz Dzongsara Khjence Rinpoczego, który ma mnóstwo (także bardzo znanych i wpływowych) uczniów w Chinach. Obaj odwiedzili Łonto, jeden z najważniejszych klasztorów sakjapów, duchowy skarbiec religijnej i kulturowej spuścizny całego świata.

 

4 marca 2024

 

 

Za High Peaks Pure Earth

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU