Oser: Kult portretu

Kiedy ruszaliśmy do Khamu w lipcu 2011 roku, zamierzaliśmy robić kilkudniowe popasy, ale już w Juszu przylepił się do nas samochód okręgowej policji (podlegającej władzom prowincji Qinghai), a od Manikengo towarzyszył nam cień z Kardze (czyli Sichuanu), zmuszając mnie do zmiany planów i wpadania wszędzie jak po ogień, czasami ledwie na parę godzin czy nocleg. W takich okolicznościach trudno spotykać się z ludźmi; wiadomo, że ubecja zrobi widły z każdej igły, a nikt nie chce zatruwać życia przyjaciołom.

Na dziurawej szosie łączącej Njarong z Lithangiem wstukałam w telefon kilka zdań o wszechobecnych posterunkach oraz tłumach zwykłych i paramilitarnych policjantów spragnionych oglądania naszych dokumentów. Ci pierwsi to z reguły Tybetańczycy, natomiast z bronią chodzą głównie Hanowie. Kiedy zatrzymaliśmy się w miasteczku Gjangpa, żeby zrobić zdjęcia, wlokący się za nami policyjny samochód stanął nagle z przodu, jakby chciał pokazać, że nie życzy sobie, żebyśmy rozmawiali z tubylcami. Zastukałam w szybę i zapytałam, dlaczego jesteśmy śledzeni, na co młody Tybetańczyk sfotografował mnie swoją komórką i wycedził z fałszywym uśmiechem, że to czysty przypadek.

Mieszkałam w Khamie ponad dziesięć lat, wiele miejsc znam prawie tak dobrze jak Lhasę i dostrzegam zachodzące zmiany. Uderzyło mnie, że na ulicach Lithangu widzi się coraz mniej wysokich, dumnych Khampów, za to wszędzie roi się od chińskich kopaczy złota. Na ulicy nazywanej „aleją smakoszy” otwarto mnóstwo restauracji rybnych; w wielu oknach zachwalają „świeży połów z Płaskowyżu”. Mieszkańcy świętych tybetańskich jezior i rzek stali się przysmakami zachłannych, żarłocznych świń.

Klasztor, który wziął nazwę od regionu, zajmuje szczególne miejsce w naszej historii. W marcu 1956 roku chińscy komuniści bezwstydnie powtarzający, że przynieśli Tybetańczykom szczęście, wysłali tu bombowce, których dzieło dokończyli żołdacy Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, wyrzynając pozostałych przy życiu mnichów i świeckich. Świątynia zaczęła mozolnie podnosić się z ruin dopiero w latach osiemdziesiątych. Odwiedzałam ją wiele razy, ale teraz nie mogłam tego zrobić z powodu ogona. Kiedy kilka dni później udało mi się „przeskoczyć wielki mur” w sieci, dowiedziałam się, że dzięki temu nie uruchomiłam wielu alarmowych dzwonków. Dokładnie dwa tygodnie wcześniej, 15 lipca w klasztorze Lithang odbyło się czwarte już Zimowe Zgromadzenie, w którym wzięły udział tysiące mnichów z kilkuset świątyń różnych szkół buddyjskich z Khamu i Amdo. Od poprzednich uroczystości różniło je to, że podczas pierwszych modłów na wspaniały tron wprowadzono wielki portret Jego Świątobliwości Dalajlamy, przed którym zebrani, wielu ze łzami w oczach, kolejno składali z czcią jedwabne khataki. Okazało się, że mnisi uprzedzili władze lokalne i departament bezpieczeństwa publicznego o planowanej intronizacji, ostrzegając, że jeśli uroczystość zostanie zakłócona, nie będą mogli zagwarantować spokojnego przebiegu zgromadzenia.

Patrząc na zdjęcia, rzeczywiście czuje się powagę chwili. O wszystkim opowiedział mi później pewien mnich, który nie jest z Lithangu, tylko z klasztoru szkoły kagju w północnym Khamie. Kiedy zobaczył na tronie wielki portret Jego Świątobliwości, po prostu złożył ręce do modlitwy i zaczął płakać: „Naprawdę miało się poczucie, że Gjalła Rinpocze jest tam we własnej osobie i że nagle zagoiły się najgłębsze rany w naszych sercach”. A potem niskim, przyciszonym głosem opowiadał o radości i dumie na widok renesansu religii w tak dramatycznych okolicznościach oraz o wizji jedności wszystkich szkół buddyzmu tybetańskiego, która zrodziła się przed ponad dwustu laty w khampowskim Dege i ziściła za sprawą dzieła wielkich wizjonerów i lamów.

Rzeczywiście, trzy miesiące później w sąsiednim Nangczenie miało miejsce podobne, doroczne zgromadzenie buddystów tradycji kagju, w którym uczestniczyło półtora tysiąca mnichów z trzydziestu pięciu klasztorów różnych szkół. Duchowni i wierni znów oddali cześć wielkiemu portretowi, który najwyraźniej stał się symbolem jedności, łączącym wszystkie tradycje duchowe i regiony Tybetu.

 

30 października 2011

 

 

Za High Peaks Pure Earth

RACHUNEK BANKOWY

program „Niewidzialne kajdany” 73213000042001026966560001
subkonto Kliniki Stomatologicznej Bencien
46213000042001026966560002

PRZEKIERUJ 1,5% PODATKU