Szabkar: Prośba
Gdyby jedni nie jedli, drudzy by nie zabijali,
a też im więcej się je, tym więcej zabija.
Skoro wszyscy mnisi sięgają po mięso,
nie ma żadnej nadziei dla kóz, owiec i jaków.
Gdyby jedni nie jedli, drudzy by nie zabijali,
a też im więcej się je, tym więcej zabija.
Skoro wszyscy mnisi sięgają po mięso,
nie ma żadnej nadziei dla kóz, owiec i jaków.
Hanowie, którzy stanowią ponad dziewięćdziesiąt procent populacji Chin, mają w swych annałach dictum: „kto nie z nas, serce inne mieć musi”. W samych słowach nie ma nic groźnego, jednak z biegiem lat zrodzone z nich uczucia skrystalizowały się w klimat otwartej przemocy. Mniejszości są kłodą na drodze do wielkiej jedności różnych nacji Chin, trzeba je więc zsinizować lub wytępić.
Partia – która od zeszłego roku prowadzi kampanię „sinizowania” religii – poleciła „kontrolować temperaturę” internetowych komentarzy, by „nie promować i nie podsycać zainteresowania buddyzmem tybetańskim”.
Władze chińskie organizują wiece i seminaria, poświęcone sierpniowemu siódmemu forum, podczas którego przewodniczący Xi Jinping zapowiedział sinizację Tybetu zmienianego w „twierdzę nie do zdobycia”.
Po dorocznych gospodarskich wizytach przewodniczącego frontu jedności i chińskiego Panczena oraz niespodziewanej inspekcji w Lhasie ministra spraw zagranicznych (co zapewne wiąże się z kryzysem w relacjach z Indiami i USA) przewodniczący Xi Jinping zwołał w Pekinie „dwudniowe spotkanie robocze na najwyższym szczeblu”, wzywając do zmienienia kraju w „twierdzę nie do zdobycia”, „zdwojenia wysiłków w budowaniu zjednoczonego, dostatniego, cywilizowanego, harmonijnego i pięknego nowego, nowoczesnego, socjalistycznego Tybetu”, „strzeżenia stabilności i narodowej jedności, edukowania mas i zwalczania separatyzmu”, „intensywnej pracy w szkołach, aby zasiewać nasiona miłości do Chin w sercu każdego dziecka” oraz „sinizacji buddyzmu tybetańskiego i dostosowania go do wymogów socjalizmu”.
Dolkar – skazana na 15 miesięcy pozbawienia wolności za „ujawnienie tajemnicy państwowej i zakłócanie porządku” w maju zeszłego roku – „straciła w więzieniu zdrowie na skutek wyczerpującej pracy”.
Chce mi się płakać, gdy Tybetańczycy
muszą świętować Twoje urodziny po kryjomu,
z lękiem wypatrując szpicli i donosicieli.
17 maja 2020 roku upływa ćwierć wieku od porwania chłopca, który był symbolem przyszłości Tybetu. Gendun Czokji Nima miał ledwie sześć lat, gdy wraz z najbliższymi został uprowadzony przez chińską służbę bezpieczeństwa. Pekin ukrywa prawdę i kpi ze swoich międzynarodowych zobowiązań, przetrzymując tych ludzi do dzisiaj.
Mówicie, że nie wolno nam modlić się do Jego Świątobliwości, prawda jest jednak taka, że nie ma Tybetańczyka, który nie darzyłby wiarą Dalajlamy i Panczenlamy. Jeśli uda się wam takiego znaleźć, z pewnością okaże się jednym z was, ślepym wyznawcą KPCh. Jest taki jeden, policjant, rządzi biurem. Służalczy pies wykonujący komendy partii. Nie ma najmniejszego pojęcia o tybetańskiej religii, nie wie zupełnie nic o ojczystej kulturze i języku. Ale nawet on powtarza jak najęty, że wszyscy jesteśmy Tybetańczykami. Swoją drogą, muszę go kiedyś zapytać, co właściwie ma na myśli.
Płonął i szedł, wznosząc hasła. Wołał o niepodległość Tybetu, uwolnienie Panczenlamy, powrót Jego Świątobliwości Dalajlamy, wciąż lejąc sobie na głowę benzynę. Na wysokości klasztornego lazaretu potknął się i upadł, ale znów wstał, złożył ręce i wycharczał słowa modlitwy do Jego Świątobliwości.
Kumbumie
Stoisz, gdzie stałeś
Tylko nigdzie nie widać śladów Congkhapy
Myślę, że szalę przeważył nasz wyjazd do miasteczka Doła przed miesiącem. Zobaczyła wtedy obwieszczenia nowego sekretarza Jiangshu Chenga, zakazujące posiadania zdjęć Jego Świątobliwości Dalajlamy, nawołujące do potępienia separatystów i ich spisków. Wzburzyło ją to i przygnębiło.
Dokonując samospalenia w proteście przeciwko chińskim rządom, proszę sześć milionów rodaków o pielęgnowanie ojczystej mowy oraz tradycyjnych obyczajów, noszenie narodowych strojów oraz zachowanie jedności.
Samuel Brownback, ambasador nadzwyczajny USA do spraw wolności religijnej na świecie, 28 października złożył wizytę w Dharamsali, siedzibie Dalajlamy i tybetańskiego rządu na wychodźstwie w Indiach.
Spójrzcie w górę, tybetańscy rodacy
Patrzcie na błękitny brzask
Na niebiański namiot białej góry –
Wrócił, wrócił mój lama.
„Nim się pożegnałem, wręczyłem Jego Świątobliwości fotografie, które nieżyjący już Tybetańczyk zrobił w Tybecie w czasie rewolucji kulturalnej. Dalajlama oglądał je ze spokojem. Na jednym rozpoznał arystokratę, któremu hunwejbini wymalowali twarz i nałożyli wysoką, papierową czapkę hańby. Na innym widać było rewolucyjny plakat, przestawiający »wyzwolonego niewolnika«, który rozprawia się z dwoma karłami, podpisanymi jako »Dalaj« i »Panczen«. Jego Świątobliwość uśmiechnął się kilka razy, zmilczał jednak zdjęcie niewątpliwie tybetańskiej czerwonogwardzistki, która rozbijała motyką złoty dach buddyjskiej świątyni. Tybetańczycy bezczeszczący sanktuaria, w których modlili się przez stulecia – tej zagadki najnowszej historii nie umiał najwyraźniej rozwiązać sam Dalajlama”.
Bratnia „pomoc” przypomina bardziej obsikiwanie własnego terytorium w odległym „regionie autonomicznym”. Tybet podzielono jak tort, po którego kawałki wyciągają się ręce z prowincji, chcących zarobić na wielkim programie „rozwijania ziem zachodnich”. Przy okazji, ku wiecznej chwale, nadają lub zmieniają nazwy budynkom i ulicom, zapełniając mapy niezliczonymi alejami Guangzhou, centrami handlowymi Szanghaj czy Taizhou albo wieżowcami Shandong.
Jego Świątobliwość Dalajlama zapowiedział, że jeśli umrze na obczyźnie, odrodzi się w Indiach i „z pewnością nie w chińskich rękach”.
Zignorowali dobre rady i wpakowali się dziś w bagno „dwóch Panczenów”; zmusili do ucieczki za granicę dwóch wielkich przywódców buddyjskich, XVII Karmapę i Agję Rinpocze, opata klasztoru Kumbum, o których Rząd Centralny bardzo się wcześniej troszczył i którzy przyciągali uwagę świata; granie na czas oraz pomysł na „dwóch Dalajów” wywoła w przyszłości jeszcze większe problemy w kraju i za granicą. O zdrowiu Dalajlamy i długości jego życia nie będą jednak decydować cudze plany. Ludzie mają swoje zdanie i na ten temat. W przypadku próżni spowodowanej śmiercią Dalajlamy, powiadają, jego spadkobiercą zostanie Karmapa. Choć przywódcy buddyzmu tybetańskiego, od gelugpy, njingmapy, sakjapy i kagju po bon, jeden po drugim uciekli z kraju, pozostają dziedzicami religijnych doktryn i, bezpośrednio lub nie, wciąż odgrywają ważną rolę.
Władze chińskie poinformowały o uruchomieniu pięcioletniego programu edukacyjnego dla „personelu religijnego” w celu „sinizacji” buddyzmu tybetańskiego i dostosowaniu go do „wymogów społeczeństwa socjalistycznego”.
Z pozoru wydawać się może, iż problem Tybetu ma charakter historyczny i bierze się z faktu, że w 1959 roku uciekł do Indii Dalajlama oraz ponad sto tysięcy Tybetańczyków. Niemniej jednak prawdziwy problem tkwi w kraju, a nie poza jego granicami. Gdyby wywoływali go tylko uchodźcy, nie stanowiłby dla Chin zagrożenia. Społeczność międzynarodowa często mówi władzom chińskim, że jeśli szybko nie uporają się z tą kwestią, tybetańska diaspora sięgnie w końcu po przemoc. Dla Pekinu, który posiada najliczniejszą armię na świecie, nie jest to jednak żadne niebezpieczeństwo.