Saga Dała z restrykcjami – dla buddystów – w Lhasie
Władze chińskie ogłosiły nowe „pandemiczne” restrykcje, szykanując tybetańskich wiernych i – jednocześnie – promując turystykę w Lhasie.
Władze chińskie ogłosiły nowe „pandemiczne” restrykcje, szykanując tybetańskich wiernych i – jednocześnie – promując turystykę w Lhasie.
Penpa Cering, który prowadził kampanię głównie w mediach społecznościowych, zapowiada, że jego głównym celem będzie doprowadzenie do ponownego nawiązania rozmów przedstawicieli Jego Świątobliwości Dalajlamy z przywódcami w Pekinie.
Instytucje demokratyczne, które Tybetańczycy zbudowali pod okiem Jego Świątobliwości Dalajlamy, są filarami naszej walki o wolność. Należycie pielęgnowane i chronione, będą nam służyć przez długie lata. Nie wolno zmieniać ich w arenę prężenia muskułów, pompowania ego czy frakcyjnych rozgrywek.
Jedynym słowem spoza partyjnego leksykonu, jakiego użył Gjalcen Norbu, składając życzenia „tybetańskim rodakom w kraju i za granicą”, była „karma”. Trzeba być jej „bardzo świadomym”, strzegąc umysł przed „chciwością, nienawiścią i ułudą” oraz „kontrowersjami”.
Przed rozpoczęciem obchodów Nowego Roku kalendarza tybetańskiego władze lokalne ogłosiły „pandemiczne” restrykcje w klasztorze Labrang Taszikjil, w Sangczu (chiń. Xiahe), między innymi zabraniając opuszczania i odwiedzania świątynnego kompleksu „bez zaświadczenia o stanie zdrowia i aktualnego wyniku testu na COVID-19”.
Nepalska policja zatrzymała czterech „komisarzy”, organizujących wybory deputowanych i prezydenta tybetańskiej diaspory. Dzięki interwencji lokalnej organizacji praw człowieka zatrzymanych zwolniono po kilku godzinach, ostrzegając przed braniem udziału w „działaniach nieaprobowanych przez Nepal”.
Zhang, który wedle swych frazesów jest „zawsze po stronie wolności”, nie wie nic o historii i tragicznym położeniu Tybetańczyków. I nie dba o nie. Interesuje go tylko konsumowanie Tybetu, nic więcej. Utożsamia się z globalnym koncernem i autorytarną władzą. Jest przerażający i obrzydliwy.
Władze chińskie – w imię „walki ze smogiem” – ogłosiły kampanię „odpowiedzialnego odprawiania praktyk religijnych”, zamykając na kłódkę wielkie kadzielnice przed lhaskim Dżokhangiem i zakazując wiernym rytualnego ofiarowania wonnego dymu przed najbardziej czczonym sanktuarium Tybetu.
Plac przed Dżokhangiem – najbardziej czczonym sanktuarium Tybetu – pozostaje zamknięty dla pielgrzymów i wiernych mimo zakończenia prac budowlanych.
Tybetańczycy skarżą się na dyskryminację w klasztorach i sanktuariach Lhasy. „Nasze dziedzictwo jest dziś towarem dla Chińczyków, do którego sami nie mają prawa”.
Niezależne źródła informują, że kontrolowany przez władze chińskie portal społecznościowy i komunikator internetowy WeChat blokuje konta „wpływowych” członków tybetańskiej diaspory.
Hasłem przewodnim obrad było wzmacnianie „czterech świadomości” (politycznej, sytuacji, sedna i hierarchii) oraz „czterech pewności” (wybranej drogi, systemu, myśli przewodniej i kultury socjalistycznej), czyli partyjnego przywództwa, coraz głośniej oskarżanego o nieudolność w związku z ciągłymi protestami w Hongkongu i dopuszczeniem do wybuchu pandemii. „Wierność przewodniej roli Komunistycznej Partii Chin – informowała rządowa agencja Xinhua – sprowadza się do absolutnej lojalności wobec Komitetu Centralnego, przewodniczącego Xi Jinpinga oraz partyjnych teorii, wskazówek, strategii i zasad”.
Po formalnym zniesieniu „pandemicznych” zakazów i ograniczeń 1 czerwca policja skonfiskowała towary ponad dwustu tybetańskich straganiarzy w Chengdu.
Władze chińskie tradycyjnie już zaostrzyły restrykcje, przypominając o zakazie odwiedzania klasztorów przez członków partii, urzędników państwowych, emerytów, młodzież szkolną i dzieci w „świętym”, czwartym miesiącu tybetańskiego kalendarza buddyjskiego.
Trzeciego dnia Nowego Roku ogłaszają przez uliczne głośniki, że wszystkie imprezy są odwołane i nie należy się nigdzie schodzić. To pierwszy skutek uderzenia skrzydeł wuhańskiego motyla odczuwalny w naszej wiosce.
W pięćdziesiątą rocznicę ustanowienia Dnia Ziemi nasza planeta stoi przed jednym z największych zagrożeń dla zdrowia i bezpieczeństwa swoich mieszkańców. Zmagania z tym kryzysem przypominają nam, jak wielkie znaczenie mają współczucie i wzajemne wsparcie. Pandemia jest niebezpieczna dla wszystkich bez względu na rasę, kulturę i płeć; musimy zareagować na nią jako cała ludzkość, zaspokajając niezbędne potrzeby każdego człowieka.
Mimo ogłoszenia „zwycięstwa” w walce z pandemią i „powrotu normalności”, otwarcia zakładów pracy, infrastruktury turystycznej oraz szkół, władze chińskie poleciły zamknąć dwa klasztory buddyjskie w Lhoce.
Pamiętamy:
Chorego, który tak bał się zarazić najbliższych, że odebrał sobie życie w wykopanym własnoręcznie grobie.
Mężczyznę, który nie mogąc dostać się do żadnego szpitala, wyskoczył z pędzącego samochodu, żeby nie zarazić żony i synka.
Przed otwarciem szkół po przerwie związanej z pandemią nauczycieli poinformowano, że „latem wszystkie placówki przejdą na nauczanie w języku chińskim”. Tybetański ma być językiem wykładowym tylko na lekcjach tybetańskiego.
My, buddyści, uważamy, że świat jest współzależny, dlatego też często mówię o odpowiedzialności powszechnej. Wybuch strasznej epidemii koronawirusa pokazuje, że to, co przytrafia się jednemu człowiekowi, szybko może dać się we znaki wszystkim. Jednocześnie przypomina jednak, że współczucie oraz konstruktywne działanie – praca w szpitalu, ale i choćby zachowanie społecznego dystansu – mają moc służenia ogółowi.
Po ogłoszeniu „zwycięstwa” w walce z koronawirusem, którego ukrywanie przez władze chińskie doprowadziło do globalnej pandemii, w Lhasie otwierają się szkoły, sklepy i restauracje. „Do miasta zaczynają też tłumnie zjeżdżać chińscy turyści. Tybetańczycy obawiają się, że znów przywloką zarazę. Wielu ludzi nie wierzy w propagandowe komunikaty i boi się wychodzić z domów”.