Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Protest w Tongkorze

***

 

Mnisi z Tongkoru (w Kardze, w prowincji Sichuan) nie przyłączyli się do protestów, do których doszło w marcu w Lhasie i innych regionach Tybetu, jednak kadry z okręgu i policjanci wielokrotnie pojawiali się w klasztorze, żeby mieć oko na duchownych i rozmawiać z Komitetem Demokratycznego Zarządzania. Zapowiedzieli rychłą kampanię reedukacji politycznej i kazali powiadomić o tym mnichów.

 

Wieczorem mieliśmy wspólnie odprawić codzienne rytuały, ale 3 kwietnia okazał się feralnym dniem. O wpół do piątej obudził mnie hałas. Wybiegłem z celi, żeby zobaczyć, co się dzieje. Wokół klasztoru rozmieszczono setki chińskich żołnierzy, a ich tłumacz wykrzykiwał: „Każdy mnich, który otworzy drzwi, zostanie zastrzelony! Wszyscy mają zostać u siebie. Nie ryglować się od środka, bo wojsko będzie przeszukiwać wszystkie pomieszczenia". Było jeszcze ciemno. Miałem kilka zdjęć Jego Świątobliwości Dalajlamy i zdołałem je ukryć - wszystkie z wyjątkiem największego, oprawionego w ramę i wiszącego na ścianie. Około piątej pojawili się na naszym dziedzińcu i usłyszałem komendę tłumacza: „Otwierać!".

 

Byłem przerażony. Słyszałem, jak kopią w sąsiednie drzwi. Otworzyłem i do środka wpadło pięciu żołnierzy. Wymierzyli we mnie broń i kazali siedzieć bez ruchu na posłaniu. Zaczęli rewizję. Zrzucili na podłogę wszystkie książki i święte księgi, każdą podeptali. Zdjęli ze ściany ramę z portretem Jego Świątobliwości i roztrzaskali ją o podłogę. Rozkopali kawałki drewna i szkła, a potem jeden z nich schował zdjęcie do torby. Tybetański tłumacz kazał mi siedzieć cicho w celi. Panował straszny hałas, niektórzy mnisi wołali o pomoc.

 

Rewizja skończyła się po czternastej. Później dowiedziałem się, że do naszego klasztoru przysłali dziewięćdziesiąt osiem ciężarówek z wojskiem. Przeszukali każdy ołtarz, nawę i, jedną po drugiej, wszystkie cele. Interesowała ich broń i materiały polityczne: płyty DVD, zdjęcia Jego Świątobliwości. Sprawdzali też telefony komórkowe i spisywali zapisane w nich numery. Niektórzy mieli telefony stacjonarne, ale żołnierze odcięli linię. Skonfiskowano wiele telefonów komórkowych i pieniędzy, kilku mnichów pobito. Pieniądze znikły także ze świątyń i ołtarzy - zabrali wszystkie klucze odźwiernemu. Zatrzymali Cultrima Tenzina, siedemdziesięcioletniego mnicha, u którego znaleźli strzelbę domowej roboty. Nikt jej nigdy nie używał. Miała setki lat i z reguły wisiała w gonkhangu, kaplicy bóstw opiekuńczych.

 

Kiedy odjechali, mnisi zebrali się w głównej nawie. Wszyscy byli w szoku. Zorientowaliśmy się, że zabrali Cultrima Tenzina i pobili wielu innych. (...), jeden ze starszych, powiedział: „W ostatnich tygodniach czterokrotnie nachodzili mnie Chińczycy i kazali krytykować Dalajlamę, ale powiedziałem im wyraźnie, że wolałbym się zabić. Nie mogę nic wam radzić, każdy musi zdecydować za siebie". Wielu mnichów zaczęło płakać i wykrzykiwać: „Wypuśćcie Cultrima Tenzina", „Chcemy więcej wolności", „Niech żyje Jego Świątobliwość Dalajlama", „Wolny Tybet". Postanowiliśmy zaprotestować przed siedzibą władz. Wyszliśmy z klasztoru i ruszyliśmy do miasta.

 

Tongkor miał około siedemdziesięciu mnichów, poszli wszyscy. Po drodze musieliśmy przejść przez kilka wiosek. Dołączyły do nas setki osób z bodaj dwudziestu osad. Żołnierze i lokalni policjanci robili nam mnóstwo zdjęć. Powiedzieli, że każdy, kto zbliży się do budynków rządowych, zostanie zastrzelony. Niektórzy Tybetańczycy wiedzieli, że w siedzibie władz - na komisariacie w tym samym kompleksie trzymali Cultrima Tenzina - przebywa ważny chiński aparatczyk z prefektury. Po trzech godzinach, około ósmej, robiło się już ciemno, dotarliśmy do celu, skandując nasze hasła. I wtedy zza węgła wyłoniły się setki żołnierzy. My tylko krzyczeliśmy, nikt nie ciskał kamieniami ani nie wymachiwał nożem. To była całkowicie pokojowa demonstracja. Nagle usłyszałem strzały i Tybetańczycy rozpierzchli się na wszystkie strony. Ktoś z tyłu krzyknął, że to fajerwerki, ale ja widziałem, że strzelają do tłumu. Zapanował nieopisany chaos. W ciągu paru minut zastrzelili kilku Tybetańczyków, raniąc znacznie więcej. Widziałem ciała na ziemi i zwłoki podnoszone przez przyjaciół. Żołnierze zatrzymywali każdego, kto nie zdołał uciec i został z tyłu.

 

Dotarłem do klasztoru z grupą mnichów. Wielu nie wróciło - nie wiedzieliśmy, czy zostali zastrzeleni czy uwięzieni. Bardzo się o nich baliśmy, bo inni też widzieli zabitych, ale nie mogliśmy się niczego dowiedzieć. Żołnierze nie spali całą noc. Przeszukiwali okoliczne wioski, zatrzymując mnóstwo osób. Przyszli też do klasztoru, więc wielu z nas uciekło i ukryło się w jaskiniach na wzgórzach.

 

Później powiedziano mi, że dwudziestotrzyletnia Cejang Kji z wioski Zda-Ngan zginęła trafiona w głowę. Strzałem w głowę zabili też czterdziestopięcioletniego Gelka, który był tam z siostrzeńcem. Chłopak niósł zwłoki na plecach, pomagali mu ludzie, ale musieli porzucić ciało, bo strzelający bez przerwy żołnierze byli już bardzo blisko.

 

Tego dnia znikli pięćdziesięciotrzyletni Cering Dhondup z wioski Kasum i czterdziestoośmioletni Therlho. Władze nie powiadomiły najbliższych, co się z nimi stało, ale ludzie mówią, że zostali zastrzeleni, a armia pozbyła się zwłok. Zaginęło też siedmiu mnichów Tongkoru. Nikt nic o nich nie wie.

 

 

 

 

 

Relacja młodego mnicha (któremu udało się uciec z Tybetu) przekazana International Campaign for Tibet (ICT).


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)