Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Zapalmy lampki za zabitych

Oser

 

Nowy Rok to wysyp kolejnych świąt - wschodnich, zachodnich, tybetańskich, chińskich - znaczonych dobrymi życzeniami. Czas pokoju i blasku, rodzinnych spotkań, celebrowania starości, tężenia tężyzny, bujania na rękach i hołubienia dzieciństwa. W tym właśnie tkwi prawdziwy duch wielusetletnich uroczystości. 

 

Jednak ten rok jest inny. Odmieniony strąceniem w otchłań cierpienia tylu ludzi. W całym Tybecie, w miastach, wioskach i bezdrożach Amdo, U-Cangu i Khamu po wielu pooranych zmarszczkami policzkach dziadków i rodziców płynęły strumienie łez na pogrzebach tych o gładkich twarzach. Jeszcze bardziej rozdziera serce to, że wielu osiwiałych nie mogło pożegnać czarnowłosych, bo nie zdołali odnaleźć ich ciał. Nie wiedząc gdzie i kiedy, nie byli w stanie odprawić rytuałów wyzwalających świadomość z katuszy stanu pośredniego. Klasztory zamknięto na głucho, przegnano mnichów i tylko sępy krążą nad opuszczonymi cmentarzyskami.

 

Zapalmy więc - w zakątkach, gdzie nie sięgają obiektywy policyjnych kamer - maślane lampki w ofierze za zmarłych, których liczby wciąż nie znamy. A jeśli mieszkamy na obczyźnie, która nie zna naszych świateł, palmy za niepoliczonych świece. Jak setki tybetańskich uczniów z Lanzhou, którzy 16 marca zeszłego roku całą noc podtrzymywali płomyki pod skargą „ich blizny i krzywda naszymi", czy rówieśnicy, których ogieńki zapłonęły dzień później w samej stolicy „imperium".

 

Nasza kultura i tradycja przywiązują wielką wagę do śmierci. Każą odprawiać rytuały ofiarne dla bóstw, by zjednać zawistnych krewnych i karmicznych wierzycieli. Przez czterdzieści dziewięć dni, siedem tygodni, gdy świadomość zmarłego błądzi w stanie między śmiercią a narodzinami, bliscy muszą nie tylko prosić mnichów o stosowne, wyzwalające modły, ale i w tej intencji szczodrze wspierać potrzebujących. Ten nowy rok jest równie ważny, zaiste cały winien być naznaczony wyrzeczeniem. Musimy czcić w nim godnych mienia lamów, bowiem oni tylko mogą poprowadzić naszych zmarłych ku prawdzie, światłości i dobremu odrodzeniu. To nie żaden przesąd, tylko umiłowana pamięć tych, co odeszli - najgłębszy i najpiękniejszy wyraz człowieczeństwa. Nawet Lenin uczył, że „zapomnienie jest zdradą". Dla wierzących niepamięć zmarłych oznacza przeniewierstwo, życie bez żadnych uczuć. Brak czci, także wobec poległych rodaków, czyni nas gorszymi od bydląt.

 

Pamięć zmarłych nie jest cechą narodową. Rodaków opłakują również Chińczycy. Jeden z nich, uczestnik „incydentu 4 czerwca 1989", po latach milczenia zaczął kręcić filmy „ku pamięci". „Strzały - mówi - zabiły nasze marzenia. Ale czy tylko jednostek? Cały naród dzieli ten ból, lecz strach nie pozwala go pojąć, dotknąć. Rok w rok odkłada się w sercach wszystkich razem i każdego z osobna. Zaspokoiwszy wszelkie doczesne potrzeby, czujemy się coraz bardziej zagubieni. Mamy bogactwo, lecz straciliśmy dusze".

 

Szanując życie, oddajemy hołd sobie; czcząc pamięć zmarłych, ratujemy siebie. Brutalność i męstwo piewców namacalnego tkwi w ich wierze w karabiny i pieniądze. Jednak i tu obowiązuje prawo narodzin, choroby i śmierci, wzlotu i upadku. Sam Mao Zedong, we własnych oczach niemający sobie równych w dziejach ludzkości, nie zdołał uciec przed śmiercią. Co najśmieszniejsze, dla jego truchła zbudowano potem mauzoleum. Co różni je od podziemnej, terakotowej armii pierwszego cesarza dynastii Qin? Skoro materialiści mają prawo do czczenia swych zmarłych, z pewnością przysługuje ono i wierzącym Tybetańczykom!

 

Niech rok 2009 będzie czasem pamięci o tych, co odeszli. Nasz obyczaj podpowiada drogę: palmy lampki, palmy świece, powtarzajmy mantrę Czenrezika: om mani peme hung!

 

 

 

 

Pekin, 8 stycznia 2009


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)