Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Odwaga i mądrość

Taszibod

 

Zacznijmy od tego, że 5 maja 2009 roku różne media - The Times, Głos Ameryki, Radio Wolna Azja i blog tybetańskiej pisarki Oser - podały informację o zwolnieniu Lamy Dzigme, który spędził za kratami sześć miesięcy. Przy okazji przypomniano, że ten mnich z klasztoru Labrang był wcześniej więziony i torturowany przez dwadzieścia jeden dni (czego niemal nie przypłacił życiem), a we wrześniu 2008 roku poinformował o tym cały świat, nie próbując ukrywać swojej tożsamości. Przez dwa miesiące wymykał się władzom chińskim, lecz w końcu zatrzymano go ponownie w macierzystym klasztorze. Wolność odzyskał dopiero 3 maja tego roku, gdy krewni, którzy przez sześć miesięcy nie byli w stanie uzyskać żadnych informacji od urzędników państwowych, wynajęli dwóch chińskich adwokatów z Pekinu. Cały incydent - czy raczej proces: od upublicznienia nagrania wideo i aresztowania po zwolnienie - wzbudził ogromne zainteresowanie. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że zakończył się happy endem.

 

Punkt drugi: dla mediów „przypadek Lamy Dzigme" jest po prostu newsem, dla sympatyków Tybetu - kolejnym dowodem chińskich prześladowań, lecz Tybetańczyków, zwłaszcza tych w kraju, skłonić powinien do myślenia i znacznie głębszej refleksji niż oczywiste potępienie władz oraz podziw dla bohatera tej historii.

 

Tybetańczyk, którego bezprawnie uwięziono i okrutnie potraktowano, wykorzystał kamerę do powiedzenia światu prawdy za pośrednictwem międzynarodowych mediów. Ich zainteresowanie oraz zatrudnienie chińskich prawników pomogły mu odzyskać wolność, gdy ponownie trafił za kraty. Prawda, zamknęli go raz jeszcze - ale nie na długo. Rzecz jasna nie wiemy, co jeszcze może się wydarzyć, niemniej dziś, myśląc po prostu racjonalnie i apolitycznie oraz biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, w tym niewyobrażalne, nikomu nieznane ofiary złożone przez Tybetańczyków, uznać musimy tę sprawę za skuteczny, pokojowy protest rodaka, który ujawnił zbrodnie władz. Trudno o lepszy przykład mariażu odwagi i mądrości.

 

Trzy: film „Krzyk wolności" opowiada historię murzyńskiego lidera walczącego w RPA z apartheidem. W pewnym momencie, osadzony w areszcie domowym Biko planuje udział w uroczystości organizowanej przez studentów i słyszy od najbliższych: „To bardzo niebezpieczne". „Racja - odpowiada. - Republika Południowej Afryki jest niebezpiecznym krajem".

 

Na tej samej zasadzie, żyjąc w państwie, w którym każdy Tybetańczyk, zwłaszcza mnich, uważany jest za potencjalnego terrorystę i w każdej chwili może zaznajomić się z ciężką ręką władzy, ktoś taki jak dwukrotnie bezprawnie aresztowany i poddawany torturom Lama Dzigme musi znać konsekwencje publicznego zabierania głosu. Mimo to, doskonale zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, gotów był zaryzykować życie w imię prawdy. Pytacie, czym jest odwaga? Tym właśnie.

 

Czasem sprawa prawdy i wolności wymaga podejmowania działań, o których wie się, że należy się ich wystrzegać. W „przypadku Lamy Dzigme" proces ten wyglądał następująco: za pośrednictwem wpływowych, wiarygodnych, międzynarodowych mediów przedstawił się on światu i opowiedział swoją historię. Jego dwudziestominutowa relacja nie naruszała żadnego paragrafu chińskiego prawa. Nie przekroczył granicy, podając tylko nagie fakty. W ten sposób, mówiąc prawdę, nie wręczał władzom bata na siebie. Na końcowy sukces złożyły się ponadto dwa ważne czynniki zewnętrzne: konsekwentne zainteresowanie Tybetańczyków w kraju i za granicą oraz międzynarodowych mediów tudzież zaangażowanie chińskich prawników.

 

Finał - Lama Dzigme wychodzi z więzienia. Bez krwawej konfrontacji i konfliktów, o ofiarach w ludziach nie wspominając. Gdyby wybrał milczenie albo zbrojny opór, może zyskałby zrozumienie i sympatię, ale nie jednoznaczne wsparcie i pochwały. Gdyby słowem lub czynem złamał chińskie prawo, nawet będąc moralnie górą, dałby władzom pretekst do zamknięcia go w więzieniu. Gdyby w nim gnił latami lub zginął, podziw i elegie nie przywróciłyby go do życia, pozostawiając innym tylko wspomnienia i smutek. Ludzie nie powinni beztrosko poświęcać życia nawet za najszlachetniejsze wartości. Lama Dzigme umiał skutecznie wykorzystać media i chińskie przepisy, uniknąć nazbyt aż prawdopodobnej tragedii oraz dojść swych praw. Przy okazji powiedział światu całą prawdę - w tym właśnie tkwi jego mądrość.

 

Po czwarte, kiedy we wrześniu nagranie Lamy Dzigme pokazał Głos Ameryki, podchwyciły je inne tytuły i internet. Kolejnymi „sensacjami" były ponowne zatrzymanie i zwolnienie mnicha. Co więcej, o całym „incydencie" nie dawała zapomnieć światu mieszkająca w Pekinie Oser.

 

Ta obdarzona pełnym współczucia, buddyjskim sercem poetka heroicznie dźwiga brzemię odpowiedzialności za swój naród i przykuwa do niego uwagę świata wiarygodnymi, gorącymi doniesieniami okraszonymi jej niezwykłym talentem pisarskim. Na swoim blogu - nazywanym „jednoosobową agencją informacyjną" - nieustraszenie ujawnia ciemne strony, które władze, jak „przypadek Lamy Dzigme", usiłują ukryć z całą bezwzględnością. Bez niej - i zagranicznych mediów - większość tego rodzaju niesprawiedliwości nigdy nie zyskałaby rozgłosu i przeszłaby po prostu niezauważona.

 

„Odwaga epoki - powiedział prezydent Niemiec von Weizsäcker, składając hołd skazanym na śmierć przez hitlerowski »sąd ludowy« działaczom »Białej Róży« - określa na nowo naszą cywilizację". Oser, Lama Dzigme, oraz ci wszyscy znani i bezimienni, żywi lub martwi, którzy wołali o wolność i pokój, nadają w tych dziwnych czasach nowy wymiar naszej kulturze.

 

Po piąte, moim zdaniem, szczególne znaczenie ma w tej sprawie udział chińskich prawników. Krewni Lamy Dzigme wynajęli Li Fangpinga i Jiang Tianyonga, znanych adwokatów, którzy zajmują się prawami człowieka. Jiang wraz z Tengiem Biao i szesnastoma innymi obrońcami wystosowali 11 kwietnia list otwarty, deklarując gotowość reprezentowania aresztowanych Tybetańczyków i apelując do władz o traktowanie ich zgodnie z prawem. Wkrótce potem dołączyli do nich jeszcze trzej, a rząd zaczął im wszystkim grozić, zabraniając tykania się spraw tybetańskich.

 

Zanim zajęli się Lamą Dzigme, Li i Jiang bronili Phurbu Ceringa Rinpocze w Khamie. To była niezwykle ważna sprawa, ponieważ po raz pierwszy od „marcowego incydentu" oskarżonego Tybetańczyka nie reprezentowali adwokaci przyznani z urzędu. Wkrótce potem po ich interwencji odzyskał wolność Lama Dzigme. Innymi słowy, zaangażowanie profesjonalistów ma wpływ na bieg wydarzeń.

 

„Z perspektywy chińskiego prawnika - powiedział zagranicznym dziennikarzom Jiang - obrona Tybetańczyków jest pracą na rzecz narodowej jedności". Postawa adwokatów nie tylko dobrze służyła sprawiedliwości, ale i pomogła w walce ze stereotypowym klasyfikowaniem problemu Tybetu jako „konfliktu etnicznego między Hanami a Tybetańczykami" oraz w odbudowywaniu narodowych więzi, wzajemnego zrozumienia i jedności, które mocno nadszarpnęły rządowe media i „antyseparatystyczne kliki" wszelkiej maści. W rok po eksplozji chińskiego szowinizmu intelektualiści i prawnicy byli gotowi walczyć o zmianę sytuacji. To dobry początek i mam nadzieję, że w ich ślady pójdą inni intelektualiści.

 

Po szóste, Krainę Śniegu zawsze spowijała mgła strachu, która stała się szczególnie gęsta po marcu 2008 roku. Władze arogancko depcą prawa obywatelskie i odpowiadają siłą na pokojowe protesty, lecz - zgodnie ze słowami przewodniczącego KPCh Mao Zedonga, który powiadał, że „tam gdzie jest ucisk, rodzi się opór" - nie są w stanie zdławić głosów Tybetańczyków. Presja potęguje opór, a z coraz bardziej napiętej atmosfery wyłaniają się nowe formy protestów.

 

To smutne, że władze robią wszystko, by ukryć prawdziwy obraz sytuacji w Tybecie, a jego mieszkańcy nie mają świadomości przysługujących im praw i nie rozumieją znaczenia rozgłosu. Brak im również środków i spójnej strategii, co sprawia, że ich racje i prawda o prześladowaniach nie docierają do świata. Wszystko to czyni heroizm demonstrantów jeszcze bardziej tragicznym.

 

Przez całe wieki konflikty między Tybetańczykami zażegnywano przy pomocy negocjacji lub mediacji lokalnych autorytetów, z reguły powszechnie szanowanych mnichów. W obliczu niesprawiedliwości, jakiej dopuszczają się władze, właściwe są środki prawne, takie jak pisanie petycji czy wynajęcie adwokata, sięga po nie jednak bardzo niewielu. Nietrudno wyobrazić sobie przyczyny tego stanu rzeczy. Rząd jest najczęściej głuchy albo rozdyma trywialne konflikty, by poddać zainteresowanych „pryncypialnej" krytyce lub oskarżyć ich o etniczny „separatyzm" czy „agitację", bądź upolitycznia problem w celu ukrycia własnych błędów i nieudolności. Poza tym Tybetańczykom wciąż brakuje świadomości prawa oraz zaufania, pozwalającego walczyć o to, co nam należne, środkami prawnymi.

 

Czego uczy „przypadek Lamy Dzigme"? Po pierwsze, zgodnie z konstytucją Chin i ustawą o regionalnej autonomii etnicznej, postanowił on pokojowo, lecz nieustępliwie walczyć o swoje prawa i nagłośnić słuszną sprawę przy pomocy mediów. Jego rodzina nie uległa podłym machinacjom władz, nie była bierna i wynajęła adwokatów. (Ogłoszenie wyroku w sprawie ordynarnie wrabianego Phurbu Ceringa Rinpocze odroczono po zaangażowaniu tych samych obrońców.) Wydarzenia te z pewnością umocnią i zainspirują ludzi, ciągle błądzących w mgle strachu. Pod imperialnymi rządami nie zawsze da się dojść sprawiedliwości w sądzie, lecz Lama Dzigme przynajmniej pokazał nam drogę i dał promyk nadziei.

 

Po siódme wreszcie, odważni zasługują na podziw, mądrych warto zaś naśladować, niemniej tylko obdarzeni dwoma tymi przymiotami mają szansę pokonać zło i to oni są prawdziwymi bohaterami.

 

Czapki z głów przed Dzigme! Przed Oser i wszystkimi, którzy zaangażowali się w tę sprawę. Czapki z głów przed chińskimi adwokatami, którzy postanowili poświęcić życie walce o sprawiedliwość.

 

maj 2009

 

 

lamadzigmelungty
 

 

 

 

Taszibod - pseudonim piszącego po chińsku tybetańskiego blogera. „Licencja" Jianga wygasa 31 maja. Wszystko wskazuje na to, że nie zostanie przedłużona, i straci on prawo wykonywania zawodu.


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)