Teksty. Z perspektywy Chińczyków

wersja do druku

Share

Płacz Tybetu

Wang Lixiong

 

Obecne problemy w Tybecie są powtórką sytuacji sprzed dwóch dekad. 1 października 1987 roku mnisi buddyjscy demonstrowali, pokojowo, na Barkhorze - sławnej ulicy okalającej lhaską katedrę - gdy policja przystąpiła do aresztowań. Dla prostych Tybetańczyków, dla których mnisi są „klejnotami", było to nie do zniesienia - nie tylko na własnych warunkach, lecz przede wszystkim jako katalizator wielu przykrych wspomnień tybetańskich buddystów.

 

Kilku młodych mężczyzn zaczęło ciskać kamieniami w lokalny komisariat. Dołączali do nich inni, a potem razem podłożyli ogień pod przewrócone samochody, skandując „niepodległość dla Tybetu". Dokładnie tak samo wyglądało to przed dwoma tygodniami.

 

Za powracającymi wydarzeniami stoi dramatyczny dylemat w sercach tybetańskich mnichów. Kiedy chiński rząd każe im lżyć duchowego przywódcę, Dalajlamę, stają przed prostym wyborem: poddać się, co oznacza złamanie zakonnych ślubów, lub stawić opór, co może równać się cofnięciu rządowej licencji i wydaleniu za świątyni.

 

Od czasu do czasu duchowni pokojowo manifestowali swą rozpacz. Kiedy przychodziło do tego, czujące się niepewnie władze chińskie, wierne credo „eliminowania elementów niepewnych" w chwilach „konieczności dziejowej", odpowiadały represjami, które, nieuchronnie, wywoływały gwałtowne reakcje Tybetańczyków.

 

W ostatnich latach władze chińskie pacyfikowały Tybetańczyków przy pomocy piorunującej mieszanki obietnic rozwoju gospodarczego z jednej, z groźbą użycia siły z drugiej strony. Doświadczenie uczy, że strategia ta nie działa.

 

Najskuteczniejszym wehikułem pokoju w Tybecie byłby Dalajlama, którego powrót od ręki rozwiązałby wiele problemów. Większa część dzisiejszego morza złej krwi to prosta konsekwencja znieważania przez władze człowieka, który dla tybetańskich mnichów jest niezrównanym ideałem. Przymuszanie duchownych do wyrzekania się go jest mniej więcej tak samo praktyczne jak żądanie, by zelżyli swoich rodziców.

 

Nikogo nie powinno dziwić, że bicie mnichów i zamykanie klasztorów wywołuje niepokoje społeczne, te zaś, wykreowane w tym trybie - przemoc.

 

Dlaczego te proste prawdy nie są zupełną oczywistością? Phuncog Łangjal, dziś emerytowany tybetański aparatczyk, zwraca uwagę, że doktryna „walki z separatyzmem" stała się obsesją urzędników, którzy odpowiadają za sprawy religii i mniejszości tak w stolicy kraju, jak i w Tybecie. Położywszy na „antyseparatystycznej" szali własne kariery, ludzie ci nie mogą przyznać się do błędu bez utraty twarzy, co - jak podpowiada im strach - musi oznaczać pożegnanie z władzą i stanowiskami.

 

Ilekroć coś pójdzie nie tak, kozłem ofiarnym są dla nich „wrogie obce siły", innymi słowy wróg, który usprawiedliwia najbardziej brutalne i bezsensowne represje. Wywoływany bez końca, choć pierwotnie bezcielesny, duch separatyzmu nabiera wagi. Zbudowawszy niejedną karierę, staje się zwyczajnie nietykalny.

 

Opowiadam się za „Drogą środka" Dalajlamy, czyli autonomią dla Tybetu w kwestiach wszystkich poza sprawami zagranicznymi i obronnością kraju. Model ten wymaga założenia, że z czasem Tybetańczycy zaczną wybierać własnych przywódców - a to oznaczałoby poważne zmiany w stosunku do tego, co mamy dziś. Tybet nazywa się dziś „regionem autonomicznym", lecz wszyscy urzędnicy pochodzą tu z nadania Pekinu i myślą tylko o interesach swoich oraz partii komunistycznej. Tybetańczycy najwyraźniej dostrzegają różnicę między taką władzą a samorządem i za nic nie opowiedzą się za fikcyjną autonomią.

 

Co za tym idzie - nawet jeśli oznacza to wysokie ustawienie poprzeczki - ostatecznym rozwiązaniem problemu Tybetu musi być demokratyzacja systemu politycznego samych Chin. Prawdziwej autonomii nie zrodzi nic innego.

 

Najwyższy czas, by rząd Chin zastanowił się, dlaczego jego długofalowa strategia w Tybecie spaliła na panewce, i spróbował czegoś nowego. Stare problemy nie odejdą w przeszłość i będą ciągnąć się, choćby w miejscach takich jak Ujgurski Region Autonomiczny Xinjiang, o ile nie wypracuje się sensowniejszego podejścia.

 

 

 

 

 

Wang Lixiong - chiński intelektualista, popularny pisarz, historyk i ekolog, autor zakazanego w ChRL bestsellera Huanghou („Żółte zagrożenie"), w ostatnich latach zajmujący się głównie kwestią Tybetu, współautor marcowych „Dwunastu sugestii" grupy intelektualistów, poszukujących rozwiązania tego problemu.

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)