Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Jestem Tybetanką

Oser

 

Autorzy anglojęzycznego bloga High Peaks Pure Earth zwracają uwagę, że „tybetańscy obywatele sieci coraz mocniej podkreślają swoją tożsamość narodową". Artykuł ilustrują klipy, wiersze, grafiki.

 

Na wielu chińskich portalach, dostępnych bez konieczności „skakania przez wielki mur ognia", oraz na YouTube (tu „skakać" już trzeba) uwagę przykuwa filmik, w którym mieszkańcy Amdo mówią dumnie, otwarcie, pewnym głosem, z majaczącymi za plecami ośnieżonymi górami: „Jestem Tybetańczykiem". Nie da się tego oglądać bez wzruszenia.

 

Zgadzam się, że to „najmocniejsze i najbardziej kreatywne wideo z Tybetu". Jedno proste zdanie odsłania wnętrze każdego bohatera i ukazuje jego serce. Z jednej strony, niczym chwytliwy slogan reklamowy, wygrywa różnice między ludźmi, z drugiej zaś, jest jak iskra, rozpalająca całą tybetańską ojczyznę i kraj tych, co żyją daleko.

 

W innym filmie wypowiedziane w eleganckim lhaskim dialekcie słowa: „ka kha ga nga (pierwsze sylaby alfabetu tybetańskiego) to moje serce i dusza" wzywają raz po raz do posługiwania się „czystym językiem tybetańskim", alarmując, że został on „zarażony niebezpiecznymi wirusami naleciałości". Sytuacja jest rozpaczliwa, zatem ze smutkiem, lecz bez rozdzierania szat, z niepokojem, ale nie histerią, wołamy: „Jeśli nasz naród ma trwać, mówmy wszyscy po tybetańsku, posługujmy się czystym tybetańskim".

 

Bardzo lubię ten klip, ponieważ udało się w nim uchwycić ducha dobroci, elegancji i tolerancji właściwych cywilizacji tybetańskiej. Nie ma tu rozpaczliwego zawodzenia, gniewu, wyzwisk i mściwych grymasów charakterystycznych dla społeczeństw, przez które przejechał walec totalitaryzmu. Nie trzeba daleko szukać - chiński hymn oręduje, by „nasze ciała i krew stały się nowym Wielkim Murem". Podobnych przykładów jest mnóstwo. I apel o mówienie po tybetańsku to nie tylko pusty frazes. W wielu regionach Khamu i Amdo podczas letnich i zimowych wakacji organizuje się dla uczniów dodatkowe lekcje języka. Ludzie z wizją i misją zapraszają do siebie nauczycieli, mieszkańcy odpowiadają z entuzjazmem, a dzieciaki od najmłodszych lat uczą się pilnie ojczystej mowy.

 

Powie ktoś, że takie podkreślanie tybetańskiej tożsamości trąci przesadą, ale innej drogi nie ma. W naszych szkołach podstawowych każą dzieciom śpiewać po mandaryńsku, „jak mówimy do taty, mamy i innych krewnych", choć nie brakuje nam własnych piosenek dla najmniejszych szkrabów i rodzimych nazw wszelkich pociotków. Proces asymilacji dokonuje się niepostrzeżenie, ma jednak ogromny wpływ na nowe pokolenie. Nie na darmo nad drzwiami wielu lhaskich szkół wypisano: „Jestem dzieckiem Chin. Lubię mówić po mandaryńsku". Rząd Chin najwyraźniej ma gdzieś ustanowioną przez siebie autonomię mniejszości narodowych. W końcu od pół wieku przerabiamy „edukację patriotyczną", czyli pranie mózgów kolejnych generacji Tybetańczyków, którego celem jest odebranie im własnej tożsamości. To nie są żarty. „Odgórne narzucanie segregowanych tożsamości - przestrzega noblista Amartya Sen - bywa preludium prześladowań i mordów".

 

„Rozwojowi grup etnicznych w Chinach przyświeca ściśle określony cel - pisze wprost chiński akademik o tej „fuzji". - Narzucić całemu krajowi hua zu, jedną tożsamość chińskiego dziedzictwa, która nie ma nic wspólnego z pozostałymi pięćdziesięcioma pięcioma nacjami". Kiedy owo „zlewanie" osiągnie pożądany skutek, „będzie to już tylko kwestia techniczna polegająca na wymianie dowodów osobistych". Najwyraźniej jednak Tybet nie pali się do przybrania narzucanej mu tożsamości, stąd coraz głośniejsze wołanie „Jestem Tybetańczykiem!". Ja jednak nie zatrzymam się na tej kropce, bowiem wszyscy musimy zadać sobie jeszcze dwa pytania: Cóż więcej nam dziś pozostało? Co już straciliśmy?

 

 

Pekin, 14 lutego 2010

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)