Teksty. Z perspektywy Tybetańczyków

wersja do druku

Share

Wartości azjatyckie i demokracja

10 listopada 1998, National Endowment for Democracy, Waszyngton

Dalajlama

Jestem szczęśliwy, że mogę tu być i rozmawiać z Państwem o demokracji, a zwłaszcza o ważnej kwestii jej zgodności z tradycją azjatycką.

Choć demokratyczne aspiracje mogą manifestować się na wiele sposobów, u podstaw każdego społeczeństwa demokratycznego leżą pewne uniwersalne zasady – rząd przedstawicielski i niezależne sądownictwo, rządy prawa i poddawanie kontroli [instytucji państwa], wolność słowa i wolne media. Demokracja to jednak znacznie więcej niż takie instytucje: to prawdziwa wolność i pełnia możliwości jednostki.

Podstawowe reguły demokracji są Państwu doskonale znane, nie zamierzam więc mówić o filozofii czy teorii demokracji. Jestem prostym buddyjskim mnichem. Odebrałem wykształcenie zgodne z naszą wiekową tradycją i nie jestem ekspertem od nauk politycznych, demokracji czy rządów prawa. Niemniej studiując buddyzm przez całe życie i prowadząc walkę – bez użycia przemocy – o wolność narodu tybetańskiego, zdobyłem pewne doświadczenia, którymi chciałbym się z Państwem podzielić.

Teoria i praktyka demokracji nie jest dla mnie, jako mnicha buddyjskiego, obca. U podstaw buddyzmu leży idea, która mówi, że wszystkie istoty mają potencjał przebudzenia i doskonałości i że tylko od nich zależy, czy go wykorzystają. Budda nauczał, iż każdy człowiek jest panem swego losu i może osiągnąć oświecenie. W tym sensie doktryna buddyjska uznaje fundamentalną identyczność wszystkich ludzi. Podobnie jak buddyzm, współczesna demokracja opiera się na założeniu, że wszyscy ludzie są w istocie równi i mają takie samo prawo do życia, wolności i szczęścia. Niezależnie od tego, czy jesteśmy bogaci czy biedni, wykształceni czy nie, wyznajemy tę czy inną religię – każdy z nas jest, jak inni, po prostu człowiekiem. Nie tylko wszyscy pragniemy szczęścia i próbujemy unikać cierpienia, ale mamy równe prawo do osiągania tych celów. Tak więc buddyzm i demokracja są nie tylko zgodne, ale też wyrastają z podobnej wizji równości i potencjału jednostki.

Jeśli idzie o demokrację rozumianą jako procedura podejmowania decyzji, moja tradycja buddyjska też uznaje potrzebę consensusu. W instytucjach monastycznych, na przykład, od wieków wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące losu mnichów, podejmuje się po wspólnej dyskusji. W istocie bez obecności co najmniej czterech mnichów nie odprawi się żadnego rytuału związanego z utrzymaniem praktyki klasztornej. Można więc powiedzieć, że zasady dyscypliny, winaji, które wyznaczają życie społeczności monastycznej, są zgodne z tradycją demokratyczną. W pewnych okolicznościach określona liczba wyświęconych mnichów może – w każdym razie teoretycznie – zmienić nawet nauki samego Buddy. Jako istoty ludzkie, wszyscy pragniemy żyć w społeczności, w której będziemy mieli pełną swobodę wyrazu i możliwości realizacji. Niemniej szukanie spełnienia kosztem innych doprowadziłoby do chaosu i anarchii. Potrzebny jest więc system, w którym panuje równowaga między dążeniami jednostki a dobrem całej społeczności. Dlatego też uważam, że niezbędne jest rozwijanie poczucia odpowiedzialności powszechnej, głębokiej troski o wszystkich ludzi, niezależnie od wyznania, koloru skóry, płci czy narodowości. Przy egoistycznym stosunku do życia i ciągłym wykorzystywaniu innych do własnych celów, możemy osiągnąć chwilowe korzyści, ale na dłuższą metę szczęście nas ominie. Musimy nauczyć się pracować nie tylko dla siebie samych, lecz dla dobra wszystkich ludzi.

To prawda, że żaden system rządzenia nie jest doskonały, ale demokracja wydaje się najbliższa naszej naturze i daje największą szansę praktykowania poczucia odpowiedzialności powszechnej poprzez okazywanie równego szacunku innym. Jako buddysta głęboko wierzę, że musimy patrzeć na demokrację przez pryzmat człowieka, uznając wagę jednostki, jednak nie kosztem poczucia odpowiedzialności powszechnej. Jednocześnie, jeśli idzie o indywidualny potencjał, buddyści wierzą, że celem sensownego życia jest służba innym.

Dla wielu państw najważniejszym aspektem demokracji jest poszanowanie dla indywidualnych praw obywatelskich i politycznych. Inne, w tym liczne kraje słabo rozwinięte, uważają, że prawa społeczności, zwłaszcza do rozwoju gospodarczego, stoją ponad prawami jednostki. Osobiście uważam, że postęp gospodarczy i poszanowanie praw indywidualnych są ze sobą ściśle powiązane. Społeczeństwo nie może w pełni wykorzystać swoich ekonomicznych możliwości, nie gwarantując ludziom indywidualnych praw obywatelskich i politycznych. Z drugiej strony, niezaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych ogranicza owe wolności.

Istnieje szkoła myślenia, z którą zgadzają się niektórzy przywódcy azjatyccy, utrzymująca, że demokracja i jej swobody są wyłącznie produktami cywilizacji zachodniej. Wartości azjatyckie mają być zaś zupełnie inne, jeśli nie sprzeczne z demokracją. Kultury azjatyckie, słyszymy, stawiają na porządek, obowiązki i stabilizację, a przywiązanie zachodnich demokracji do praw i wolności jednostki wartości te podkopuje. Wedle tej koncepcji Azjaci mają fundamentalnie inne potrzeby tak na płaszczyźnie osobistej, jak społecznej. Nie podzielam tego poglądu.

Głęboko wierzę, że wszystkie istoty ludzkie mają takie same podstawowe pragnienia, że wszyscy szukamy szczęścia i doświadczamy cierpienia. Azjaci, tak jak Amerykanie, Europejczycy i wszyscy inni mieszkańcy świata, pragną przeżyć życie jak najpełniej, poprawić swoją sytuację i los tych, których darzą miłością.

Indie, miejsce narodzin Gandhiego i Ahimsy, czyli niestosowania przemocy, to wspaniały przykład kraju azjatyckiego, oddanego rządom demokratycznym. Indie są najlepszym dowodem na to, że demokracja może się mocno zakorzenić poza granicami świata zachodniego. Jednocześnie nasi bracia i siostry w Birmie, Indonezji i Chinach z wielką odwagą coraz głośniej domagają się równości, wolności i demokracji. Fakt, iż na całym świecie, od Republiki Czeskiej i Afryki Południowej po Mongolię i Tajwan, trwają reformy demokratyczne, najlepiej świadczy o sile ideałów, jakie uosabia demokracja. Im więcej osób, dzięki edukacji, poznaje swój potencjał, tym bardziej szukają one możliwości wyrażenia się, jakie stwarza system demokratyczny. Ów globalny trend ilustruje uniwersalność pragnienia takiej władzy, która respektuje prawa człowieka i rządy prawa.

Jeśli idzie o Tybet, jestem głęboko oddany idei modernizacji politycznej i demokratyzacji. Starałem się też stworzyć system demokratyczny dla Tybetańczyków żyjących na wychodźstwie. W 1963 roku ogłosiłem demokratyczną konstytucję Tybetu, a nasza społeczność emigracyjna, mimo trudnych warunków, dobrze zareagowała na wyzwania tego eksperymentu. W 1969 roku obwieściłem, że o dalszym istnieniu lub likwidacji instytucji Dalajlamy zdecyduje naród tybetański. Na początku lat osiemdziesiątych podjąłem kolejną inicjatywę, zmierzającą do dalszej demokratyzacji tybetańskiej społeczności emigracyjnej. W 1991 roku nasze ciało ustawodawcze, Zgromadzenie Tybetańskich Przedstawicieli Ludowych, przyjęło Kartę Tybetańczyków na Wychodźstwie, która zwiększa liczbę jego członków i przenosi nań – wcześniej moją – prerogatywę mianowania rady ministrów. Choć Karta opiera się na konstytucjach istniejących państw demokratycznych, odzwierciedla unikalnego ducha tybetańskiej kultury i systemu wartości: chroni wolność religii, mówi o zasadzie niestosowania przemocy oraz o promowaniu rozwoju moralnego i materialnego narodu tybetańskiego.

Aby nasza praca mogła pewnego dnia przynieść pożytek Tybetańczykom w Tybecie, w 1992 roku ogłosiłem wytyczne Przyszłej Polityki Tybetu. Dokument ten jest wyrazem mojej nadziei, że uda się nam wkrótce wynegocjować umowę z chińskim rządem, która zapewni pełną autonomię narodowi tybetańskiemu. Wierzę, że kiedy osiągniemy takie porozumienie, odpowiedzialność za określenie przyszłej polityki kraju spoczywać będzie przede wszystkim na Tybetańczykach z Tybetu, i że osoby piastujące tam dziś stanowiska kierownicze będą w przyszłości pełnić jeszcze ważniejsze funkcje. Niestety Tybetańczycy w Tybecie nie mogli korzystać z demokratycznych swobód, jakie wypracowaliśmy na emigracji. Przez ostatnie dziesięciolecia nasi bracia i siostry w Tybecie doświadczali niewyobrażalnych cierpień – atak na wszystko, co tybetańskie, stał się zagrożeniem dla naszej kultury. Uważam, że Tybetańczycy mają prawo do pielęgnowania naszego unikalnego, jedynego w swoim rodzaju dziedzictwa kulturowego. Uważam również, że Tybetańczycy powinni móc decydować o swojej przyszłości, formie rządów i systemie społecznym. Żaden Tybetańczyk nie zamierza odtwarzać przestarzałych instytucji politycznych i społecznych, ale jest nas sześć milionów i mamy prawo żyć jak ludzie.

Budując nasz system demokratyczny, zrozumieliśmy, że nie uda się nam faktycznie upełnomocnić ludzi, dopóki nie przekażemy im wiedzy na temat praw i obowiązków obywateli demokratycznego społeczeństwa. Dlatego też poświęcam wiele uwagi edukacji. Im więcej Tybetańczyków będzie świadomych indywidualnych możliwości i zdolności do odgrywania roli w sprawowaniu rządów, tym silniejsze stanie się społeczeństwo. W pewnym sensie jestem najbardziej pechowym Dalajlamą, gdyż więcej czasu spędziłem na uchodźstwie niż w Tybecie. Z drugiej strony, bardzo wiele zyskałem żyjąc w demokratycznym kraju i ucząc się o świecie tego, czego nie wiedział wcześniej żaden Tybetańczyk. Gdybym nadal żył w Tybecie i odpowiadał za jego rząd, starałbym się dokonać zmian w naszym systemie politycznym. Niemniej, co bardzo prawdopodobne, mógłbym nadal ulegać wpływom konserwatywnego otoczenia. Życie poza granicami kraju dało mi nową, nieocenioną perspektywę. Teraz wiem, że istniejący wcześniej system był przestarzały i nie mógł sprostać wyzwaniom dzisiejszego świata.

We współczesnym świecie jest coraz więcej wzajemnych zależności. To bardzo ważne, by w tej atmosferze międzynarodowej współpracy i wymiany Stany Zjednoczone i inne państwa demokratyczne starały się utrzymać i promować demokratyczne trendy na całym świecie. Rozpad Związku Radzieckiego uznano za wielkie zwycięstwo demokracji i praw człowieka. Wielu zachodnich przywódców, również w USA, przypisywało sobie zasługę za upadek ZSRR. Dziś jednak Rosja znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, a wielu byłym republikom grozi polityczny i gospodarczy chaos. Klęska rosyjskiego eksperymentu demokratycznego miałaby negatywne reperkusje na całym świecie i mogłaby wzmocnić przeciwników demokracji. Jestem więc zdania, że na demokratycznym, wolnym świecie spoczywa odpowiedzialność za niesienie pomocy tym państwom, które odważnie zrobiły krok w stronę demokracji, a teraz walczą o jej funkcjonowanie.

Rozumiem też, że wszyscy mają prawo do troski o bezpieczeństwo własnego kraju. Z pewnością jednak lepiej pomagać w przywróceniu równowagi w niespokojnych regionach, takich jak były Związek Radziecki, środkami ekonomicznymi, niż inwestować w coraz to nowsze uzbrojenie i łożyć na system obronny. Co więcej, choć każde państwo ma prawo do decydowania o swoich środkach bezpieczeństwa, jestem przekonany, że niestosowanie przemocy jest na dłuższą metę najbardziej konstruktywnym sposobem zapewnienia pokoju.

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)