Teksty. Informacje dla turystów

wersja do druku

Share

Informacje dla turystów

1999

Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji

Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji (TCHRD) otrzymuje wiele próśb o informacje od osób, które wybierają się do Tybetu. Odpowiedzią na nie jest ta broszurka. W naszym przewodniku nie znajdą Państwo jednak typowych wskazówek na temat miejsc, jakie należy odwiedzić, czy restauracji, w których warto jadać. Pragniemy przybliżyć Państwu sytuację Tybetu i podpowiedzieć, jak możecie pomóc sprawie Tybetu.

Trudno o wiarygodne doniesienia z Tybetu – niektóre szczegółowe informacje mogą więc być niepełne, niemniej staraliśmy się korzystać wyłącznie z informacji z pierwszej ręki, od turystów i uchodźców. Mamy nadzieję, że po przeczytaniu tych kilku stron przyszli turyści zaczną zadawać sobie pytania, a po powrocie do domu zechcą podzielić się z nami i z opinią publiczną swoimi spostrzeżeniami.

Używając słowa „Tybet”, mamy na myśli wszystkie tradycyjnie tybetańskie tereny, obejmujące trzy prowincje: U-Cang, Kham i Amdo. Po najechaniu kraju Chiny podzieliły Tybet na pięć regionów administracyjnych. Większą część Amdo przemianowano na Qinghai, a inne okręgi Amdo i Khamu włączono do chińskich prowincji Gansu, Sichuan i Yunan. U-Cang i zachodni Kham nazwano „Tybetańskim Regionem Autonomicznym”. Kiedy władze chińskie mówią o Tybecie, mają na myśli wyłącznie TRA. Tu słowo Tybet odnosić się będzie do całej ojczyzny Tybetańczyków.

Dlaczego Tybet?

Zainteresowanie buddyzmem

Duchowość

Religia

Wakacje

Ciekawość

Trekking

Świadectwo chińskich rządów

Wakacje z celem. Odwiedzając Tybet, oczywiście zobaczycie Państwo jedyną w swoim rodzaju, unikalną kulturę i krajobrazy. Ale będziecie też mogli dać świadectwo temu, co dzieje się z Tybetańczykami w ich okupowanej ojczyźnie.

Wiemy, że wielu zastanawia się nad sensem wyjazdu do okupowanego Tybetu, gdyż zyski z turystki napychają przede wszystkim kabzę chińskiego rządu. My jednak namawiamy Was do takiego wyjazdu – przede wszystkim dlatego, że nasz kraj gwałtownie się zmienia.

Uważamy, że trzeba bezustannie wywierać presję na chiński rząd, a relacje naocznych świadków są po temu jednym z najlepszych instrumentów. To prawda, że Chiny zarabiają na turystach w Tybecie. Niemniej Chinom będzie coraz trudniej wprowadzać świat w błąd – na przykład w sprawach takich jak protesty w więzieniu Drapczi w maju 1998 roku – jeśli w pobliżu znajdą się świadkowie, których relacje zadadzą kłam oficjalnym doniesieniom. Turysta, który ma wiedzę i zdaje sobie sprawę z sytuacji, jest dla Tybetańczyków i opinii publicznej skarbem, gdyż naprawdę trudno o wiarygodne, niezależne informacje z naszego kraju. Wasza wizyta w Tybecie może pomóc to zmienić.

Wielu podróżnych, zwłaszcza członkowie oficjalnych delegacji, informuje, że władze chińskie drastycznie ograniczają swobodę ich ruchów w Tybecie. Delegaci Unii Europejskiej napisali w raporcie z Misji Praw Człowieka (maj 1998), że wszystkie punkty ich programu były ściśle kontrolowane, a w każdej rozmowie lub wywiadzie uczestniczył chiński albo tybetański urzędnik. Delegaci twierdzili, że przez cały czas byli obserwowani i śledzeni.

Turysta indywidualny jest więc największym wyzwaniem dla chińskiego monopolu na informacje. Rosnąca liczba turystów utrudnia Chińczykom kontrolowanie ich i zapobieganie kontaktom z Tybetańczykami. Nieprzygotowany turysta może dać się zwieść chińskiej propagandzie, wedle której okupowany Tybet zmienia się wyłącznie na lepsze. Turysta przygotowany i dociekliwy może zdobyć cenne informacje, nawet będąc członkiem „grupy zorganizowanej”. Kontakt z Tybetańczykami pozwoli mu zobaczyć prawdziwy Tybet, ukryty za chińską fasadą.

Jego Świątobliwość Dalajlama podróżuje po świecie, zabiegając o pomoc dla Tybetu. Wspierają go liczne organizacje pozarządowe, politycy, ośrodki buddyjskie i zwykli ludzie, coraz bardziej zaniepokojeni bezustannym łamaniem praw człowieka w Tybecie. Polityka świata wobec Tybetu wciąż jednak pozostawia wiele do życzenia. Informacje, jakie zdobędą Państwo w Tybecie, mogą naprawdę okazać się bezcenne.

Prosimy o poświęcenie przed wyjazdem kilku chwil na zapoznanie się z naszymi informacjami i rekomendacjami. Dziękujemy za pomoc.

Formalności

Polityczny klimat w Tybecie zmienia się bezustannie, a wraz z nim wymagania, stawiane przez władze podróżnym. Warto zwrócić się do chińskiej ambasady lub konsulatu z pytaniem o najnowsze regulacje. Pamiętajmy przy tym o różnicy między Tybetem a TRA, gdyż chiński rząd nakłada inne restrykcje na różne regiony. W listopadzie 1997 roku można było – legalnie – odwiedzić TRA na cztery sposoby:

1. Lot z Katmandu. Decydując się na ten wariant, trzeba mieć miesięczną wizę wydaną przez ambasadę ChRL w Katmandu. Wiza wydana gdzie indziej, nawet ważna, zostanie najpierw anulowana. Władze chińskie wymagają przyłączenia się do grupy zorganizowanej na 3-7 dni; potem można podróżować po TRA (jeśli akurat nie jest to zakazane) samodzielnie, aż do wygaśnięcia wizy.

2. Drogą z Nepalu. Sprawy wizowe – jak wyżej. I w tym wariancie trzeba przyłączyć się do grupy. Indywidualny turysta nie przekroczy granicy. Większość osób podróżuje wynajętym dżipem. Chińskie przepisy stanowią, że w samochodzie musi być tybetański kierowca i chiński przewodnik. Nie wolno też zmieniać środka transportu przed dotarciem do Lhasy. Większość osób wjeżdżających do Tybetu tą drogą, przez kilka dni cierpi na chorobę wysokościową. Dlatego też przed zaaklimatyzowaniem się nie należy odwiedzać bazy wypraw na Everest, która leży zbyt wysoko.

3. Lot z Czengdu w Sichuanie. Tu obowiązuje najmniej restrykcji. Bilet, w jedną stronę, kosztuje ok. 200 USD. Jeżeli wjeżdżacie z Chin, nie dotyczą Was wizowe restrykcje z Nepalu. Biuro podróży w Czengdu nominalnie przypisze Was do grupy, ale w praktyce może to oznaczać tylko tyle, że zostaniecie dowiezieni z hotelu na lotnisko i, w TRA, z lotniska do hotelu. Nie da się przylecieć do TRA bez przypisania do grupy. Nie oznacza to jednak konieczności uczestniczenia w „działaniach grupowych” – można samodzielnie zwiedzać TRA tak długo, jak pozwala na to wiza.

4. Drogą z Golmud w Qinghai, autobusem lub wynajętym samochodem. Koszty podobne, jak przelotu z Czengdu, choć znacznie taniej wypada powrót tą drogą. Znów trzeba przyłączyć się do grupy, ale nie nastręcza to żadnych trudności. Podróż trwa około 30-40 godzin. Restrykcje w TRA – jak przy locie z Czengdu.

Choroba wysokościowa

Choroba wysokościowa pojawia się po przekroczeniu bariery 3000 m n.p.m. Zapada na nią większość turystów w Tybecie. Najczęstsze symptomy – to krótki oddech, przyspieszony puls, bóle głowy, bezsenność, mdłości, zawroty głowy i utrata apetytu.

Najskuteczniejszym remedium jest powrót do miejsca położonego niżej. Pomaga też odpoczynek, środki przeciwbólowe i podawanie tlenu. Jeśli objawy są silne i nie ustępują, należy cofnąć się do miejsca położonego niżej i kontynuować podróż bardzo powoli.

W skrajnych przypadkach mogą wystąpić komplikacje – obrzęki płucne lub mózgowe. Obrzękowi płuc towarzyszy brak oddechu, kaszel, sinienie warg, na których pojawia się piana. Obrzęk mózgu zaczyna się od zawrotów głowy, prowadzących do utraty przytomności. Jeśli wystąpią takie objawy, chorego trzeba natychmiast przewieźć do położonego niżej miejsca i wezwać lekarza.

Restrykcje w TRA

Tereny TRA podzielone są na trzy kategorie: miejsca, które można odwiedzać bez specjalnych zezwoleń, miejsca, na odwiedzenie których trzeba pozwolenia (za które się płaci), oraz miejsca, których odwiedzać nie wolno. Warto zwrócić się do lokalnego Biura Bezpieczeństwa Publicznego (BBP), gdyż przepisy dotyczące poszczególnych miejsc często się zmieniają.

Informacje o restrykcjach dotyczących turystów w TRA wiszą we wszystkich większych hotelach.

Restrykcje poza granicami TRA

Jak już wspominaliśmy, tradycyjny Tybet obejmuje TRA oraz pewne regiony prowincji Sichuan, Yunan, Gansu i Qinghai. Wszędzie tam Tybetańczycy prowadzą, na ile pozwala to sytuacja, tradycyjny styl życia. Podobnie jak w TRA, BBP ogranicza dostęp do niektórych miejsc, inne można zaś odwiedzać bez problemów. Najlepiej zapytać w BBP w stolicy prowincji o miasta „otwarte”, zanim wyruszymy w drogę i zostaniemy zatrzymani.

Tybet

Powierzchnia: 2,5 miliona km kw.

Stolica: Lhasa

Religia: Buddyzm, Bon, Islam, Chrześcijaństwo

Język: Tybetański. Oficjalnym językiem okupanta jest chiński

Najważniejszy problem ekologiczny: Karczowanie lasów

Średnia wysokość: 4.000 m n.p.m.

Najwyższa góra: Mt. Everest 8.848 m n.p.m.

Średnia temperatura: Lipiec: 14 st. C Styczeń: - 4 st. C

Główne rzeki: Mekong, Jangcy, Salween, Cangpo (Brahmaputra), Huang-ho, Indus

Gospodarka: Tybetańczycy: głównie rolnictwo i hodowla Chińczycy: administracja, handel, usługi

Państwa graniczne: Bhutan, Chiny, Indie, Myanmar, Nepal

Przywódca polityczny i duchowy: Jego Świątobliwość Dalajlama, uchodźca

Tybet na wychodźstwie

Populacja: 131 tys. w Indiach, Nepalu, Bhutanie i innych państwach

Administracja: Demokratyczna: wybory powszechne

Głowa państwa: Jego Świątobliwość Dalajlama

Ministerstwa: Edukacji, Finansów, Zdrowia, Spraw Wewnętrznych, Informacji i Stosunków Zagranicznych, Religii i Kultury, Bezpieczeństwa

Wybory do Zgromadzenia i Gabinetu: co pięć lat

Siedziba rządu: Dharamsala, Himachal Pradesh, północne Indie

Międzynarodowe przedstawicielstwa: Budapeszt, Canberra, Genewa, Katmandu, Londyn, Moskwa, New Delhi, Nowy Jork, Paryż, Pretoria, Taipei, Tokio

Organizacje pozarządowe: Gu Czu Sum, Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji, Stowarzyszenie Kobiet Tybetańskich, Kongres Młodzieży Tybetańskiej

Status prawny: Bezpaństwowcy

Status Tybetu

Tybet był niepodległym państwem przez niemal dwa tysiące lat do chwili chińskiego najazdu (1949) i okupacji. Wszyscy przedstawiciele wolnego świata uznali pogwałcenie terytorialnej integralności Tybetu przez ChRL za akt agresji. Wcześniej Tybet posiadał wszystkie atrybuty niepodległego państwa, o których mówi prawo międzynarodowe. Miał określone terytorium, zamieszkującą je ludność i rząd, który mógł nawiązywać stosunki dyplomatyczne z innymi państwami.

Terytorium Tybetu pokrywa się niemal z płaskowyżem geologicznym o powierzchni około dwóch i pół miliona kilometrów kwadratowych.

W chwili chińskiego najazdu populacja Tybetu liczyła ponad sześć milionów osób. Siedzibą rządu Tybetu była Lhasa, stolica kraju. W jego skład wchodzili: głowa państwa (Jego Świątobliwość Dalajlama lub jego regent), gabinet (kaszag), zgromadzenie narodowe (congdu) oraz rozbudowane struktury administracyjne.

Stosunki dyplomatyczne ograniczały się właściwie do sąsiadów. Tybet utrzymywał stosunki dyplomatyczne, gospodarcze i kulturalne z państwami regionu, takimi jak Bhutan, Chiny, Indie, Mongolia, Nepal oraz, w mniejszym stopniu, Japonia i Rosja.

Historia

Udokumentowana historia Tybetu rozpoczyna się w 127 roku p.n.e. Od VII do X wieku Tybetańczycy władali potężnym imperium, obejmującym Chiny i inne państwa Azji centralnej. Tybetańskie wojska zajęły nawet stolicę Chin, Ch’angan (Xian); traktat pokojowy zawarto w 822 roku. W tym samym okresie Tybet nawrócił się na buddyzm, który stał się religią państwową.

W latach 842-1247, po zamordowaniu króla Łudum Cena, który prześladował buddystów, tybetańskie imperium rozpadało się na niewielkie, niezależne księstwa, nie utrzymując właściwie żadnych kontaktów z sąsiadami.

W 1207 roku Tybet najechali Mongołowie, którzy 80 lat później zajęli również Chiny. Współczesne chińskie roszczenia i twierdzenia, że Tybet był zawsze częścią Chin, opierają się właśnie na tym okresie, gdy obydwoma krajami władali Mongołowie.

V Dalajlama Ngałang Lobsang Gjaco objął duchową i polityczną władzę nad Tybetem w 1642 roku. Ustanowił też tybetański system rządów, nazywany Gaden Phodrang. Po zdobyciu władzy Dalajlama złożył wizytę w Chinach. Cesarz dynastii Ming przyjął go jako głowę niepodległego państwa i uznał jego boskość. Dalajlama wykorzystał zaś swój wpływ na Mongołów, by uznali oni władzę cesarza w Chinach.

W 1720 roku panujący w Chinach Mandżurowie wmieszali się w sprawy tybetańskie, wysyłając wojskową eskortę dla młodego VII Dalajlamy, który wyruszył ze wschodniego Tybetu do Lhasy. Zostawili w stolicy przedstawiciela, który miał służyć Dalajlamie, i do 1865 roku sprawowali nominalną kontrolę nad wschodnim Tybetem. Mandżurscy przedstawiciele wrócili do Lhasy w 1790 i zostali ostatecznie wydaleni w 1912 roku. W 1913 roku XIII Dalajlama wystosował deklarację, w której proklamował, czy raczej potwierdził, niepodległość Tybetu.

Od 1911 do 1949 Tybet był wolny od obcych wpływów. W 1914 roku zawarł w Simli traktat z Wielką Brytanią, potwierdzając w ten sposób swoją niepodległość.

Punktem zwrotnym w historii Tybetu była inwazja chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, która rozpoczęła się w 1949 roku. Po rozbiciu maleńkiej armii Tybetu i zajęciu połowy kraju, rząd ChRL zmusił Tybetańczyków do podpisania tzw. „Siedemnastopunktowej Ugody w sprawie Pokojowego Wyzwolenia Tybetu” w maju 1951 roku. Ponieważ umowę podpisano pod przymusem, z punktu widzenia prawa międzynarodowego jest ona nieważna.

Narastał opór przeciwko chińskiej okupacji, zwłaszcza we wschodnim Tybecie, a wraz z nim – brutalne represje: burzenie świątyń, wtrącanie do więzień mnichów i przywódców lokalnych. W 1959 roku potężne antychińskie demonstracje przerodziły się w powstanie w Lhasie. Chińczycy stłumili je zabijając, między marcem 1959 a październikiem 1960, 87 tys. cywili tylko w okolicach stolicy. Jego Świątobliwość Dalajlama musiał opuścić Tybet. Od 1949 do 1984 roku w wyniku chińskiej okupacji straciło życie około 1,2 miliona Tybetańczyków.

Jego Świątobliwość Dalajlama uzyskał azyl polityczny w Indiach i powołał demokratyczny rząd na wychodźstwie.

Chińskie rządy w Tybecie

- Ponad 1,2 miliona zabitych Tybetańczyków

- Ponad sześć tysięcy zniszczonych klasztorów

- Nieodwracalne zniszczenia środowiska naturalnego

- Nuklearny śmietnik ChRL

- 7,5 miliona Chińczyków wobec 6 milionów Tybetańczyków w Tybecie

- Kraj zmieniony w gigantyczne koszary

Warunki gospodarcze i społeczne

Stopa życiowa

Choć władze chińskie utrzymują, że udało im się dramatycznie podnieść stopę życiową Tybetańczyków, z relacji świadków wynika, iż z wszystkich tych osiągnięć korzysta przede wszystkim 7,5 miliona chińskich osadników, a nie naród tybetański.

Z relacji ostatnich 70 tybetańskich uchodźców, którym udało się dotrzeć do Indii, wyłania się zupełnie inny, ponury obraz warunków, w jakich żyją nasi rodacy. Polityka gospodarcza Chin odbija się negatywnie na warunkach życia większości Tybetańczyków, zamieszkujących regiony wiejskie – głównie chłopów i koczowników. Ledwo wiążą oni koniec z koniec, żyją z roku na rok dzięki plonom swojej pracy. Harują jak woły, więc dzieci nie chodzą do szkół. Po pierwsze są one za drogie, po drugie każda para rąk do pracy jest na wagę złota.

Represje gospodarcze

Władze chińskie twierdzą, że Tybetańczycy „cieszą się szeroką autonomią narodową w TRA”. Ale to Chińczycy pobierają podatki i nic nie wskazuje na to, by ci, którzy muszą je opłacić od 1949 roku, odnosili z tego powodu jakiekolwiek korzyści. Z bardzo wielu raportów z 1997 roku wyłania się obraz ogromnych obciążeń podatkowych (choć pod tym względem polityka władz nie jest spójna i zależy od regionu). Jeden z ostatnich uchodźców opowiedział historię rodziny Gonpo Ceringa z „Tybetańskiej Prefektury Autonomicznej” Kanlho w prowincji Gansu. W sierpniu 1995 pojawili się u nich urzędnicy podatkowi. Rodzina oddała wymagane 50 gjama (25 kg) jęczmienia na osobę. Ponieważ w domu było ich ośmioro – w sumie 200 kilogramów ziarna. Tydzień później urzędnicy pojawili się ponownie i zabrali jeszcze 50 kilo. W tym samym miesiącu rodzinie Gonpo złożyło wizytę 12 funkcjonariuszy Biura Bezpieczeństwa Publicznego. Choć zrozpaczeni Tybetańczycy tłumaczyli, że nie mają już co jeść, żądano kolejnej „opłaty”. Doszło do szarpaniny. Jeden z oficerów uderzył Gonpo pałką, a ten chwycił nóż. Został natychmiast aresztowany. Dwa dni później rodzinę powiadomiono, że może odebrać i pogrzebać zwłoki.

W TRA obowiązuje wiele podatków: od ziemi, zwierząt, wełny, futer, skór, mięsa, ziarna, masła, mleka, sera, siana, nawozów i roślin medycznych. Płaci się również podatki od „starości” i „wykształcenia”, nawet jeśli zainteresowany nie otrzymuje żadnej edukacji, renty czy emerytury. Dochodziły do nas informacje o podatkach „od ludzi”. Piętnastolatka z Lhoki twierdzi, że każdy członek jej rodziny musi płacić chińskim władzom 160 yuanów (w ich przypadku, w sumie 1.440 yuanów, czyli ok. 175 USD); jeżeli spóźnią się z płatnością, karani są grzywną w wysokości 300 yuanów. Co ciekawe, podatek „od mleka” obejmuje nie tylko samice, ale wszystkie zwierzęta w stadzie – również samce, które mleka przecież nie dają. Na początku 1997 roku pojawiły się doniesienia o podatkach nakładanych na osoby odwiedzające Lhasę. W tym samy roku władze zaczęły pobierać opłaty za korła (tybetańską praktykę religijną, polegającą na okrążaniu świętych miejsc w celu zdobycia zasługi). „Za prawo do okrążenia świętej Góry Kilaś trzeba zapłacić trzy yuany podatku” – mówi Cegje Phuncok z Ngari.

Widziałam wielu tybetańskich nędzarzy. (...) Wielu chorych i okaleczonych. Wiem, że to problem światowy, ale miałam wrażenie, że ludzie powszechnie cierpią tu na gruźlicę. Któregoś dnia jedliśmy w klasztorze Sera. Otoczyły nas bose dzieci w łachmanach, żebrzące o jedzenie z naszych talerzy. Nigdy nie zapomnę maleńkiej, umorusanej, zasmarkanej dziewczynki, zbierającej resztki z misek do metalowej puszki, z którą natychmiast uciekła.
Zapytałam znajomego Tybetańczyka o wszystkie te żebrzące dzieci. Potrząsnął głową i powiedział, że Chińczycy zabierają pracę, więc wielu Tybetańczyków po prostu nie ma z czego żyć. Nie widział ani jednego żebrzącego Chińczyka. Większość wydaje się prowadzić własne sklepy lub paraduje w mundurach.
(Anonimowa turystka z USA, sierpień 1997)

Rozwój

Tybetańczycy nie mają pożytku z projektów rozbudowy TRA, gdyż służą one przede wszystkim ściągnięciu do Tybetu chińskich osadników. Chińska strategia rozwoju i realizowane ostatnio projekty nie pozostawiają cienia wątpliwości: inwestuje się przemysł i infrastrukturę, by eksploatować zasoby naturalne. Chińskie programy rozwoju gospodarczego służą niemal wyłącznie dwóm celom: eksploatacji bogactw naturalnych i zwiększeniu chińskiej kontroli nad Tybetem. W latach 60. i 70. modna była teoria, że ogromne, zakrojone na szeroką skalę programy rozwojowe przyniosą w końcu pożytek najbardziej potrzebującym, zwłaszcza w regionach wiejskich. Teoriom tym stanowczo zaprzeczają organizacje takie jak UNDP (Program Rozwoju ONZ), nie ulega bowiem wątpliwości, że w ten sposób pogłębia się tylko przepaści między grupami społecznymi i całkowicie marginalizuje najuboższych.

Warunki życia na tybetańskiej wsi nie uległy niemal żadnej poprawie od chwili inwazji. Jeden z ekspertów zauważył, że „większość Tybetańczyków nadal żyje w nędzy na marginesie systemu ekonomicznego. Z perspektywy chińskiej machiny gospodarczej przeznaczeni są oni na stracenie”. Mamy coraz więcej dowodów na to, że zyski z programów rozwoju nie są dzielone równo. Na ożywieniu gospodarczym najbardziej korzystają chińscy osadnicy i skarbiec chińskiego rządu. Chińczycy próbują zmieniać Tybet w swój spichlerz i źródło podstawowych surowców”. Nikogo nie interesuje zagłada tradycyjnego stylu życia. Pokrzywdzeni nie mogą liczyć na żadne odszkodowania. Większa część populacji tybetańskiej nie może nawet marzyć o osiągnięciu minimum socjalnego.

Głównym katalizatorem przenoszenia ludności chińskiej na teren Tybetu jest rozbudowa przemysłu. Uruchamiając nowe projekty, Chiny tworzą nowe miejsca pracy, które zajmują niemal wyłącznie Chińczycy. A to, oczywiście, coraz bardziej marginalizuje społeczeństwo tybetańskie.

Uważam, że Tybetańczycy są dyskryminowani. Ogólnie rzecz biorąc, Chińczycy mają lepszą pracę, choć w urzędach, komisariatach i na pocztach widzi się czasem i Tybetańczyków. Najlepsze, najlepiej ulokowane sklepy zawsze jednak należą do Chińczyków.
(Anette, Niemcy, grudzień 1997)

Bezrobocie

Według raportu amerykańskiego Departamentu Stanu z 1997 roku, Tybetańczycy są powszechnie dyskryminowani, zwłaszcza w sferze zatrudnienia. Sytuacja ta ciągle się pogarsza, lawinowo narasta liczba tybetańskich bezrobotnych. Chińscy osadnicy stoją na uprzywilejowanej pozycji, starając się o pracę, awans i świadczenia.

Na początku 1997 roku tybetańscy przewodnicy turystyczni z państwowych biur podróży zostali wyrzuceni z pracy. Oficjalnie podano, że jest to kara za nielegalne wyjazdy do Indii. W kwietniu około 70 z nich poinformowano, że nie odzyskają posad. Same władze ChRL przyznają przy tym, że w Tybecie jest zbyt wielu chińskich urzędników. Lhaski żebrak twierdzi, że procederem tym trudni się w stolicy ponad trzy tysiące osób, a ich odsetek jest jeszcze wyższy w Szigace, drugim co do wielkości mieście Tybetu. Turyści, którzy odwiedzali Tybet w 1997 roku, byli nieodmiennie zaszokowani liczbą żebraków.

Każdą nową posadę dostaje chiński osadnik. Chińczycy kierują budową dróg, fabryk. Budową wszystkiego. Tybetańczycy nie mogą dostać pracy. (...) Za większość chińskich projektów gospodarczych odpowiada lhaskie Biuro ds. Rozwoju. Ponieważ faworyzuje Chińczyków, Tybetańczycy tracą pracę, a co za tym idzie – środki do życia. (...) Starzy bez końca czekają na świadczenia, a młodzi, jeśli już mają robotę, na wypłacenie pensji.
(Informator, który musi pozostać anonimowy, grudzień 1997)

Opieka zdrowotna

Tybetańczyków dyskryminuje się i tutaj. Uchodźcy twierdzą, że Chińczycy otrzymują pomoc medyczną za darmo, podczas gdy Tybetańczycy muszą za nią płacić. Taszi, który uciekł z Tybetu w październiku 1997 roku, spędził ponad miesiąc w Szpitalu Ludowym w Szigace w roku 1995. Twierdził, że Tybetańczycy musieli płacić za wszystko, a Chińczycy nie wnosili żadnych opłat. Każdy tybetański pacjent wpłacał depozyt w wysokości 800-1000 yuanów. Dzień pobytu w szpitalu kosztował 20 yuanów, butelka glukozy również 20 itd. Taszi utrzymuje, że w czasie, gdy był leczony, zmarło dwóch Tybetańczyków, którym odmówiono pomocy, gdyż nie mogli wpłacić depozytu: chory na płuca i wątrobę 47-letni Gjalpo z Szalu w regionie Szigace oraz Congdu, który przypłacił życiem brak tysiąca yuanów na zabieg w szpitalu „ludowym”.

Uchodźca, który odwiedził ostatnio Tybet, szacuje, że miesięcznie państwo przeznacza na opiekę zdrowotną około trzy yuany (35 centów) na osobę. Leki, które powinien zażywać jego kuzyn, cierpiący na częściowy paraliż, kosztowały sześć tysięcy yuanów (750 USD) rocznie. To samo źródło podaje, że choć Pekin twierdzi, iż Tybetańczycy mogą korzystać z bezpłatnej opieki medycznej, Ludowy Szpital nr 1 TRA nie przyjmie nikogo, nawet w stanie krytycznym, bez wpłacenia wymaganego depozytu. Pod koniec 1995 i na początku 1996 roku Departament Zdrowia TRA prowadził kontrole we wszystkich prywatnych klinikach i szpitalach w okolicach Lhasy. Kontrolerzy doszukali się uchybień i odebrali licencję Lodo Czoedakowi, byłemu dyrektorowi lhaskiego szpitala Zhigong („chiński”), który po przejściu na emeryturę otworzył własną klinikę. Licencje straciło również dziewięciu innych lekarzy – samych Tybetańczyków. Wszyscy Chińczycy i dobrze „ustosunkowani” Tybetańczycy nie ponieśli żadnych konsekwencji.

Szpitale miejskie są stosunkowo dobrze wyposażone i pracują w nich fachowcy. Na wsiach sytuacja jest jednak tragiczna – brakuje i sprzętu, i personelu.

Kolejny problem – to opieka zdrowotna, a ściślej jej brak. W wiejskiej przychodni obsługującej ponad pięć tysięcy osób, mieli mniej leków niż ja w podręcznej apteczce. Miałem wrażenie, że do tego szpitala można było udać się tylko po to, żeby zachorować! Jedną igłą robiono zastrzyki 40-50 pacjentom. Przypuszczam, że od czasu do czasu była sterylizowana, gdyż dostrzegłem sadzę na metalowym pudełku. Pacjenci zamawiali leki przez ludzi, którzy wybierali się akurat do miasta, oddalonego o 12 godzin jazdy konnej lub kilka dni marszu. Widziałem chorych, którzy mieszali leki z ampułek (głównie antybiotyki) z arakiem (lokalny bimber) i pili – „na ból głowy”.
(An.)

Edukacja, język i kultura

Edukacja

Śmiertelnym zagrożeniem dla kultury Tybetu jest chińska kontrola nad systemem edukacyjnym. Większość szkół TRA wzniesiono w miastach; w regionach wiejskich, zamieszkiwanych przez lwią część Tybetańczyków, nie ma ich prawie wcale. Większość tybetańskich dzieci nie może więc zdobyć wykształcenia. Dyskryminacja w oświacie upośledza je na całe życie. Przeprowadziliśmy wywiady – losowo – z 50 dzieci, które uciekły z Tybetu w ciągu ostatnich trzech lat. 29 powiedziało, że czuły się dyskryminowane: musiały wnosić wyższe opłaty niż Chińczycy, płacić dodatkowo za krzesła, tablice, książki i wszelkie szkody wyrządzone na terenie szkoły, dostawały gorsze pomoce naukowe itd. Wszystkie zgodnie twierdziły, że nauczyciele poświęcali więcej uwagi dzieciom chińskim.

Dzieci mówiły również, że niemal nigdy nie uczono ich o tybetańskiej kulturze i historii. Nie pozwalano im obchodzić tybetańskich świąt (z wyjątkiem Nowego Roku kalendarza tybetańskiego) i zmuszano do uczestniczenia w uroczystościach chińskich. Nie mogły chodzić do szkoły w tybetańskich ubraniach ani przynosić ze sobą tybetańskich potraw. Często zmuszano je do krytykowania Dalajlamy i „starego” Tybetu. Wiele usłyszało od swoich nauczycieli, że są głupie, brudne i gorsze.

Do niedawna tybetańskie dzieci, od szóstego do trzynastego roku życia, mogły kształcić się w rodzimym języku. Chińskiego zaczynano uczyć dziewięciolatków. W kwietniu 1997 chińskie władze TRA ogłosiły, że chiński będzie wprowadzany już w pierwszych klasach i stopniowo stanie się jedynym językiem wykładowym.

W szkołach szczebla wyższego niż podstawowy wykłada się i egzaminuje po chińsku. W grudniu 1996 uznano, że zajęcia z historii Tybetu na wydziale tybetologii Uniwersytetu Lhaskiego będą prowadzone w języku chińskim, a w latach 1997-98 i tak nie przyjęto na ów wydział żadnego studenta. Dyskryminujące jest również prowadzenie egzaminów wstępnych – w całości bądź częściowo – w języku chińskim. Nawet jeśli tybetański uczeń włada tym językiem wystarczająco biegle i zda wszystkie egzaminy – i tak nie ma zagwarantowanego miejsca na uniwersytecie. Wielu uczniów twierdzi, że nie zależy to wcale od wiedzy, ale od łapówek. Tylko 150 spośród 1.500 studentów przyjętych w 1997 roku na Uniwersytet Tybetański w Lhasie było Tybetańczykami. Trudno o lepszy dowód dyskryminacji.

Brak perspektyw na zdobycie wykształcenia sprawia, że wielu rodziców decyduje się na wysłanie dzieci do szkół prowadzonych przez tybetański rząd emigracyjny. 22 października 1997 chiński rząd wydał odpowiedni zakaz. Komisja dyscyplinarna TRA obwieściła, że „kadrom i członkom partii nie wolno posyłać dzieci do szkół zakładanych przez dezerterów”. Ci, którzy już to zrobili, mieli ściągnąć dzieci z powrotem w określonym czasie. Opornych czekały konsekwencje „polityczne i zgodne ze statutem partii”. Wiemy już o co najmniej 40 dzieciach, które straciły w ten sposób możliwość zdobycia wykształcenia.

Problemy językowe

Napływ chińskich osadników sprawia, że tybetański staje się językiem mniejszości – i kolejnym czynnikiem marginalizującym rdzennych mieszkańców. W okupowanym Tybecie bariera językowa uniemożliwia na przykład prowadzenie interesów. Większość produktów importuje się z Chin, a ponieważ Chińczycy zdominowali już populację, zwłaszcza miast, znajomość ich języka jest rzeczywiście niezbędna. Bez niej nie da się właściwie robić żadnych interesów.

Spotkałem tybetańskiego uchodźcę, który był w Tybecie w 1995 roku. Obliczył, że 50-60 proc. sklepów w Szigace należy do Chińczyków. W Gjance – 40 do 50. Natomiast w Nitri w Konpo doliczył się 550 chińskich sklepów na 14 lub 15 tybetańskich.
(John, USA, 1998)

Lhasa jest nie do poznania. Po dziesięciu latach. Wjeżdża się do niej jak do każdego innego chińskiego miasta. Wszędzie pełno sprzedawców pieczonych świńskich ryjów i kurzych łapek. Wydawało mi się, że jakieś 70 procent Tybetańczyków w wieku 16-24 lat jest bez pracy. Mimo to nadal napływali chińscy osadnicy. Młode Tybetanki, które w ogóle mają jakieś zajęcie, pracują w usługach, w hotelach i restauracjach. Strasznie rośnie przestępczość! Byłem świadkiem rabunków i kradzieży w całym mieście. Większości dopuszczali się młodzi Tybetańczycy. Chińskie burdele zajmują kilka kilometrów ulic.
(An., 1997)

Przenoszenie ludności

(...) Chińska Republika Ludowa realizuje program masowego przenoszenia ludności chińskiej na teren Tybetu. Tybetańczycy są już zapewne mniejszością we własnym kraju. Brak wiarygodnych, potwierdzonych danych, niemniej szacuje się, że w Lhasie jest około 160 tys. Chińczyków i tylko 100 tys. Tybetańczyków. Proporcje te mogą być mniej alarmujące w odległych regionach wiejskich, niemniej konkluzja jest jedna: Chiny połykają Tybet. Sklepikarze, hotelarze, biznesmeni i kupcy – to w większości Chińczycy. Na wszystkich szyldach wielkie chińskie znaki górują nad maleńkimi tybetańskimi literami. Wyjeżdżając z miasta, widzi się tyluż chińskich, co tybetańskich chłopów, pasterzy, robotników i podróżnych. Krótko mówiąc: Tybet ginie.
(Tybet z pierwszej ręki, oświadczenie kongresmana Franka R. Wolfa, 9-13 sierpnia 1997).

Obrona tybetańskiej tożsamości kulturowej – to jeden z największych i najbardziej palących problemów, przed jakimi stoją dziś Tybetańczycy. Polityka przenoszenia ludności, którą realizuje rząd ChRL, skutecznie marginalizuje społeczeństwo tybetańskie, obracając je w mniejszość i wypierając z rynku pracy. 12 maja 1993 roku odbyła się tajna narada najwyższych dostojników ChRL, na której postanowiono zalać Tybet Chińczykami. „Demograficzny” cel był prosty: „uniemożliwić Tybetańczykom powstanie, tak jak zrobiono to w Mongolii Wewnętrznej i Xinjiangu”. Tybetański rząd emigracyjny szacuje, że w Tybecie jest dziś 7,5 miliona Chińczyków i sześć milionów Tybetańczyków. Tybetańczycy są już więc mniejszością. W 1994 roku w Mandżurii żyły trzy miliony Mandżurów i 75 milionów Chińczyków. W Mongolii Wewnętrznej na jednego Mongoła przypadało ponad pięciu Chińczyków. Jeżeli nadal będzie się przenosić ludność, również kultura tybetańska znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Aby zachęcić ich do osiedlania się w Tybecie, rząd ChRL oferuje Chińczykom liczne przywileje. Chińscy uczeni Wang i Bai wyczerpująco wyjaśniają, dlaczego władze muszą zapewnić Chińczykom warunki lepsze niż rdzennym mieszkańcom naszego kraju: „Trudno oczekiwać, by personel przybywający z regionów rozwiniętych (ChRL) żył o lokalnej campie (prażonej mące jęczmiennej) i surowym mięsie. Ci ludzie potrzebują dobrych mieszkań, szpitali, kin i szkół dla swoich dzieci”.

Mieszkania, szpitale, szkoły i placówki kulturalne – to tylko bardzo kosztowne bodźce, mające zachęcić Chińczyków do podejmowania pracy w Tybecie. Wśród innych subsydiów znajdziemy dodatki za pracę „na wysokości” i dodatkowe urlopy. Roczne dochody chińskich imigrantów w Tybecie są o 87 procent wyższe niż w Chinach. Im dłużej przebywają w Tybecie, tym atrakcyjniejsze otrzymują przywileje. Po przepracowaniu 18 miesięcy w Tybecie, przysługuje im trzymiesięczny urlop w Chinach, którego koszty pokrywa rząd. Chińscy przedsiębiorcy mogą liczyć na zwolnienia podatkowe i preferencyjne kredyty. Natomiast Tybetańczyk, który chce zacząć prowadzić działalność gospodarczą we własnym kraju, ma trudności już z uzyskaniem licencji.

Religia

Tło historyczne

Pierwotną religią Tybetu był bon, utworzony przez Szeraba Miło z Szangszung w zachodniej części kraju. Wraz z pojawieniem się buddyzmu bon zaczął tracić na znaczeniu, niemniej praktykowany jest do dziś w wielu tybetańskich społecznościach. Z czasem bon przejmował coraz więcej elementów buddyjskich, buddyzm tybetański czerpał zaś z bonu. Tak czy owak, buddyzm jest niewątpliwie główną religią Tybetańczyków.

Buddyzm tybetański nie jest prostym systemem wierzeń. Przenika każdy aspekt życia Tybetańczyków – od polityki i gospodarki po kulturę i obyczaje. Po ponad tysiącu lat nauczania i praktykowania buddyzmu, niemal wszyscy Tybetańczycy są dziś jego wyznawcami. Religia stanowi fundament tożsamości narodowej. Buddyzm był brutalnie prześladowany niemal od pierwszych dni chińskiej okupacji. Do 1976 roku dotrwało ledwie osiem z 6259 tybetańskich klasztorów. Choć później zezwolono na ich odbudowę, Tybetańczykom nadal odmawia się wolności religii.

Pogwałcenia swobód religijnych

Chińskie prześladowania i represje wobec religii uczyniono ostatnio elementem kampanii „mocnego uderzenia” (wymierzonej, teoretycznie, w przestępczość i korupcję). Ogłoszono ją w całym kraju w kwietniu 1996 roku. W Tybecie głównym celem kampanii stali się zwolennicy Jego Świątobliwości Dalajlamy i patrioci, opowiadający się za niepodległością swego kraju. Kampanię prowadzi się nadal we większości klasztorów. Mnisi i mniszki muszą uczestniczyć w nie kończących się „sesjach reedukacji patriotycznej”, prowadzonej przez chińskie grupy robocze. Każe się im wyrzec Dalajlamy i „tybetańskiego nacjonalizmu”. Opornych czekają kary i represje. Do grudnia 1998 roku w ramach kampanii wydalono z klasztorów co najmniej 9.977 mnichów i mniszek oraz dokonano 492 aresztowań. Kampanią objęto już 1780 z 1787 istniejących obecnie tybetańskich świątyń.

System prawny

Chińskie procedury

Chiński system prawny różni się zasadniczo od tych, które obowiązują w większości państw. Zdaniem Amnesty International „zasada domniemania niewinności, dopóki nie zostanie udowodniona wina, jest fundamentalną zasadą prawa międzynarodowego. Państwa mogą wypracowywać własne procedury prawne tak długo, jak długo przestrzegają minimalnych standardów uczciwego procesu, ustanowionych w prawie międzynarodowym. Standardy owe wymagają, by proces rozpoczął się w rozsądnym terminie i (poza kilkoma wyraźnie określonymi przypadkami) był otwarty; oskarżonemu trzeba zapewnić czas i warunki na przygotowanie obrony i konsultacje z wybranym przezeń adwokatem”. Tak stanowi prawo międzynarodowe, niemniej Tybetańczycy są rutynowo zatrzymywani, więzieni i miesiącami przesłuchiwani w całkowitej izolacji od świata. Nie mogą kontaktować się z krewnymi ani prawnikami, dopóki prokurator nie przedstawi ich sprawy w sądzie. Ale wtedy przedstawia i wyrok, który sąd z zasady aprobuje. Zresztą dopiero niedawno zaczęto w ogóle fatygować się jakimikolwiek procedurami sądowymi w przypadku więźniów politycznych.

Mimo nowelizacji kodeksu postępowania karnego, której dokonano w 1997 roku, arbitralne aresztowania bez nakazu czy postawienia zarzutu, długotrwałe przetrzymywanie bez procesu i uniemożliwianie kontaktu z prawnikiem nadal są chlebem powszednim Tybetańczyków. Nowe przepisy zezwalają na zamknięty proces, jeśli sprawa dotyczy „tajemnicy państwowej”. Wielu więźniów poddaje się torturom, by wymusić zeznania. Tortury i okrutne, nieludzkie traktowanie to też chleb powszedni dla tybetańskich więźniów. Czasem kończą się one śmiercią. Oficjalne źródła podają, że między styczniem a lipcem 1997 chińskie prokuratury prowadziły około 400 spraw dotyczących tortur i maltretowania. Prawdziwa liczba takich zbrodni jest niewątpliwie znacznie wyższa.

W maju 1998 roku władze chińskie podały, że kary za przestępstwa „przeciwko bezpieczeństwu państwa” (nazywane przed nowelizacją z 1997 roku „kontrrewolucyjnymi”) odbywa 200 więźniów. TCPCD natomiast szacuje liczbę tybetańskich więźniów politycznych na nie mniej niż 1.100.

Więzienia

Podczas wizyty w Tybecie w maju 1998 roku ambasadorowie trzech państw Unii Europejskiej zostali poinformowani przez urzędników Departamentu Sprawiedliwości, że w Tybecie istnieją trzy więzienia: Drapczi, miejskie w Lhasie (co zapewne odnosiło się do Outridu) oraz Pomi w prefekturze Linzhi (czyli Poło Tramo w Kongpo w Njingtri). Powiedziano im również, że odbywa w nich wyroki około 1,8 tys. więźniów. W tych więzienia siedzą tylko ludzie, których skazano wyrokiem sądowym. Oficjalnie Drapczi jest więzieniem dla osób, którym wymierzono wyroki wyższe niż pięć lat, choć faktycznie siedzą tam i ludzie z mniejszymi wyrokami. Bardzo długo Drapczi było jedynym oficjalnie istniejącym więzieniem w TRA, ale w 1994 roku Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych przyjęło Ustawę o więzieniach, w której termin „laogai” zastąpiono słowem „więzienie”. I tak dawne obozy laogai („reformy przez pracę”), takie jak Poło Tramo, stały się nagle więzieniami, choć poza nazwą nic się w nich nie zmieniło.

Obok nich działają jednak nadal niezliczone areszty i więzienia administracyjne, nazywane laojiao – „ośrodkami reedukacji przez pracę”. Siedzą w nich ludzie skazani „wyrokami” quasi-sądowych komisji, bez żadnych procedur prawnych, apelacji itd. Taki wyrok może opiewać na trzy lata. Potem można go jeszcze przedłużyć o rok. W samej Lhasie pełną parą pracują trzy placówki tego typu: Jitridu, Outridu i Trisam. Dwa pierwsze stanowią część kompleksu Sangjip. Poza granicami Lhasy działa sześć prefekturalnych placówek administracyjnych, które pełnią rolę laojiao. Wspomnianą już delegację poinformowano natomiast, że Lhasie jest jedna instytucja tego typu (z setką podopiecznych), druga w Ngari i trzecia, której co prawda jeszcze nie ma, ale władze chciałyby, aby powstała – w Czamdo. Delegatów uspokojono, że w przybytkach takich obowiązują znacznie łagodniejsze przepisy: nie zamyka się bram, a „reedukowani” pracują bez żadnego dozoru.

Militaryzacja

Chiny zmieniły pokojowy kraj buforowy, który niegdyś oddzielał je od Indii, w gigantyczne koszary. Kontrola Pekinu nad Tybetem zasadza się na siłach okupacyjnych, które dbają również o strategiczne interesy Chin w regionie. Militaryzacja Płaskowyżu Tybetańskiego wpływa na równowagę geopolityczną i wywołuje poważne napięcia na arenie międzynarodowej.

W 1996 roku szacowano, że Chiny utrzymują w Tybecie 500 tys. żołnierzy, w tym 250 tys. w samym TRA. W tym samym roku donoszono, że Tybet jest bazą dla większości poczynań chińskiej armii. Rozmieszczono tu 17 tajnych stacji radarowych, 14 wojskowych lotnisk oraz 5 baz wyrzutni rakietowych, przenoszących również głowice nuklearne.

W Tybecie jest też produkowana chińska broń nuklearna. Informowano, że prowadzono tam próbne wybuchy jądrowe, by określić poziomy napromieniowania.

Wszędzie widzi się Chińczyków. Żołnierze z karabinami stoją na każdej ulicy, w drzwiach, bramach, na mostach. Największą grupę widziałem w klasztorze Ganden. Była pełnia i święto, podczas którego mnisi rozwijają gigantyczną thankę. Żołnierze odgradzali ludzi od malowidła i kręcili się po całym klasztorze. Wtedy też, pierwszy i ostatni raz, naprawdę się ich bałem. Panowało ogromne napięcie. Widziałem też ich we wszystkich „strategicznych” miejscach wokół Potali. Na dachach, krużgankach itd. Stali i obserwowali.
(An., USA, sierpień 1997)

Środowisko naturalne

Równowadze ekologicznej w Tybecie zagraża rabunkowa gospodarka bogactwami naturalnymi. Stan środowiska naturalnego w Tybecie jest problemem międzynarodowym, gdyż wpływa na warunki w sąsiednich krajach, w których żyje połowa ludzkości. Największe rzeki Azji mają źródła w Tybecie. Wyrastają tu najwyższe góry świata i największy płaskowyż. W krajobrazie dominowały góry, wiekowe lasy, bezkresne łąki. Rabunkowa gospodarka bogactwami i lekceważenie problemów ekologicznych w Tybecie będzie miało opłakane skutki dla milionów ludzi.

Do 1985 roku Chiny zdołały wykarczować ponad 221 tys. km kw. wiekowych tybetańskich lasów. Doprowadziło to do nieodwracalnej erozji gleby i zaszlamienia rzek, a w konsekwencji – do obsuwania się stoków i niszczenia pól uprawnych. Sprowadziło też poważne niebezpieczeństwo na państwa Azji południowo-wschodniej, m.in. gigantyczne powodzie.

Równie groźna jest gospodarka pastwiskami. Napływ chińskich osadników zmusza do szukania nowych pól. Tradycyjny jęczmień zastąpiono lubianą przez Chińczyków pszenicą, wprowadzono pestycydy i nawozy sztuczne, potęgując obciążenie niezwykle delikatnego środowiska.

Do degradacji środowiska przyczynia się dynamiczny rozwój górnictwa. W Tybecie występują złoża 126 minerałów – łakomy kąsek dla Chin, które dawno wyczerpały własne zasoby. Polowania i degradacja środowiska stanowią śmiertelne zagrożenie dla dzikich zwierząt i ptaków. W 1990 roku na liście gatunków ginących figurowało 30 zwierząt tybetańskich. Wiele z nich może zginąć, zanim zostaną zbadane.

W 1991 roku 12 proc. powierzchni Tybetu stanowiły rezerwaty, trudno jednak powiedzieć, jak skuteczna jest ta ochrona.

Są też problemy ze środowiskiem. Wszędzie walają się śmieci, zwłaszcza wokół klasztorów. W Drepungu przypominają mur. Słyszałem, że władze chcą osuszyć jezioro Namco w związku z budową elektrowni. Nie widziałem wycinki drzew ani kopalń, choć w Sera słyszałem wybuchy, które mogły być z tym związane. Przeraża brak systemu opieki zdrowotnej, sanitariatów i edukacji. Trudności potęguje napływ ludności i gwałtowny rozwój gospodarki.
(An., USA, sierpień 1997)

Wskazówki dla turystów

Otwarte oczy i uszy

Próbując odtworzyć wiarygodny obraz sytuacji w Tybecie, jesteśmy zdani na relacje turystów i nowych uchodźców. Starajcie się obserwować warunki życia Tybetańczyków. Starajcie się fotografować najzwyklejsze, codzienne rzeczy. Interesujące i wartościowe są nawet zdjęcia z Barkhoru. Jeśli rozmawiacie z Tybetańczykami, róbcie to dyskretnie! Czasem podejmują oni ogromne ryzyko, podchodząc do turystów, by przekazać im ważne informacje. Bądźcie tego ryzyka świadomi.

Bądźcie uważni

Chińskie służby bezpieczeństwa bardzo uważnie monitorują Lhasę i miejsca często odwiedzane przez turystów, takie jak klasztor Gaden. W wielu miejscach, np. w Potali, zainstalowano kamery. We wszystkich klasztorach są policjanci – niektórzy przebrani za mnichów. Uważajcie więc, z kim rozmawiacie, zwłaszcza o polityce. Kamery dostrzeżecie także na lhaskich dachach. Pomagają wyłowić każde „zakłócenie bezpieczeństwa publicznego”. Jak już mówiliśmy, Tybetańczyk może znaleźć się w ogromnym niebezpieczeństwie, jeśli zapytacie go o naruszenia praw człowieka czy ruch niepodległościowy. Nawet gdy to on do Was podejdzie.

Mieszkając w pensjonacie lub hotelu prowadzonym przez Tybetańczyków, będziecie mieli okazję porozmawiać z nimi o ich codziennym życiu. Spróbujcie nauczyć się kilku tybetańskich słów, choćby tradycyjnego pozdrowienia „Taszi delek” – to dla nich bardzo ważne. Jeśli macie okazję, pytajcie Chińczyków o ich wrażenia z Tybetu i opinie o „lokalnych mieszkańcach”.

Jeżeli decydujecie się na podróż z Katmandu, zastanówcie się nad wycieczką do Dharamsali w północnych Indiach, siedziby Dalajlamy i tybetańskiego rządu emigracyjnego oraz nowego domu tysięcy tybetańskich uchodźców. Może zechcecie się dowiedzieć, dlaczego musieli uciec ze swojej ojczyzny.

Starajcie się o tybetańskich przewodników

Przed dwoma laty władze chińskie odebrały licencje wielu tybetańskim przewodnikom. Spora część uczyła się w emigracyjnych szkołach i wróciła do Tybetu po ich ukończeniu. Przy każdej okazji proście o tybetańskiego przewodnika, a jeśli takiego nie ma – pytajcie dlaczego. Wasz „popyt” zwróci uwagę na ten problem.

Szanujcie obyczaje religijne

Starajcie się zauważać i okazywać szacunek oddaniu Tybetańczyków dla ich religii. Odwiedzając świątynie, ubierajcie się stosownie, zdejmujcie nakrycia głowy itd. Nie palcie w takich miejscach papierosów (dotyczy to także „naturalnych” świątyń, np. Góry Kailaś). Wszystkie świątynie, posągi i inny obiekty kultu obchodźcie zawsze z prawej strony, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Nie dotykajcie głów mnichów ani nowicjuszy i nie przechodźcie nad nimi, gdy siedzą na podłodze. W Tybecie głowa jest święta.

Datki z puszek w większych klasztorach i słynnych miejscach kultu zabierane są przez Chińczyków, którzy robią z nimi to, co powie im komitet. Jeśli chcecie okazać szczodrość, lepiej dawać datki indywidualnym mnichom. Będą Wam wdzięczni za ciepłe ubrania (w ciemnych, jednolitych kolorach), tybetańskie i angielskie książki, żywność, koce, filmy, najprostsze aparaty fotograficzne itp. W mniejszych klasztorach otrzymywane przez opata datki zostaną najprawdopodobniej wykorzystane we właściwy sposób.

Jeśli chcecie podarować komuś fotografię Dalajlamy, bądźcie ostrożni. Tybetańczycy bardzo je cenią, ale władze chińskie wydały ostatnio zakaz ich posiadania.

Wspierajcie tybetańskich kupców

Kupujcie w tybetańskich sklepach. Tybetańskich sklepikarzy znajdziecie na Barkhorze. W innych sklepach mogą pracować tybetańscy sprzedawcy, ale zdecydowana większość należy do Chińczyków. Jeżeli chcecie kupić coś bardzo kosztownego, sprawdźcie najpierw, kto na tym skorzysta. Chińscy „osadnicy” odbierają pracę i zarobek Tybetańczykom. Pytajcie, skąd pochodzą produkty, żywność. Jeśli to tylko możliwe, starajcie się zatrzymywać w tybetańskich hotelach. W Lhasie może to być, na przykład, Banak Shol Hotel, Bata Hotel, Fu Yan Hotel, Snow Lion Hotel, Tashi Dargay Guesthouse czy Yak Hotel. Wydawajcie pieniądze z głową. I z sercem.

Starajcie się mówić po tybetańsku

Goście i turyści mogą przypominać o wadze języka tybetańskiego, np. zawierając transakcje z chińskimi kupcami i sprzedawcami. Być może dzięki temu zrozumieją oni, że muszą poznać tybetański, jeśli chcą żyć w Tybecie. Jeśli w jakikolwiek sposób będzie się to przekładać na ich interesy, może uzmysłowić chińskim imigrantom znaczenie języka tybetańskiego. Starajcie się też zamienić choć kilka tybetańskich słów z Tybetańczykami. Wiele to dla nich znaczy.

Czego szukać, o co pytać

Wpływy chińskie

W jakich warunkach żyją chińscy osadnicy?
Jakiej narodowości są sprzedawcy, hotelarze, personel – tybetańskiej czy chińskiej?
Kto jest właścicielem?
W jakim języku sporządza się szyldy, znaki?
Ile jest placówek obsługujących głównie chińską klientelę (np. karaoke)?

Tybetańczycy

W jakich warunkach żyją Tybetańczycy?
Pytaj o podatki i bezrobocie. Ilu jest tybetańskich żebraków?
Pytaj o opiekę zdrowotną.
Pytaj o możliwości podjęcia i kontynuowania nauki oraz o kwalifikacje nauczycieli.

Religia

Ilu mnichów widzieliście w klasztorach?
Ilu przyjęto w tym roku nowicjuszy?
Na czym polegał proces selekcji?
Spróbujecie zorientować się, co mnisi i mniszki wiedzą o buddyzmie.
Spróbujcie dowiedzieć się czegoś o „programie reedukacji”.

Język

W jakim języku mówi większość właścicieli sklepów?
Ilu Chińczyków może porozumiewać się po tybetańsku?
Ilu Tybetańczyków może porozumiewać się po chińsku?
Ilu Chińczyków mówi po angielsku? Ilu Tybetańczyków?
Czy Tybetańczycy wiedzą o tybetańskojęzycznych audycjach?
Głosu Ameryki (VOA)?
Radia Wolna Azja (RFA)
Głosu Tybetu (VOT)?

Chińska armia

Ilu chińskich żołnierzy widać na ulicach?
Ilu jest ich w klasztorach i świątyniach?
Ile widzieliście pojazdów wojskowych? Co transportowały?
Jakie i ile posterunków na drogach?
Czy na tych blokadach zatrzymywano również Tybetańczyków i Chińczyków?
Jak reagują Tybetańczycy na funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa?

Środowisko

Czy rzucają się w oczy zniszczenia środowiska naturalnego?
Jeśli tak, jakie?
Czy widzieliście wycinkę drzew, kopalnie?
Gdzie, jakie?
Czy powietrze jest czyste?
Tak i nie

- Nie zabieraj ze sobą tej broszurki do Tybetu.
- Staraj się podróżować indywidualnie lub w jak najmniejszych grupach.
- Zostawiaj datki na ołtarzach lub dawaj je bezpośrednio mnichom lub mniszkom.
- Nie wrzucaj pieniędzy do puszek na datki.
- Dawaj jałmużnę pielgrzymom.
- Wspieraj tybetańskich uchodźców.
- Staraj się o tybetańskich przewodników, korzystaj z tybetańskich agencji.
- Jeśli ich nie ma, pytaj dlaczego.
- Bądź dyskretny rozmawiając z Tybetańczykami,
- Uważaj, gdy coś im dajesz lub od nich odbierasz.
- Korzystaj z tybetańskich hoteli, restauracji i stoisk.
- Staraj się nawiązywać kontakty z Tybetańczykami.
- Nie poprzestawaj na turystycznych atrakcjach. Staraj się zejść z szosy.
- Fotografuje to, co złe, i to, co dobre.
- Postaraj się nie kupować antyków. Mogły zostać skradzione ze świątyń.
- Kupuj wyroby tybetańskiego, i tylko tybetańskiego, rzemiosła.
- Nie dotykaj głów mnichów i mniszek. Nawet najmłodszych.
- Okazuj szacunek religii Tybetańczyków.
- Nie pal i nie śmieć w świętych miejscach.
- Bardzo uważaj, gdy rozmowa schodzi na politykę.

Po powrocie do domu

Wasze informacje mogą się okazać bardzo ważne. Jeżeli byliście świadkami ważnego wydarzenia, jeżeli dysponujecie ważnymi relacjami z pierwszej ręki – postarajcie się z nami natychmiast skontaktować. Wasze zdjęcia bardzo pomagają nam w monitorowaniu sytuacji w Tybecie.

Tibetan Centre for Human Rights and Democracy
Top Floor, Narthang Building
Gangchen Kyishong
Dharamsala 176215
H.P. India

Tel/fax: (91-1892) 23363 lub 24957
Email: tchrd@tcrclinux.tibdsala.org.in
Strona WWW: www.tchrd.org

Skontaktuj się z parlamentarzystami z Twego okręgu. Proś, by poruszali sprawę Tybetu na forum parlamentu.
Zwróć się do polityków z prośbą o popieranie pokojowych inicjatyw Jego Świątobliwości Dalajlamy.
Domagaj się, by Twój rząd podejmował inicjatywy na rzecz Tybetu.
Wezwij rząd do wniesienia lub poparcia rezolucji dotyczącej Tybetu na forum ONZ.
Przyłącz się do lokalnej organizacji, która działa na rzecz Tybetu lub załóż własną. Informuj innych o sytuacji w Tybecie.

Relacje turystów

Najważniejsze wrażenia z pobytu w Tybecie

Ponura atmosfera. Niemal nikt się nie uśmiechał. Miałam wrażenie, że Tybetańczycy są zrezygnowani, pogodzeni z chińską opresją.
Pielgrzymi są bardzo skromni i głęboko religijni. Marzą o wolności. Nie mogą pogodzić się brakiem Jego Świątobliwości Dalajlamy.
(Christine, Austria, wrzesień 1997)

Uczyłam w wieczorowej szkółce na Barkhorze. Razem z Tybetańczykiem. Nagle pojawiła się chińska policja. Zapytali mego przyjaciela, kim jest mnich, który bierze udział w lekcji. Spisali go, dopytywali się, po co mu znajomość angielskiego, ilu mnichów próbuje się uczyć itd. Potem przeszli do mnie. Pytali, po co przyjechałam do Tybetu, co o nim sądzę, czy chcę tu jeszcze wrócić. Zostałam spisana. Wszyscy byli przerażeni. Teraz wiem, jak to jest. Straszne.
(Anette, Niemcy, grudzień 1997)

Tybetańczycy mają wielkiego ducha. Ale są u siebie „outsiderami”.
(Megan, Australia 1994)

Starą Lhasę połyka nowoczesne miasto. Gwałtowna rozbudowa, nędza, choroby, polityczne represje, niszczenie środowiska naturalnego – to wszystko prawda, ale jednocześnie Tybet jest najpiękniejszym miejscem, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie sądzę, by Chińczycy zdołali odebrać mu osobowość. Zdumiewała mnie wewnętrzna radość Tybetańczyków, ich uśmiech. Mimo wszystko zdołali zachować dobroć i współczucie.
(An., USA, sierpień 1997)

Czy udało Ci się skontaktować z Tybetańczykami? Czy ludzie boją się mówić?

Kiedy już poznali mnie lepiej, mówili otwarcie o swojej sytuacji. Wielu młodych powtarzało, że chcą wyjeżdżać – do Indii, Ameryki, Europy. Kiedy są sami i czują się bezpiecznie, chętnie mówią o sytuacji w Tybecie.
(Anette, Niemcy, grudzień 1997)

Tak, można nawiązać kontakt z Tybetańczykami. Nikt się nie bał rozmowy. Nawet tybetański wartownik gawędził z nami przez dłuższą chwilę, choć mówił, że mu nie wolno.
(Hanna, Austria, lipiec 1997)

Tybetańczycy są pełni niepokoju i marzą o wolności. Niektórzy mówili mi, że mają już wszystkiego dosyć, inni powtarzali, że nie wolno tracić ducha.
(Christine, Austria, wrzesień 1997)

W jakich warunkach żyją Tybetańczycy?

Bardzo trudno to oceniać. Ogólnie rzecz biorąc, biednie. Tym, którzy kolaborują z Chińczykami, żyje się z pewnością lepiej. Ciągle powtarzano, że Chińczycy dostają najlepsze posady i więcej zarabiają.
(Hanna, Austria, lipiec 1997)

Wielu młodych ludzi w Lhasie, zwłaszcza Khampów, nie ma nic do roboty. Kręcą się po ulicach. Od rana piją. W starej części Lhasy wzniesiono nowe domy, dla mniej więcej dwudziestu rodzin. Nie ma ogrzewania, wspólna toaleta (brudna, cuchnąca, centymetrowa warstwa moczu na podłodze). Jedna pompa na podwórku. Gotowanie i pranie – również na podwórku, przez cały rok. Mieszkania są bardzo małe – dwie izby na co najmniej sześć osób.
(An. Niemcy, kwiecień 1997)

Jak odnoszą się do siebie Tybetańczycy i Chińczycy?

Właściwie nie widziałem, by coś ich łączyło. Kiedy znajomi Tybetańczycy kupowali w chińskim sklepie, obsługa nie była zbyt sympatyczna, ale oni chyba nie są mili dla nikogo. Nie byłem świadkiem żadnego aktu jawnej dyskryminacji, ale różnice w statusie majątkowym były oczywiste.
(An., USA, sierpień 1997)

Na pierwszy rzut oka ludzie wydają się spokojni, ale głębiej czuć napięcie. Zwłaszcza w Szigace.
(Anette, Niemcy, grudzień 1997)

Czy rzucała się w oczy obecność chińskiego wojska?

Nie uderzyła nas obecność wojska, ale podstępny, wszechobecny wpływ Chińczyków na każdy aspekt życia Tybetańczyków. Widziało się wojsko, ale bez przesady. Głównie przy ważniejszych chińskich budynkach i w miejscach turystycznych. Najbardziej szokujące były megafony w maleńkiej wiosce, z których przez pół godziny nadawano na pełny regulator jakąś chińską audycję. Rozwieszono je na tybetańskich budynkach, a nawet na drzewach na polu. Nie wiem, o co chodziło. Nikt nam nie odpowiedział. Pewnie jakaś propaganda.
(Rian, Australia, listopad 1998)

12 lipca widzieliśmy ok. 63 ciężarówki z żołnierzami, jadące w kierunku Lhasy. Dwa dni później widzieliśmy chyba 50 pustych ciężarówek, jadących w przeciwnym kierunku.
(Hanna, Austria, lipiec 1997)

Nad drzwiami Norbulingki i na wzgórzu w Gjance widzieliśmy głośniki. Na dachu w pobliżu Dżokhangu były dwie kamery. Trzy, cztery kamery (albo mikrofony) w każdej sali pałacu Potala.
(An., Niemcy, kwiecień 1997)

Wojsko było wszędzie. Chodzili za turystami i podsłuchiwali, o czym rozmawiają z Tybetańczykami. Obecność Chińczyków budziła niepokój i napięcie.
(An. USA, kwiecień 1997)

Podczas uroczystości w Samje widzieliśmy chińskich „turystów”, którzy wszystko filmowali. Funkcjonariusze SB, w mundurach i po cywilnemu, wydawali im polecenia. Nosili broń. Mówiono nam, że wpływy chińskiej „reedukacji” widać we wszystkich klasztorach.
(Hanna, Austria, lipiec 1997)

W jakim stylu wznosi się budynki?

Wiele jest chińskich sklepów, a nawet dzielnic handlowych. Na głównych ulicach, wokół lotniska i na większych skrzyżowaniach stoi mnóstwo małych chińskich garkuchni.
(Hanna, Austria, lipiec 1997)

W tybetańskiej części Lhasy zostały jeszcze stare tybetańskie budynki. Także na południe od klasztoru Sera. Reszta – to brzydkie chińskie budynki, biura, place z ohydnymi pomnikami. I wszędzie chińskie flagi.
(Anette, Niemcy, grudzień 1997)

Tybetańska Lhasa ginie. Prawdę mówiąc, w tym mieście trzeba już szukać tybetańskiej architektury.
(An., Australia, listopad 1998)

Stan środowiska naturalnego

Widzieliśmy, jak budują elektrownię i kopalnię złota. Zauważyliśmy, że obniżył się poziom wód Jamdrok-co.
(Hanna, Austria, lipiec 1997)

W wiosce Toelung słychać było wiele wybuchów. Tybetański przewodnik wyjaśnił nam, że to z kopalni. Nikogo to nie dziwiło, sądzę więc, że wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić.
(An., Australia, listopad 1998)

Na drodze z Czengdu do Żungczu (chiń. Songpan), biegnącej wzdłuż rzeki Mindziang, doliczyłem się 35 ciężarówek z drewnem. Z pniami. To było 14 lipca. W całej dolinie nie ma już właściwie śladu po lasach. Zostały tylko kępki, na stromych zboczach, zwłaszcza w pobliżu Żungczu.
(John, USA, sierpień 1998)


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)