Helsińska Fundacja Praw Człowieka

1-01-2003

wersja do druku

Share

Tybet w 2002 roku

Słowo “Tybet” (tyb. bod) odnosi się tu do płaskowyżu, nazywanego obecnie “Tybetańskim Regionem Autonomicznym” (TRA), oraz części sąsiadujących z nim prowincji Chin – Qinghai, Sichuanu, Gansu i Yunnanu. Ziemie te są dla zamieszkujących je od wieków Tybetańczyków Czolka-Sum (tyb. mchol-kha-gsum), “trzema prowincjami” Tybetu (U-Cang, Kham i Amdo). W ten sposób definiuje się Tybet “etnograficzny”, odpowiadający “Pięciu [tybetańskim] Obszarom i Regionom Autonomicznym” (chiń. wu shen qu, tyb. zhin-chen dang rang-skyong-ljongs lnga), które w 1951 roku przyłączono do Chińskiej Republiki Ludowej. Władze chińskie określają terminem “Tybet” (chiń. Xizang, dosł. “Zachodni skarbiec”) wyłącznie TRA, stanowiący trzecią, zachodnią część Tybetu etnograficznego.

Wprowadzenie

Choć status “dawnego” Tybetu bywa przedmiotem ideologicznych dysput i polemik, nie ulega wątpliwości, że w latach 1913-1950 kraj ten spełniał wszystkie warunki państwowości uznawane przez prawo międzynarodowe: posiadał naród, terytorium oraz niezależny od obcych władz rząd, który sprawował na owym terytorium władzę wewnętrzną, utrzymywał stosunki i zawierał traktaty z innymi państwami. Po inwazji Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (1949-50) rząd ten bezskutecznie apelował o pomoc świata i próbował bronić elementarnej niezawisłości Tybetu, negocjując z Chińczykami.

Mieszkańcy Khamu i Amdo chwycili za broń już na początku lat pięćdziesiątych w odpowiedzi na prześladowania, towarzyszące wprowadzaniu komunistycznych reform w północnej i wschodniej części kraju. Krwawe represje w tych prowincjach zmusiły do ucieczki tysiące osób, potęgując antychińskie nastroje w Tybecie centralnym, gdzie Pekin początkowo prowadził bardziej umiarkowaną politykę. 10 marca 1959 roku mieszkańcy Lhasy, obawiając się, że chińscy żołnierze uprowadzą Dalajlamę – najwyższego politycznego i duchowego przywódcę Tybetu – otoczyli jego rezydencję. Zgromadzenie przerodziło się w falę niepodległościowych demonstracji, te zaś – w powstanie. Kiedy stało się jasne, że nie ma już żadnych szans na rozmowy i negocjacje, Dalajlama zdołał opuścić Lhasę i dotrzeć do Indii. W jego ślady poszło ponad osiemdziesiąt tysięcy Tybetańczyków. Powstanie zostało krwawo stłumione. Rozpoczął się, jak ujmuje to Dalajlama: “Najgorszy okres w naszej ponaddwutysiącletniej historii. Istnieje niebezpieczeństwo, że naród tybetański i jego dziedzictwo kulturowe znikną z powierzchni Ziemi. Sytuacja jest bardzo poważna: to kwestia życia lub śmierci. Jeżeli zatriumfuje śmierć, nie pozostanie nic”.

Po stłumieniu powstania władze chińskie przystąpiły do tworzenia “spółdzielni”, a następnie “komun”, niszcząc pozostałości tradycyjnych struktur politycznych i społecznych. Ogłoszono “wojnę klasową”. Wtrącano do więzień przedstawicieli “starego” systemu i “kontrrewolucjonistów” – hierarchów i duchownych, arystokratów, przywódców klanów, urzędników państwowych itd. – oraz ich “agentów”. W 1966 roku “wybuchła” rewolucja kulturalna, podczas której bezlitośnie zwalczano wszelkie przejawy “starego myślenia i obyczajów”, co oznaczało, między innymi, całkowity zakaz praktykowania i manifestowania wiary religijnej, noszenia tradycyjnych strojów, a nawet posługiwania się językiem tybetańskim.

Po odsunięciu “bandy czworga” Pekin zdecydował się na bardziej liberalną politykę. W 1980 roku złożył wizytę w Lhasie pierwszy sekretarz KPCh Hu Yaobang i przeprosił Tybetańczyków za katastrofę, jaką okazały się dla nich trzy dziesięciolecia chińskich rządów. Przerażony nędzą i spustoszeniami, zapowiedział “jak najszybsze przywrócenie warunków bytowych sprzed 1959 roku” oraz wycofanie większości chińskich funkcjonariuszy i urzędników.

Liberalizacja gospodarcza i polityczna oznaczała przede wszystkim elementarne poszanowanie dla religijnej, kulturowej i językowej odrębności Tybetańczyków. Zwolniono większość więźniów politycznych, wydawano zgody na odbudowę zrównanych z ziemią klasztorów i świątyń, promowano język tybetański i zakładano szkoły. Władze ChRL nawiązały kontakt z Dalajlamą; diaspora wysyłała oficjalne delegacje, które miały na własne oczy zobaczyć “postęp”, jakiego dokonano w Tybecie.

Na podstawie zgromadzonych wtedy dokumentów, relacji i statystyk źródła emigracyjne szacują, że chińską okupację przypłaciło życiem ponad milion dwieście tysięcy z sześciu milionów Tybetańczyków – piąta część narodu. W gruzach legły niemal wszystkie z 6.259 klasztorów, będących ośrodkami religii, kultury, nauki, medycyny i sztuki tybetańskiej (wbrew twierdzeniom chińskiej propagandy, osiemdziesiąt procent zniszczono jeszcze przed wybuchem rewolucji kulturalnej, czyli “wypaczeniem”, za które obwinia się “bandę czworga”).

Odsunięcie Hu w styczniu 1987 roku oznaczało koniec liberalizacji politycznej. “Miodowy miesiąc” zamknęła fala potężnych manifestacji niepodległościowych w Lhasie, które tłumiono, strzelając z broni maszynowej do demonstrujących mnichów, mniszek i świeckich. Po trzech latach niepokojów w marcu 1989 roku ogłoszono stan wojenny.

W tym okresie służby bezpieczeństwa stosowały strategię “obrotowych drzwi”, polegającą na masowych, stosunkowo krótkich, z reguły przypadkowych aresztowaniach połączonych z okrutnym biciem. “Prowodyrów” i “podżegaczy” skazywano na kilkuletnie kary więzienia. Ponieważ świadkami brutalności policji byli zachodni turyści, dla których na początku lat osiemdziesiątych otworzono największe miasta środkowego Tybetu, władze zmieniły taktykę, starając się zapobiegać protestom i wystąpieniom niepodległościowym. Budowano agenturę, zakładano kamery przemysłowe w newralgicznych punktach miasta, zatrzymanych i więźniów poddawano torturom, by wydobyć informacje i zastraszyć całą społeczność tybetańską.

Coraz większą wagę przywiązywano do rozwoju gospodarczego, który miał rozładować niezadowolenie Tybetańczyków i ściślej związać Tybet ze strukturami ChRL. Sprowadzono tysiące chińskich funkcjonariuszy, robotników i osadników, by – wzorem innych “mniejszościowych” prowincji, takich jak Mandżuria czy Mongolia Wewnętrzna – raz na zawsze utopić problem “lokalnego separatyzmu” w morzu Hanów. Polityka przenoszenia ludności szybko zmieniła Tybetańczyków w mniejszość w ich własnym kraju, a zwłaszcza w jego miastach. Jednocześnie, w ramach polityki “planowania rodziny”, która teoretycznie miała nie stosować się do “mniejszości”, tybetańskie kobiety poddawano przymusowym aborcjom (nawet w ósmym miesiącu ciąży) i sterylizacjom.

Ostateczny, instytucjonalny kres polityce liberalizacji położyło tzw. III Forum Robocze w sprawie Tybetu, które zwołali najwyżsi przywódcy ChRL w 1994 roku. Stały Komitet Biura Politycznego KPCh uznał, że prawdziwym problemem jest tożsamość Tybetańczyków – oraz ich lojalność wobec Dalajlamy: “głowy węża”, którą trzeba odrąbać, żeby “zabić gada” – i wydał jej otwartą wojnę.

W ciągu kilku lat kampaniami “reedukacji patriotycznej” objęto najpierw urzędników, potem uznawanych za najgroźniejsze źródło “nacjonalizmu” duchownych i wreszcie całe społeczeństwo tybetańskie. Po raz pierwszy od czasów rewolucji kulturalnej machina propagandowa zaatakowała Dalajlamę (wcześniej mówiła o “separatystycznej klice Dalaja”).

Konflikt zaostrzyło uwięzienie sześcioletniego Genduna Czokji Nimy, którego Dalajlama, zgodnie z wiekową tradycją, uznał w maju 1995 roku za nowe wcielenie Panczenlamy, drugiego hierarchy buddyzmu tybetańskiego. Ateistyczne – z definicji – władze mianowały innego “autentycznego” Panczenlamę i zaczęły zmuszać tybetański kler do jego zaakceptowania i “odrzucenia” dziecka wskazanego przez Dalajlamę. Pekin do tej pory odmawia niezależnym obserwatorom dostępu do uwięzionego chłopca i jego rodziców, choć zabiegały o to liczne rządy, parlamenty i organizacje międzynarodowe.

Protesty duchownych wywołały brutalne represje i kampanie “reedukacji politycznej” w klasztorach. “Reedukowani” musieli zadeklarować lojalność wobec “macierzy” i potępić Dalajlamę, którego zdjęć nie można dziś wystawiać na widok publiczny w całym TRA. Opornych aresztowano lub wydalano ze świątyń. “Grupy robocze”, tzw. “komitety demokratycznego zarządzania” oraz lokalne biura ds. religii, które nadzorują działalność klasztorów, wprowadzały nowe restrykcje, dotyczące np. liczby i wieku duchownych. W 1998 roku władze zaczęły wysyłać na przymusowe emerytury mnichów, którzy ukończyli sześćdziesiąt lat. Stanowi to ogromne zagrożenie dla zasadzającej się w dużej mierze na bezpośrednim, ustnym przekazie tradycji buddyjskiej, w której starzy mnisi zawsze odgrywali bardzo ważną rolę jako wychowawcy, nauczyciele, mistrzowie rytuałów i medytacji. W ramach owych kampanii usunięto ze świątyń ponad dwadzieścia tysięcy duchownych. Po spacyfikowaniu klasztorów ogłoszono “kampanię ateizacji”, która objęła całe społeczeństwo.

W grudniu 1999 roku uciekł do Indii czternastoletni Ugjen Trinlej Dordże, XVII Karmapa, najwyższy hierarcha buddyjski, przebywający na terenie Tybetu. Rząd ChRL zezwolił na intronizowanie tego lamy, wskazanego wcześniej przez Dalajlamę, w 1992 roku – w ostatnich miesiącach dogasającej liberalizacji; propaganda nieodmiennie przedstawiała go jako “patriotycznego duchownego, miłującego politykę partii i jedność macierzy”, i żywy dowód wolności religii w Tybecie. Władze znów zaostrzyły represje – zakazano obchodzenia świąt buddyjskich, grożono dymisjami urzędnikom, którzy odważą się odwiedzać klasztory, prowadzono rewizje w prywatnych domach, konfiskując i publicznie niszcząc przedmioty kultu religijnego. Nowa strategia Pekinu, który zaczął mówić o “obcości buddyzmu” jako religii przeniesionej przed ponad tysiącem lat z Indii, kojarzyła się Tybetańczykom tylko z represjami rewolucji kulturalnej.

Za ucieczkę Karmapy zapłacił stanowiskiem Chen Kuiyuan, pierwszy sekretarz KPCh w TRA, odpowiedzialny za prowadzenie brutalnych kampanii politycznych w latach dziewięćdziesiątych. Mieszkańcy Lhasy żartują, że młody lama “zabił Chena”, który był dla nich uosobieniem partyjnego betonu i represji. Po mianowaniu nowego sekretarza, Guo Jinlonga, władze nie zmieniły jednak ani retoryki, ani twardej polityki antyreligijnej.

Tybetańczyków wtrąca się do więzień za każdą próbę sprzeciwu wobec komunistycznej władzy – choćby posiadanie flagi narodowej czy przekładu Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Wnosząc z relacji ofiar i raportów organizacji praw człowieka, tortury są jedyną metodą prowadzenia dochodzeń znaną chińskim śledczym. Od 1986 roku, kiedy to ChRL podpisała Konwencję przeciwko Torturom oraz Innemu Okrutnemu, Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu lub Karaniu, w chińskich więzieniach zginęło co najmniej 80 Tybetańczyków. W tym aż dziesięcioro na skutek protestów, do których doszło w maju 1998 roku podczas wizytacji ambasadorów państw Unii Europejskiej w więzieniu Drapczi. Dyplomaci nie mieli pojęcia o tragedii, jaką wywołał ich przyjazd – dowiedzieli się o niej kilka miesięcy później od organizacji pozarządowych.

Tybetańczycy są dyskryminowani we wszystkich sferach życia społecznego – poczynając od edukacji, przez opiekę zdrowotną, po pracę i warunki mieszkaniowe. Tybet stał się nuklearnym śmietnikiem chińskiego imperium. Wykarczowano tybetańskie lasy – tak samo ważne dla równowagi ekologicznej naszej planety, jak amazońska puszcza. W zlewiskach największych rzek Azji, które mają swe źródła w Tybecie, mieszka niemal połowa ludzkości. Gigantyczne, pochłaniające tysiące ofiar powodzie, jakie w ostatnich latach nawiedzają te regiony, przypisuje się zamuleniu rzek, którego przyczyną jest właśnie wycinanie tybetańskich lasów.

W 2001 roku Pekin przystąpił do budowy linii kolejowej, która połączy Tybet centralny z innymi prowincjami ChRL i bez wątpienia przyspieszy proces sinizacji. W sierpniu 2002 władze chińskie, które do tej pory kategorycznie temu zaprzeczały, oficjalnie przyznały, że Tybetańczycy stają się mniejszością we własnym kraju.

Każdego roku uciekało do Indii około trzech tysięcy Tybetańczyków. Liczba ta zaczęła spadać w 2001 roku na skutek drastycznego zaostrzenia kontroli na granicy nepalsko-chińskiej. Wśród nowych uchodźców przeważają duchowni oraz młodzież i dzieci, które mogą otrzymać tybetańskie wykształcenie tylko poza granicami swego kraju.

Według Freedom House Tybet jest jednym z najgorszych miejsc na naszej planecie pod względem braku poszanowania podstawowych wolności i praw człowieka.

Rok 2002

Chińska Republika Ludowa pozostaje państwem, w którym naruszanie praw człowieka oraz ścisły nadzór i represje wobec obywateli mają charakter instytucjonalny. A także, jak nieodmiennie rozpoczyna swoje raporty Departament Stanu USA, “państwem autorytarnym, w którym władzę sprawuje Komunistyczna Partia Chin (KPCh). Członkowie partii zajmują niemal wszystkie wysokie stanowiska w administracji cywilnej, wojskowej i policyjnej na szczeblu krajowym i regionalnym. Władza najwyższa należy do członków Politbiura”.

W 2002 roku rząd utrwalał stare i narzucał nowe restrykcje, dotyczące przede wszystkim działalności religijnej i politycznej. Kontrolowano klasztory, obowiązywał zakaz wystawiania zdjęć Dalajlamy, blokowano przepływ informacji, inwigilowano tybetańskie kadry, duchownych i zwykłych obywateli. Jak w poprzednich latach, rutynowo bici i torturowani więźniowie polityczni tracili zdrowie i życie w zakładach karnych i aresztach śledczych.

Jednocześnie Pekin prowadził intensywną kampanię propagandową, próbując poprawić swój wizerunek na arenie międzynarodowej. Rząd wysyłał i przyjmował liczne delegacje oraz organizował wycieczki dla zagranicznych dziennikarzy, by przekonać świat, że ChRL dokonała ogromnych postępów w dziedzinie rozwoju, praw człowieka i ochrony kultury Tybetu. W ramach “przygotowań” do dwóch szczytów amerykańsko-chińskich zwolniono warunkowo kilkoro znanych więźniów politycznych – w tym skazanych na najwyższe wyroki Taknę Dzigme Sangpo i Ngałang Sangdrol – a we wrześniu Pekin przyjął pierwszych od niemal dziesięciu lat wysłanników Dalajlamy.

Walka z opozycją polityczną

W 2002 roku udokumentowano liczne zatrzymania związane z działalnością polityczną, którą władze uznają za “zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa” (w znowelizowanym kodeksie postępowania karnego określeniem tym zastąpiono “działalność kontrrewolucyjną”). Ich liczba wydaje się jednak niższa niż w poprzednich latach.

Tortury są nadal codziennością wszystkich więzień, aresztów i komisariatów Tybetu. Bicie, rażenie i gwałty elektrycznymi pałkami, krępowanie, skuwanie, zawieszanie za wykręcone kończyny, pozbawianie snu, głodzenie, szczucie psami, zamykanie w karcerach, wystawianie na ekstremalne temperatury czy zmuszanie do wycieńczających ćwiczeń powodują poważne urazy fizyczne i psychiczne oraz zgony. Niemal wszyscy zatrzymani są maltretowani czy to przez funkcjonariuszy Biura Bezpieczeństwa Publicznego i Ludowej Policji Zbrojnej, czy to przez strażników – najczęściej przez jednych i drugich.

Środki ochrony prawnej zatrzymanych i uwięzionych Tybetańczyków są takie same jak w całych Chinach – niewystarczające tak w teorii, jak i w praktyce. Brak niezależnego dostępu do więzień sprawia, że trudno ocenić zasięg i brutalność naruszeń praw człowieka w instytucjach izolacyjnych oraz faktyczną liczbę tybetańskich więźniów politycznych. Większość sędziów orzekających – również kary śmierci, jak w przypadku grudniowego wyroku Tenzina Delka Rinpocze i jego asystenta – nie ma żadnego lub prawie żadnego wykształcenia prawniczego. Sądy nie są niezawisłe i bezstronne. Krótkie procesy odbywają się niejawnie. Najwyższa kara za przestępstwo przeciwko bezpieczeństwu państwa wynosi 15 lat więzienia; wyrok łączny nie może przekroczyć lat 20. W Tybecie sprawy takie dotyczą zwykle działalności niepodległościowej, która jest nielegalna, nawet jeśli nie wiąże się z użyciem lub nawoływaniem do stosowania przemocy.

W pierwszej połowie roku, w ramach poprawiania wizerunku ChRL przed szczytami amerykańsko-chińskimi w Pekinie i Waszyngtonie, władze zwolniły warunkowo – ze względów zdrowotnych lub za “dobre sprawowanie”– sześcioro znanych tybetańskich więźniów politycznych, o których uwolnienie zabiegały organizacje praw człowieka i rządy wielu państw demokratycznych, zwłaszcza USA.

Choć problemy z uzyskaniem dokładnych informacji uniemożliwiają pełną analizę, z danych Tibet Information Network wynika, że w lutym 2002 liczba znanych więźniów politycznych w Tybecie spadła do 188. Dla porównania, w 1996 roku kary za przestępstwa polityczne odbywało niemal 700, w 1999 – 538, a w 2001 – 226 osób. Na zjawisko to składa się wiele czynników. Jednym z nich są z pewnością efekty kampanii brutalnych represji, którą rozpoczęto w latach 1995-96 – gdy liczba więźniów politycznych była najwyższa. Zaczęła ona spadać rok później, kiedy wspomnianą kampanią objęto wszystkie regiony Tybetu. Drugim czynnikiem odstraszającym jest okrutne traktowanie zatrzymanych i skazanych za przestępstwa polityczne. Czynnikiem trzecim są szybkie zmiany gospodarcze (poza rolnictwem). Przedstawiciele państwa wzywają do pragmatyzmu – bogacenia się, a nie ponoszenia dotkliwych konsekwencji protestów. Czwartym elementem wydaje się coraz większe zaangażowanie Tybetańczyków w przedsięwzięcia, które mają promować język, kulturę, religię i tożsamość Tybetu, nie niosąc groźby aresztowania.

Z danych TIN wynika, że spośród 1.900 więźniów politycznych odbywających kary po 1987 roku, 41 – czyli jeden na 46 – zmarło na skutek okrutnego traktowania. Największe zagrożenie dla życia skazanych stanowi Więzienie nr 1 Tybetańskiego Regionu Autonomicznego (Drapczi), w którym ginął jeden na 28 więźniów politycznych. Jeszcze gorzej przedstawia się sytuacja więźniarek politycznych tego zakładu – jeden zgon na 24 skazane. W ostatnich latach w więzieniu tym wprowadzono również musztry i obowiązkowe ćwiczenia, które, jak wynika z relacji ofiar, odebrały zdrowie większości osadzonych za przestępstwa polityczne.

W Drapczi przebywa obecnie 105 więźniów politycznych. Średnia kara wynosi 11 lat – i w trzeciej części jest rezultatem dodatkowych sankcji za podejmowane w więzieniu protesty polityczne. 42 proc. wszystkich tybetańskich więźniów politycznych otrzymało wyroki sądowe za “kontrrewolucję” (do 1997 roku) lub “zagrażanie bezpieczeństwu państwa (od 1997). 16 proc. ukarano na podstawie decyzji administracyjnych. Obecnie wyroki sądowe – średnia kara: dziewięć lat i dziesięć miesięcy – odbywa 73 proc. więźniów, a kary orzeczone w trybie administracyjnym – średnia: dwa lata i dziesięć miesięcy – pięć procent skazanych.

Tybetańscy więźniowie są obecnie bardziej rozproszeni. W latach 1987-1995 mieszkańcy TRA stanowili 91 proc. (ponad 1.300 osób), a mieszkańcy prefektury lhaskiej aż 71 proc. wszystkich znanych więźniów politycznych. Spoza TRA pochodziło ledwie dziewięć procent skazanych. W latach 1996-2001 proporcje te uległy zmianie. Mieszkańcy TRA stanowią 64 proc., Lhasy – 39 proc., a innych regionów – 36 proc. uwięzionych (w sumie ponad 500 osób) w tym okresie.

W ostatnich latach władze rutynowo podwyższają kary więźniom, którzy otwarcie manifestują swoje poglądy polityczne. Żadna sankcja nie budzi w nich takiego lęku. Tybetańczycy doskonale wiedzą, że w placówce, w której zabito i okaleczono wielu skazanych, wyższy wyrok oznacza krótsze życie. Średni wyrok wzrósł do dziewięciu lat i dziesięciu miesięcy (w 2001: 8,8, w 2000: 7,3; w latach 1987-1999: 5,7), a wśród skazanych, którym podwyższano wymiar kary w więzieniu – do dwunastu lat i sześciu miesięcy. W Drapczi ukarano w ten sposób około 27 proc. więźniów.

Dane te z pewnością nie są pełne, gdyż władze chińskie robią wszystko, by informacje dotyczące naruszeń praw człowieka nie wydostały się za granice ChRL. Nawet nazwiska więźniów politycznych uznawane są za “tajemnicę państwową”, a każda próba przekazania ich komukolwiek – za “szpiegostwo”.

Zwolnienie z zakładu karnego nie oznacza końca prześladowań. Bezustanne nękanie przez policję, niemożność powrotu do klasztoru czy znalezienia pracy i mieszkania sprawiają, że byli więźniowie z reguły dochodzą do wniosku, iż na normalne życie mogą liczyć tylko poza granicami swego kraju.

Ograniczanie wolności religii

Rząd ChRL poddaje praktyki religijne i miejsca kultu ścisłej kontroli. Zezwalając na odprawianie pewnych obrzędów i rytuałów, nie toleruje niczego, co mogłoby się wiązać z niepodległością Tybetu i Dalajlamą lub stanowić przejaw “separatyzmu”. Oficjalne media piętnują “klikę Dalaja” i kwestionują autorytet duchowy Dalajlamy, który jest dla nich “separatystą”, usiłującym podzielić Chiny. Rząd centralny i władze lokalne często powtarzają, że dialog z Dalajlamą jest niemożliwy, gdyż jego czyny zadają kłam publicznym zapewnieniom, iż nie opowiada się za niepodległością Tybetu.

Większość Tybetańczyków praktykuje buddyzm. Dotyczy to również urzędników i członków partii. Około tysiąca duchownych piastuje różne funkcje w lokalnych zgromadzeniach ludowych i komitetach Ogólnochińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultatywnej. Władze wymagają jednak, by członkowie KPCh i osoby pracujące dla rządu przestrzegały partyjnej zasady ateizmu. Przed trzema laty ogłoszono kampanię promowania ateizmu i nauki, która, jak podano, ma podnieść kwalifikacje urzędników państwowych. Ze szczególną gorliwością wprowadzono ją w szkołach.

Tybetańskie dzieci uczy się dziś, że praktykowanie buddyzmu jest “wyrazem zacofania” i kłodą na drodze postępu. W niektórych szkołach więziono i karano grzywnami uczniów, którzy nie przestrzegali zakazu noszenia tradycyjnych buddyjskich “talizmanów ochronnych” (tyb. srung mdud).

Rząd ściśle kontroluje codzienne życie wszystkich klasztorów. Choć z reguły dotacje państwa stanowią ułamek budżetu świątyń, władze kierują klasztorami poprzez kontrolowane przez rząd komitety demokratycznego zarządzania oraz lokalne biura ds. religii. W kwietniu 1996 roku wydano rozporządzenia, na mocy których w komitetach tych zasiadać mogą tylko “patriotyczni” duchowni. Każdy kandydat na członka musi uzyskać aprobatę władz. Mimo ścisłej kontroli w klasztorach panują silne nastroje antyrządowe.

W 2001 roku, po spacyfikowaniu wszystkich klasztorów kampaniami “reedukacji politycznej”, władze przystąpiły do rozbijania tradycyjnych “obozowisk monastycznych” w Sichuanie: Instytutu Studiów Buddyjskich Serthar – jednego z najważniejszych ośrodków buddyjskich w Tybecie, w którym studiowało do dziesięciu tysięcy mnichów, mniszek i świeckich z różnych regionów Tybetu, Chin, Tajwanu i Hongkongu – oraz Jaczen Gar. Instytutowi narzucono limit 1.400 duchownych; resztę zmuszono do opuszczenia obozowiska, równając z ziemią tysiące domów, by nie mieli dokąd wracać. Naoczni świadkowie mówili o setkach błąkających się, wycieńczonych mniszek, które pozbawiono środków do życia, zakazując im wstępowania do innych klasztorów. Wiarygodne źródła informowały o wyburzaniu kwater duchownych jeszcze w 2002 roku.

Mnisi i mniszki stanowią 74 proc. skazanych za przestępstwa polityczne.

Sinizacja, dyskryminacja i marginalizacja Tybetańczyków

Podobnie jak 54 innym “mniejszościom etnicznym”, Tybetańczykom nominalnie przysługują preferencje w dziedzinie zawierania małżeństw, planowania rodziny oraz, w mniejszym stopniu, dostępie do uniwersytetów i stanowisk rządowych. Według oficjalnych statystyk osoby pochodzenia tybetańskiego stanowią 74 proc. kadr rządowych w Tybecie, niemniej większość stanowisk związanych z prawdziwą władzą piastują Hanowie i to oni podejmują kluczowe decyzje. Przepisy stanowią, że dokumenty rządowe i akty prawne powinny być sporządzane w języku tybetańskim, niemniej w praktyce większość oficjalnych dokumentów istnieje tylko w wersjach chińskojęzycznych.

Choć kilku Tybetańczyków zajmuje wysokie stanowiska – na listopadowym zjeździe KPCh ogłoszono, że w głównych organach partii znalazło się ich ośmiu – w gruncie rzeczy pełnią rolę dekoracji, nie mając większego wpływu na proces podejmowania decyzji. Ich obecność ma legitymizować politykę partii i sprawiać wrażenie, iż Tybetańczycy współrządzą własnym krajem. Najdobitniej świadczy o tym fakt, że nigdy jeszcze nie powierzono – kluczowego – stanowiska pierwszego sekretarza lokalnej struktury KPCh Tybetańczykowi.

Tybetańczycy są dyskryminowani w sferze reprezentacji publicznej, gospodarki, zatrudnienia, edukacji, mieszkalnictwa i opieki zdrowotnej. Problem pogłębia konsekwentnie realizowana polityka przenoszenia ludności chińskiej na teren Tybetu.

Gospodarka, zatrudnienie, mieszkalnictwo

Rząd centralny i inne prowincje Chin w dużym stopniu subsydiują gospodarkę Tybetu, która w ostatniej dekadzie – jak chcą oficjalne statystyki – rosła o ponad dziesięć procent rocznie. W ramach dziesiątego planu pięcioletniego (2001-2005), w którym szczególny nacisk położono na rozwijanie “ziem zachodnich”, Pekin ma zainwestować w TRA około 90 miliardów RMB (10,8 miliarda USD). Niemal 95 proc. budżetu regionu pochodzi ze źródeł zewnętrznych. Tybet korzysta również z wielu przywilejów gospodarczych i podatkowych, przyciągają one jednak rzesze imigrantów narodowości Han i Hui (chińskich muzułmanów), którzy wypierają z rynku tybetańskich przedsiębiorców i siłę roboczą. Rządowe programy rozwoju gospodarczego przyczyniły się do podniesienia stopy życiowej Tybetańczyków, jednak zasadnicze korzyści odnoszą przede wszystkim Chińczycy. Szybki wzrost gospodarczy, rozwój turystyki i współczesne wpływy kulturowe zakłócają tradycyjny styl życia i zagrażają środowisku naturalnemu oraz rdzennej kulturze.

Rosnąca liczba chińskich imigrantów – kluczowych dla pełnego zintegrowania lokalnej gospodarki ze strukturami ChRL – stanowi ogromne zagrożenie dla tożsamości Tybetu. Chińczycy, którzy dzięki rządowym dotacjom zarabiają w Tybecie średnio o 46,9 proc. więcej niż w innych prowincjach ChRL, zdominowali życie gospodarcze w całym regionie. Hanowie wypierają już Tybetańczyków nawet z rynku produktów tradycyjnych, takich jak tybetańskie meble, malowidła czy rzemiosło. W Lhasie, na przykład, należy do nich 340 zarejestrowanych warsztatów “rękodzielniczych”, a do Tybetańczyków – ledwie 28. W tej sytuacji kwestia “rozwoju” (w tym inwestycji zagranicznych, a zwłaszcza projektów Banku Światowego czy korporacji naftowych) budzi poważne kontrowersje i wątpliwości.

Miasta Tybetu tracą swój charakter i coraz bardziej przypominają chińskie metropolie. W 2002 roku, mimo licznych protestów, władze wyburzały zabytkowe domy i wznosiły nowe budynki w starej, objętej ochroną Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Oświaty, Nauki i Kultury (UNESCO) części miasta, która nie stanowi już nawet dwóch procent powierzchni stolicy Tybetu.

Z relacji uchodźców wyłania się obraz uprzedzeń rasowych chińskich pracodawców, którzy automatycznie uznają Tybetańczyków za “niekompetentnych” i “zacofanych”. We wszystkich instytucjach Tybetańczycy zajmują niższe, a Chińczycy wyższe stanowiska. Wielu utrzymuje, że jedynym sposobem na zdobycie pracy jest łapówka i guanxi (“plecy”). Podobnie wygląda struktura płac; Tybetańczycy z reguły nie zarabiają połowy tego, co za tę samą pracę dostają Chińczycy.

Z raportów instytucji międzynarodowych wynika, że ponad 70 proc. Tybetańczyków z TRA żyje poniżej progu ubóstwa. Wielu głoduje, nie ma pracy, mieszkań, dostępu do szkół i opieki zdrowotnej. Niedożywienie jest przyczyną chorób i zaburzeń rozwojowych tysięcy tybetańskich dzieci.

Rozwój miast gwałtownie powiększa rozziew między dochodami społeczności miejskich i wiejskich – oraz, tym samym, Chińczyków i Tybetańczyków, którzy zdani są na stosunkowo mało wydajne uprawy i hodowlę. Potwierdza to rząd, który w 1996 roku szacował średni roczny dochód rodzin miejskich na 606, a wiejskich – na 117 USD rocznie. Dochody w miastach rosły pięć razy szybciej niż na wsi. Choć Pekin zapewnia, że tybetańscy rolnicy i koczownicy nie płacą podatków, niemal każdy uchodźca – zwłaszcza chłopi i nomadowie – informuje Tybetańskie Centrum Praw Człowieka i Demokracji (TCHRD) w Dharamsali o drakońskich obciążeniach podatkowych. Władze lokalne potrafią opodatkować dosłownie wszystko: życie, zwierzęta, plony, trawę, wodę, skóry, szkoły itd. Nie ma żadnych mechanizmów, które pozwalałyby na rozliczanie urzędników i odwołanie się od nakładanych arbitralnie, zawyżanych i dyskryminujących podatków. Co więcej, eksperci są zgodni, że najwyższą cenę za wejście Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO) zapłacą właśnie chłopi i pasterze – zwłaszcza w Tybecie. Według oficjalnych statystyk dochody mieszkańców wiejskich regionów Tybetu, czyli większości Tybetańczyków, zaczęły spadać już w latach dziewięćdziesiątych.

Poważnym problemem pozostaje bezrobocie, również to ukryte. Wielu tybetańskich chłopów i pasterzy uważa się za “zatrudnionych”, gdy krzątają się po rodzinnym obejściu lub podejmują dorywczą, nisko opłacaną pracę. Dyskryminujący system skutecznie uniemożliwia im znalezienie innego zatrudnienia.

Tybetańczycy są również dyskryminowani w sferze mieszkalnictwa. Wprowadzono procedury, które gwarantują mieszkania – lub najwyższe miejsca na listach oczekujących – przybywającym do Tybetu Chińczykom. Aby zapewnić im “przestrzeń życiową”, eksmituje się Tybetańczyków z ich starych domów, które są następnie wyburzane. Wysiedlani nie dostają z reguły żadnych rekompensat i doczekawszy się wreszcie nowej kwatery, muszą płacić wygórowane czynsze.

W czerwcu 2001 – w ramach zakrojonego na wielką skalę planu “rozwijania ziem zachodnich” – Chiny przystąpiły do budowy linii kolejowej, która połączy Lhasę z innymi prowincjami ChRL. Nowe inwestycje gospodarcze, przyciągające rzesze chińskich robotników i imigrantów, potęgują lęk Tybetańczyków przed całkowitą sinizacją ich kraju. Z wypowiedzi chińskich przywódców wynika jasno, że kolej służyć ma przede wszystkim celom politycznym i militarnym oraz eksploatacji – czy, jak widzą to Tybetańczycy, rabunkowi – bogactw naturalnych.

Według Programu Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) Tybet jest najbiedniejszym regionem ChRL. Z wynikiem niemal dwa razy niższym niż wskaźnik całych Chin zajmuje jedno z ostatnich miejsc – między Ruandą a Mali – w globalnym rankingu określającym stopień rozwoju społecznego.

Edukacja

Według oficjalnych statystyk 60 proc. Tybetańczyków, którzy ukończyli piętnasty rok życia, jest analfabetami. W niektórych regionach odsetek ten może być znacznie wyższy. Od kilku lat chińscy urzędnicy ograniczają rolę języka tybetańskiego w systemie edukacyjnym, a w 1997 roku ogłosili, że tybetańskie dzieci będą uczyć się chińskiego już od pierwszej klasy. Rząd wyjaśnia, iż chce w ten sposób ułatwić Tybetańczykom rywalizację z chińskimi rówieśnikami, co na dłuższą metę umożliwi im zdobycie lepszego wykształcenia i pracy. Tybetański pozostaje językiem wykładowym w wiejskich szkołach podstawowych, ale edukacja trwa w nich z reguły tylko dwa, trzy lata. Dostęp do nielicznych szkół dodatkowo utrudniają wysokie ceny i duże odległości. Narzucając klasztorom “limity wiekowe”, władze odbierają dzieciom szansę na zdobycie wykształcenia w instytucjach monastycznych.

Struktura i finansowanie systemu edukacyjnego (podobnie jak służby zdrowia) ma również charakter dyskryminacyjny; rząd łoży niemal wyłącznie na placówki, które znajdują się w regionach zdominowanych przez chińskich osadników. W niektórych okręgach wiejskich Tybetańczycy są zmuszani do budowania i utrzymywania szkół z własnej kieszeni. Choć władze twierdzą, że edukacja na poziomie podstawowym jest bezpłatna, tybetańscy rodzice i uczniowie wnoszą bardzo wysokie opłaty, które nie obowiązują Chińczyków.

W Tybecie, oficjalnie, uczy się 81 proc. dzieci w wieku szkolnym, większość kończy jednak tylko wiejskie szkoły podstawowe. Według urzędników lokalnych tybetański jest głównym językiem wykładowym w 60 proc. szkół średnich, zwłaszcza w regionach wiejskich, choć prowadzi się w nich również zajęcia po chińsku. Organizacje pozarządowe utrzymują, że odsetek ten jest zawyżony. Większość uczniów tych placówek, choć nie wszyscy, to Hanowie. Uczniowie regionalnych szkół średnich uczęszczają na zajęcia prowadzone w języku tybetańskim, niemniej muszą znać chiński, gdyż w tym języku wykłada się większość przedmiotów. W kilku regionach nie należących do TRA działają szkoły średnie, w których wykłada się po tybetańsku. Od połowy lat osiemdziesiątych fundusze, które miały pomóc Tybetańczykom w uzyskaniu wyższego wykształcenia, przeznaczane są na kierowanie ich do szkół w innych prowincjach Chin. Źródła rządowe podają, że w stu wyższych uczelniach w różnych prowincjach Chin kształci się obecnie 13 tys. tybetańskich studentów. Do zdobycia wykształcenia wyższego niezbędna jest znajomość języka chińskiego.

Uniwersytet Tybetański (UT) miał kształcić około tysiąca trzystu tybetańskich studentów – przyszłych nauczycieli dla regionalnego systemu oświaty. Tybetańczycy patrzą z niechęcią na rosnącą liczbę chińskich studentów i wykładowców. Według oficjalnych statystyk Tybetańczycy – teoretycznie 95 proc. mieszkańców regionu – stanowią 80 proc. studentów i zaledwie 30 proc. wszystkich wykładowców akademickich w Tybetańskim Regionie Autonomicznym. Choć mają uprzywilejowaną pozycję przy zapisach, na egzaminach często wyprzedzają ich – i zostają przyjęci – Chińczycy, którzy znacznie lepiej znają język i kończą lepsze szkoły średnie. Władze zmuszają profesorów – zwłaszcza z wydziału filologii tybetańskiej UT, który uchodzi za potencjalną wylęgarnię poglądów dysydenckich – do udziału w sesjach edukacji politycznej i usuwania z programu i podręczników wszystkiego, co mogłoby rozbudzić “separatystyczne” i religijne zainteresowania studentów. Ze względów politycznych na indeksie znalazło się wiele starożytnych ksiąg. Wydział filologii tybetańskiej, który jesienią 1997 roku przestał przyjmować nowych studentów, został ponownie otwarty, po ocenzurowaniu programu nauczania, w roku 1998.

Pod koniec 2001 roku w lhaskich szkołach – już nie tylko średnich, ale i podstawowych – zaczęto nauczać wszystkich przedmiotów, poza językiem tybetańskim, po chińsku. (W 1987 roku X Panczenlama wymógł na Zgromadzeniu Przedstawicieli Ludowych TRA przyjęcie Ustawy w sprawie studiowania, używania i rozwijania języka tybetańskiego, zakładającej, że w 1993 roku w języku tym będzie prowadzić się wszystkie zajęcia w gimnazjach, a w 1997 – w liceach i technikach Tybetu. Prawa tego nigdy nie wprowadzono w życie, a w ostatnich latach oficjalnie uznano je za “niepraktyczne” i “nieprzystające do rzeczywistości regionu”.) Podobne zmiany mają wkrótce zajść w całym TRA. Tybetańscy nauczyciele obawiają się o swoje posady, gdyż realizacja planu władz musi pociągnąć za sobą – przewidziane w dziesiątym planie pięcioletnim – zatrudnienie w szkołach wielu Chińczyków. Narasta lęk o przyszłość języka tybetańskiego, podstawowego medium tożsamości i kultury Tybetu.

46 proc. Chińczyków odebrało wykształcenie ponadpodstawowe; według oficjalnych statystyk w Tybecie wskaźnik ten wynosi zaledwie 8,6 proc.

Kobiety

Z relacji – i badań medycznych – uchodźców wynika, że wiele tybetańskich kobiet traci zdrowie lub życie na skutek polityki kontroli urodzeń, przymusowych aborcji i sterylizacji. Prymitywny sprzęt, niska jakość leków i niewiedza personelu przekładają się na skandaliczne warunki i brak higieny w placówkach opieki zdrowotnej. “Pozalimitowe” ciąże karane są wysokimi grzywnami, a “pozalimitowe” dzieci pozbawiane podstawowych praw do meldunku, opieki zdrowotnej i edukacji. W sferze zatrudnienia kobiety narażone są na podwójną dyskryminację. Wiele kończy na ulicach.

Zdaniem pracujących w Tybecie zagranicznych ekspertów, coraz poważniejszym problemem staje się tu, podobnie jak w innych regionach kraju, prostytucja. W Lhasie otwarcie działają domy publiczne; teoretycznie nielegalne usługi tego rodzaju świadczy w tym mieście niemal dziesięć tysięcy osób. Większość takich przybytków działa w budynkach należących do partii lub rządu; chroni je armia. Najczęściej mieszczą się w pobliżu koszar i miejsc kultu religijnego. Większość prostytutek to Chinki z Sichuanu, niemniej są wśród nich również Tybetanki. Nie wiadomo, ile z nich jest nosicielkami wirusa HIV, zważywszy jednak na katastrofalną pod tym względem sytuację w całej ChRL – należy zakładać, że wiele.

Podsumowanie

Z perspektywy poszanowania podstawowych praw człowieka miniony rok, podobnie jak poprzednie, był w całych Chinach bardzo zły. Szafowano karą śmierci, brutalnie tłumiono robotnicze protesty, aresztowano “separatystów”, członków ruchu Falun Gong i dysydentów. Organizacje pozarządowe, agendy różnych rządów i światowe media informowały o licznych przypadkach stosowania tortur przez funkcjonariuszy policji i straży więziennej oraz o ich ofiarach śmiertelnych. W październiku 2002 opublikowano w USA Disidai, “Czwartą generację” Zong Hariena (pseudonim wysoko postawionego członka KPCh, mającego dostęp do wewnętrznych raportów i tajnych dokumentów), z której wynika, że chińska policja i sądy zabijają każdego roku około 15 tysięcy osób.

Władze robiły wszystko, zwłaszcza w drugiej połowie roku, by uniemożliwić przepływ niezależnych informacji z i do Chin, poświęcając szczególną uwagę – blokowanie dostępu do “drażliwych” stron, autoryzowane przez władze hakerskie ataki, rozsyłanie wirusów na listy dyskusyjne, przejmowanie domen itd. – internetowi. Systematycznie zagłuszano zagraniczne rozgłośnie radiowe, nadające w języku tybetańskim i chińskim.

Po ataku na WTC władze chińskie zaczęły wykorzystywać globalną “wojnę z terroryzmem” do walki z ruchami “separatystycznymi”, ogłaszając kampanię “mocnego uderzenia i potężnej presji”, która wymierzona jest w “separatystów, terrorystów i ekstremistów religijnych”. Choć aktów terroru w Tybecie dopuszczają się tylko funkcjonariusze chińskiego państwa,od września 2001 w wewnętrznych dokumentach partyjnych mianem “terrorystów” określa się Ujgurów, Tybetańczyków i członków ruchu Falun Gong.

24 sierpnia 2001 Sejm RP przyjął Deklarację w sprawie solidarności Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z narodem tybetańskim. Było to niewątpliwie najważniejsze wydarzenie na płaszczyźnie oficjalnych stosunków polsko-tybetańskich. W grudniu 2001 z inicjatywy posła Wiesława Walendziaka w Sejmie IV Kadencji zaczął konstytuować się Parlamentarny Zespół na rzecz Tybetu, mający “dawać wyraz solidarności z żyjącym w warunkach okrutnej okupacji narodem tybetańskim, jak również wspierać działania organizacji pozarządowych zajmujących się akcją na rzecz Tybetu” na forum parlamentu. Jego założyciele przekazali Marszałkowi Sejmu apel w sprawie Panczenlamy, który podpisało kilkudziesięciu posłów ze wszystkich ugrupowań.

W odpowiedzi na informacje mediów o tej inicjatywie ambasador ChRL w Warszawie wystosował do Marszałka Sejmu list, by zapobiec oficjalnemu upomnieniu się o obiecane polskim parlamentarzystom (w sierpniu 2001) zdjęcia Genduna Czokji Nimy.

Zaskakujące problemy z rejestracją Zespołu – który działał bez żadnych przeszkód w poprzednich kadencjach – oraz bierność organów Sejmu w sprawie zdjęć Panczenlamy sprawiły, że w kwietniu 2002 “Gazeta Wyborcza” poprosiła swoich czytelników o wysyłanie urodzinowych życzeń – za pośrednictwem ambasady ChRL w Warszawie i marszałka Sejmu – dla Genduna Czokji Nimy. Na apel odpowiedziały dziesiątki tysięcy Polaków (w tym wszyscy Nobliści, wybitni artyści, znani politycy i naukowcy) oraz internautów z całego świata.

Choć o informacje o losie i miejscu pobytu uprowadzonego w 1995 roku Panczenlamy zabiegały również liczne rządy, parlamenty i organizacje międzynarodowe (m.in. administracja i Kongres USA, Parlament Europejski i Wysoki Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka), Pekin nadal ich nie udzielał oraz odmawiał dostępu do chłopca i jego rodziny niezależnym obserwatorom.

Po wielomiesięcznym blokowaniu dyskusji i prac nad “chińskim dezyderatem” 8 października 2002 Komisja Spraw Zagranicznych Sejmu RP przyjęła dokument, z którego posłowie koalicji rządzącej usunęli wszelkie wzmianki o Tybecie i Panczenlamie oraz represjach wobec dysydentów, Kościoła katolickiego itd. Przy okazji media oskarżyły jednego z posłów, który od lat prowadzi interesy z Chinami, o sabotowanie rejestracji Zespołu oraz wszelkich inicjatyw związanych z naruszaniem praw człowieka w ChRL.

Rekomendacje

Kwestie dotyczące praw człowieka, rządów prawa i Tybetu powinny być poruszane przy okazji wszelkich kontaktów z chińskimi politykami i dyplomatami. Choć po niefortunnych decyzjach państw zachodnich, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych, Francji i Niemiec, które konkurują o dostęp do chińskiego rynku, nie ma właściwie żadnej szansy na powrót do instytucjonalnego mechanizmu, przypominającego “trzeci koszyk” KBWE, władze ChRL powinny mieć poczucie, że poszanowanie praw człowieka jest dla społeczności międzynarodowej kwestią pierwszoplanową, a nie daniną, jaką zachodni politycy niechętnie składają własnej opinii publicznej i mediom.

Od połowy lat dziewięćdziesiątych Pekin skutecznie apeluje o odejście od “postawy konfrontacyjnej”, czyli publicznego krytykowania go na arenie międzynarodowej, na rzecz pozwalającego na zachowanie twarzy, prowadzonego w zaciszu gabinetów “dialogu dwustronnego” na temat praw człowieka. Poważne pogorszenie sytuacji w dziedzinie przestrzegania owych praw w Chinach i Tybecie stawia pod znakiem zapytania skuteczność tej strategii. Parlament brytyjski uznał takie rozmowy za jałowe i wezwał rząd do przyjęcia bardziej stanowczej postawy. Podobne stanowisko zajął Parlament Europejski, który w lipcu 2000 roku wezwał państwa członkowskie do uznania tybetańskiego rządu emigracyjnego, jeśli w ciągu trzech lat Chiny nie podpiszą porozumienia z Dharamsalą “w sprawie nowego statusu Tybetu”.

Odpowiedzialny za krwawe tłumienie protestów niepodległościowych i wprowadzanie stanu wojennego w Tybecie w 1989 roku Hu Jintao, który w listopadzie 2002 zastąpił na stanowisku pierwszego sekretarza KPCh Jiang Zemina, będzie się musiał zmierzyć ze spuścizną swoich dokonań w Lhasie. Nie ulega wątpliwości, że jeśli nie podejmie poważnych rokowań z przedstawicielami Dalajlamy, jego wizytom we wszystkich państwach demokratycznych będą towarzyszyć protybetańskie demonstracje i protesty obrońców praw człowieka. Sprawa Tybetu może się okazać jednym z najważniejszych probierzy poglądów nowego, enigmatycznego przywódcy Chin, o którym mówi się, iż wspiął się na szczyty partyjnej hierarchii dzięki temu, że “w całej karierze nie wyraził publicznie ani jednej własnej myśli”.

Chińscy dygnitarze wydają się wierzyć, że poszanowanie praw człowieka – zwłaszcza praw politycznych, religijnych i praw mniejszości – musi osłabiać i destabilizować państwo. Polska i państwa Europy Środkowej dysponują ogromnym atutem dekady przemian, pozwalającym pokazać, wręcz dowieść, że jest dokładnie odwrotnie. To właśnie powinno być przesłaniem polskich dyplomatów i polityków dla ich chińskich partnerów.

Kwestie praw człowieka, swobód religijnych i Tybetu są na Zachodzie “modne”. Angażując się na tych właśnie płaszczyznach, jednoznacznie przywodzących na myśl naszą historię, Polska mogłaby nie tylko spłacić długi, jakie zaciągnęła u tych, którzy udzielali jej pomocy i wsparcia od rozbiorów po stan wojenny, ale i zyskać wiele sympatii międzynarodowej opinii publicznej.

Państwa zachodnie stosują dwie metody: poruszają problem Tybetu podczas wszelkich kontaktów dwustronnych – zwłaszcza na najwyższych szczeblach – oraz prowadzą “wyspecjalizowany” dialog z ChRL na temat praw człowieka. Obie te płaszczyzny są przed Polską otwarte i należy z nich konsekwentnie korzystać. Płaszczyzna trzecia – to instytucje międzynarodowe, np. Komisja Praw Człowieka ONZ, gdzie stanowisko RP powinno być niezwykle pryncypialne i stanowcze, tak ze względów historycznych, jak czysto pragmatycznych. Wymiana handlowa z Chinami przynosi nam niemal wyłącznie rosnący deficyt i niszczy miejsca pracy, natomiast sympatia zachodnich mediów, wyjątkowo stanowczych wobec gwałcenia praw człowieka w Chinach i Tybecie, jest dla nas nie do przecenienia.

Co więcej, krytykowanie Pekinu na arenie międzynarodowej nie pociąga za sobą żadnych mitycznych “sankcji”. Po wniesieniu przez Danię projektu “chińskiej” rezolucji w Genewie stosunki tego kraju z ChRL zyskały nową dynamikę. 18 czerwca 2002 poseł koalicji rządzącej stwierdził na forum Komisji Spraw Zagranicznych Sejmu RP, że zaangażowanie Polski w “prawa człowieka” w Chinach zaszkodziło naszym kontaktom handlowym z Pekinem. Wynegocjowane przez Polaków kontrakty mieli “za karę” dostać Czesi. Wydaje się to bardzo ciekawe, zważywszy, że prezydent Vaclav Havel jest jednym z najbardziej zaangażowanych w sprawę Tybetu światowych przywódców.

Jeśli idzie o rozmaite seminaria i wymiany, należy wykazywać szczególną ostrożność i wstrzemięźliwość w sprawie wizytowania chińskich zakładów karnych, zwłaszcza w Tybecie. Nie ulega wątpliwości, że takie wizyty nie tylko nie przynoszą żadnych korzyści, ale bywają dramatycznie “kosztowne” dla więźniów.

Trzeba też stanowczo podkreślić, że dialog i konferencje są tylko narzędziami i w żadnym razie nie mogą oznaczać konieczności rezygnowania z innych instrumentów i mechanizmów – takich jak Komisja Praw Człowieka ONZ w Genewie. Sprawa aktualnych zdjęć Panczenlamy, które w sierpniu 2001 obiecał delegacji polskiego parlamentu jeden z najważniejszych dygnitarzy tybetańskich i których do tej pory nie przekazano Sejmowi RP, najlepiej pokazuje, jak Chiny traktują swoje zobowiązania i kontakty “dwustronne”.


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)