Teksty. Z perspektywy Chińczyków

wersja do druku

Share

Tortury w Chinach: prawda czy fałsz?

Chen Youxi

 

Dlaczego każdy chiński sąd nieodmiennie zaprzecza istnieniu procederu wymuszania zeznań torturami?

Dlaczego każdy akt niesprawiedliwości związany jest z ich stosowaniem?

Czy to sądy są ślepe i głuche, czy może adwokaci bezczelni?

 

 

Mamy dziś do czynienia z coraz bardziej osobliwym, choć powszechnym, zjawiskiem w chińskim systemie prawnym: sądy konsekwentnie odrzucają zarzuty podsądnych i adwokatów o wymuszanie zeznań torturami, kwitując je krótkim uzasadnieniem o „braku dowodów". Nawet w przypadku oskarżonego, któremu podczas przesłuchania złamano nogę, sąd wyższej instancji napisał bojaźliwie, że „zeznania nie można uznać za dowód, ponieważ nie da się wykluczyć naruszenia przepisów kodeksu postępowania karnego", i skazał go na karę śmierci w zawieszeniu. Potem Najwyższy Sąd Ludowy szybko zmienił to na karę bezwzględną, nie wspominając przy tym słowem o torturach.

 

Zeznań nigdy nie wymusza się publicznie. Podejrzany przechodzi przez ręce trzech, czterech, czasem nawet dziesięciu i więcej instytucji, trudno więc o „żelazne" dowody stosowania tortur. Ten nieludzki proceder bada się i ujawnia tylko wtedy, gdy rzekoma ofiara skazanego „zmartwychwstanie" lub ktoś inny przyzna się do popełnienia zarzucanej mu zbrodni.

 

Dlaczego?

 

Po pierwsze, podejrzanym odbiera się wiarygodność. Uwierzycie „kryminaliście" czy bezpieczeństwu publicznemu i prokuraturze?

 

Po drugie, zadający tortury nie złożą na siebie doniesienia. Przeciwnie, solidarnie wszystkiego się wyprą.

 

Po trzecie, w Chinach człowiek, który stawia w sądzie zarzuty, może zostać odesłany na „dodatkowe śledztwo". Jeżeli poskarży się na bicie, z powrotem trafi w ręce swoich oprawców, którzy wydobędą zeń jeszcze bardziej obciążające zeznanie i przekażą sprawę prokuraturze. Te „powroty do pieca" są horrorem, lecz nasze sądy chętnie współpracują w tym zakresie z prokuraturą i biurem bezpieczeństwa publicznego, więc wielu ludzi woli na rozprawie milczeć. A kiedy ktoś przyzna się do zarzutów przed sądem, nie ma sposobu na zawrócenie rzeki. Pisanie apelacji nie zda się na nic, ponieważ sędziowie odpowiedzą po prostu: „Podczas rozprawy nikt was nie bił ani do niczego nie zmuszał, dlaczego więc przyznaliście się do odpowiedzialności? To dowodzi, że niewątpliwie jesteście winni".

 

Po czwarte, opinia publiczna nie ma dostępu do miejsc, w których zadaje się tortury, co wyklucza powołanie się na świadków. „Nawróceni" funkcjonariusze, informujący adwokatów, że widzieli takie sytuacje na własne oczy, są wyrzucani z pracy lub oskarżani o stawianie „fałszywych zarzutów".

 

Po piąte, techniki zadawania tortur stają się coraz bardziej wyrafinowane, a śledczy sprytniejsi. Częściej stosują metody psychologiczne, a nie brutalne bicie, nie zostawiając śladów i blizn. Nie dadzą ci spać przez dziewięć nocy i dni, będą świecić w oczy potężną żarówką, rozbiorą i zaczną polewać lodowatą wodą ze szlaucha albo nakarmią pieprzem. Nikt tego nie wykryje, nie ma po co wzywać biegłych.

 

Po szóste, nawet jeśli blizny są, nie trzeba się martwić. Sąd będzie głuchy na prośby o zatrudnienie biegłego. Orzeknie, że oskarżony „bawił się w ciuciubabkę", „spadł w dzieciństwie z drzewa" albo „potknął się na wakacjach w Hainanie". Jeżeli ślady bicia są świeże, władze mogą po prostu odizolować podejrzanego na pół roku, nadając sprawie status „tajemnicy państwowej", i dopuścić do następnego spotkania z adwokatem, gdy maltretowany będzie wyglądał jak nowy.

 

Po siódme, nasze media są kontrolowane i boją się mówić o ciemnej stronie Chin. Jeśli nie śpiewa się na obowiązującą melodię i publicznie szarga wizerunek wymiaru sprawiedliwości, redaktor naczelny traci stołek, a dziennikarz pracę. Zgodnym chórem opowiada się więc bajki o „skrupulatnym przestrzeganiu prawa". Sześćdziesiąt lat zbiorowego doświadczenia i ochrona, jaką zapewnia obowiązujący kpk, sprawiają, że fraza „wymuszanie zeznań torturami" zostaje bezpiecznie „zharmonizowana".

 

Z tych właśnie powodów dosłownie wszyscy adwokaci uważają, że tortury i wymuszanie zeznań są w Chinach bardzo poważnym problemem, podczas gdy opinia publiczna, a nawet oficjele odpowiedzialni za system prawny, wcale nie są o tym przekonani. Broniłem kilku takich urzędników. Wszyscy oni zrozumieli tę gorzką prawdę, dopiero gdy wpadli w tarapaty i zaczęli być przesłuchiwani. Tyle że żaden z nich nie wróci już na swoje stanowisko i nie będzie miał wpływu na sytuację w kraju. Nikt też im nie uwierzy.

 

Tak wygląda prawda o wymuszaniu zeznań w Chinach. Tortury - prawda czy fałsz? Każdy wie swoje za sprawą asymetrii w dostępie do informacji. Ale gdy tylko ktoś z rodziny zaczyna mieć kłopoty, wszystko natychmiast staje się jasne. Nie popadajmy jednak w przygnębienie, trzeba nam bowiem jedynie otoczenia, w którym można mówić prawdę, i ducha systemu prawnego szukającego jej w faktach.

 

 

16 lipca 2010

 

 

 

Od 1 lipca 2010 roku w ChRL obowiązuje zakaz wykorzystywania dowodów uzyskanych przy pomocy tortur ogłoszony wspólnie przez Najwyższy Sąd Ludowy, Najwyższą Prokuraturę Ludową, Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa i Ministerstwo Sprawiedliwości. Wielu ekspertów, uznając to oczywiście za krok w dobrym kierunku, wątpi w jego skuteczność w praktyce. Chen Youxi jest słynnym adwokatem, występującym w wielu głośnych sprawach. Przywołane przez niego przykłady, takie jak „zabawa w ciuciubabkę" (będąca przyczyną śmierci w celi), nie są abstrakcyjne - o wszystkich pisały nawet rządowe media. „Harmonizowanie" - od flagowego sloganu przewodniczącego Hu Jintao - jest w chińskim internecie synonimem cenzury. Jak wygląda „powrót do pieca", doskonale pokazuje sprawa skazanego na piętnaście lat więzienia Karmy Samdupa.

 

 


Home Aktualności Raporty Teksty Archiwum Linki Pomoc Galeria
 
NOWA STRONA (od 2014 r.)